Ogień, upiory, ojczyzna
Oto pierwsza niewoli godzina,
Co się przez wiek ciągnąć będzie!
(Słowacki)
Nareszcie mamy inscenizację Słowackiego, która jest wydarzeniem teatralnym. Teatr Dramatyczny w Warszawie wystawił "Księdza Marka", jeden z najrzadziej grywanych i najtrudniejszych "poematów dramatycznych" repertuaru romantycznego. Po negatywnym doświadczeniu Teatru Polskiego ze "Snem srebrnym Salomei", które uświadomiło ogrom trudności inscenizacyjnych, inicjatywa równie potrzebna jak ryzykowna.
Stopień zaczadzenia towianizmem jest w tym dramacie znacznie wyższy, budzący niepokój samego autora. Słowacki wierzy, że utworem tym wchodzi w "reweletorstwo Boskości Ducha", jednocześnie jednak z zażenowaniem wyznaje (w liście do Krasińskiego, 1846), że "w szaleństwie pisał". Jest to istotnie utwór szalonego geniusza. Genialnie postawiona diagnoza upadku Rzeczypospolitej na przykładzie Konfederacji Barskiej. Przykład ten jest zmistyfikowany; trafnie dostrzeżony konflikt polityczno-społeczny jawi się w poemacie jako "zawierucha niebios", jako walka sił piekielnych i niebieskich, jako tło mesjanistycznej wiary w posłannictwo Polski, "patronki ludów". Co zostanie ze Słowackiego, jeśli pozbawimy go wiary w anioły, w nieziemskie moce ducha ("Ksiądz wziął krzyże, zdjął ornaty, duchem rozrywa harmaty", "Bez harmat my, bez oręża, lecz Pan Bóg za nas zwycięża" etc). A właśnie ta warstwa odbierana jest dzisiaj jak cytat z "Zielonej Gęsi" Gałczyńskiego. Rozumie to oczywiście inscenizator "Księdza Marka", Adam Hanuszkiewicz. Ale rozumie również, że to nie powód, aby z dramatu robić groteskę wedle modnej i niesprawdzającej się na Słowackim recepty Kotta. Hanuszkiewicz szuka stylu romantycznego oratorium, w którym się "rzecz o naród toczy". Dramat ma pozostać dramatem, ale przesunięcie akcentów, padających na poszczególne postacie okazuje się nieodzowne. Ksiądz Marek przestaje być pierwszą postacią dramatu; protagonistami stają się Judyta i Kossakowski. Wszystkie inne postacie występują w charakterze nadmarionet, są niejako tłem dramatu. Tę marionetkowość podkreślają celnie kostiumy Anieli Wojciechowskiej.
Okazuje się, że dramat Słowackiego wytrzymuje takie przesunięcie akcentów. Ksiądz Marek jest nie tylko medium sił niebieskich "w lidze z duchami i świętymi". Jest także demagogiem, prorokiem, który "tumani ludem", fanatycznym księdzem-patriotą. Tak właśnie gra go Józef Duriasz. Kossakowski i Judyta są nie tylko mediami sił piekielnych; ich stosunek jest metaforą przesądu rasowego, dramatem obopólnej fascynacji i obcości ("Mówią tobie, mój goimie, / Że przepaść jest między nami... / Naprzód - twój ród, twoje imię. / Co odrzuca to zamęście,/ A potem - moje nieszczęście / I mój los").
Hanuszkiewicz odmistycznił "Księdza Marka", ale go przez to nie zubożył. Jest w tym zasługa aktorów, Rysiówny i Świderskiego. Judyt i Kossakowski w ich wykonaniu są nie tylko kreacjami sezonu, lecz osiągnięciami, które przejdą do historii interpretacji Słowackiego. Rysiówna zagrała nie "Pogardzoną Żydówkę", lecz "królewnę z rodu Judy", sprawującą "sąd nad chrześcijany". Była w niej autentyczna "żółta złość", zrodzona z zawodu, z poczucia wyobcowania, z tęsknoty za światem, który ją odtrąca. Był w niej dramat asymilanta, który daremnie próbuje utożsamiać się ze zbiorowością. I była duma; "piekielnej cudotwornicy", która mdłemu bogu miłosierdzia przeciwstawia "imię Jehowy, zatraciciela narodów". Nade wszystko jednak była w interpretacji. Rysiówny p o e z j a Słowackiego, której tyle złego potrafił wyrządzić już teatr polski. Ani deklamacja, ani konwersacja z partnerem, lecz właśnie ów ton szczególny, który musi odnaleźć teatr i aktor, aby przenieść przez rampę wiersz Słowackiego. Rysiówna odnalazła ten ton dla Słowackiego i dla swojej roli. Dała wielką lamentację, którą przyrównać można tylko do słynnej lamentacji Monique Chaumette w sztuce Eliota "Mord w katedrze". Fascynowała sobą i fascynowała poezją; jej śpiewność nie była tylko muzyką, nie zacierała znaczeń, lecz je wydobywała. Dla swojej dykcji znalazła Rysiówna gest poetycki, zwolniony, podporządkowany słowu, a nie działaniu i przez to antynaturalistyczny. Znalazła też maskę tragiczną, nie ilustrującą przeżyć, lecz zaznaczającą ich napięcie. Była piękna nie dlatego, że taką chciała się wydać, lecz dlatego, że potrafiła stać się medium dla poezji Słowackiego.
Świderski zaliczy rolę Kossakowskiego do swych najlepszych kreacji. Poszedł bardziej w kierunku znakomicie wystudiowanej charakterystyczności niż Rysiówna. W krytycznej interpretacji postaci zarysowało się właściwe temu aktorowi poczucie humoru. Grał "łotra haniebnego", który wie o tym, że jest łotrem. Ale jednocześnie w swym łotrostwie potrafi być żywiołowy. Świderski był intensywny jako watażka i malwersant, ale nie był demoniczny. I on potrafił znaleźć własną tonację dla poezji! wielkie tyrady nie zmieniały się w jego ustach w witalną eksplozję, zachowywały rytm i koloryt poezji, nie wpadły w nienaturalność.
Idea inscenizacyjna Hanuszkiewicza nie została przeprowadzona z całkowitą konsekwencją. Z oratoryjnej stylizacji, z wysunięcia postaci Kossakowskiego i Judyt na plan protagonistów, z kostiumów wreszcie wynikała, jak się zdaje, konieczność wprowadzenia m a s e k dla wszystkich bohaterów planu drugiego. Zwłaszcza że reprezentują oni psychologię uproszczoną, zostali sprowadzeni przez Słowackiego do paru kresek. Psychologiczne uzasadnianie roli Starościca, Marszałka czy Regimentarza wydaje się niepotrzebne. A tak właśnie zagrali aktorzy obsadzeni w tych rolach. Starali się ekspresyjnie przeżywać, traktowali wiersz jak dramatyczną konwersację. To jest błąd, którego uniknął może jedynie Skulski jako rabin. Miał uproszczoną maskę i dobrze znaleziony, hieratyczny gest.
Kosiński dał dekoracje, które ani nie "uziemiały" zbytnio Słowackiego, ani nie przyprawiały mu sztucznych skrzydeł. To była scenografia do poezji, ściągająca poemat na scenę, ale nie wtrącająca go w trywialną jednoznaczność. Dekoracja stwarzała miejsce dla gry aktorów i dla gry wyobraźni. Scenograf wykorzystał obrotówkę, budując na środku sceny kształt pięciopalczasty, świecący na tle chmurnego horyzontu jak wypalona kość. Był w tym zarys pozwalający się domyślać owej wspomnianej w didaskaliach stodoły i karczmy, i placu w Barze, i wszystkich innych miejsc, potrzebnych do rozwinięcia akcji. Podobna wieloznaczność w scenach obozowych, gdzie przejrzysta tkanina zawieszona nad sceną była jednocześnie i sztandarem, i namiotem, i dymem spowijającym płonący szpital. Wciąż nowe znaczenia nadawały świetnej dekoracji: zmienne światła oraz ruch obrotówki. Muzyka Serockiego brzmiała w tej przestrzeni monumentalnie, nadawała całości oratoryjną skalę.