Artykuły

Poznań-Rheinsberg. Mikołaj Adamczak zaśpiewa w "Eugeniuszu Onieginie"

Mikołaj Adamczak, student poznańskiej Akademii Muzycznej, pokonał ponad 450 wokalistów i został wybrany do roli Włodzimierza Leńskiego w operze "Eugeniusz Oniegin" Piotra Czajkowskiego. Spektakl wystawiony będzie latem na festiwalu w .

Martyna Pietras: Kiedy pomyślałeś, że śpiew klasyczny może być pomysłem na życie?

Mikołaj Adamczak: Gdy dostałem się na akademię. Coraz więcej osób zaczęło mi mówić, że mam talent i powinienem śpiewać.

Wcześniej nie chciałeś być wokalistą?

- Chciałem, ale nie myślałem o byciu śpiewakiem operowym. Zawsze ciągnęło mnie do rozrywki. Już będąc na akademii, śpiewałem w programie edukacyjnym w TVP 1 "Songowanie na ekranie", bliżej mi było do Lionela Richiego. Stwierdziłem jednak, że te szkoły śpiewu za bardzo się różnią. Poza tym, gdy byłem w liceum, marzyłem, by zostać dziennikarzem.

Nie chodziłeś do szkoły muzycznej?

- Miałem półroczny epizod w Szkole Muzycznej przy ul. Głogowskiej w Poznaniu. Na szczęście wyrzucono mnie z niej (śmiech). Zapisałem się rok przed maturą i brałem udział tylko w lekcjach śpiewu i akompaniamentu. Resztę zajęć opuszczałem. Później przez półtora roku nie śpiewałem, aż do egzaminów wstępnych na studia wokalne. Słabo znałem nuty - uczyłem się ze słuchu. Przygotowała mnie moja siostra Agnieszka.

Siostra też śpiewa?

- Skończyła studia w poznańskiej Akademii Muzycznej, w klasie prof. Katarzyny Rymarczyk. Teraz mieszka w Zurychu i uczy się w tamtejszym Studiu Operowym. To ona przekonała mnie, że mam głos i powinienem spróbować swoich sił w muzyce klasycznej. Nie było to łatwe, bo śpiew klasyczny nie kojarzył mi się dobrze. Agnieszka była pilną studentką, dużo śpiewała w domu, ja byłem zmuszony jej słuchać, bo dzieliliśmy jeden pokój (śmiech). Tak naprawdę wolałem chodzić na koncerty, niż słuchać jej w domu.

Nie lubiłeś opery?

- Nie to, że nie lubiłem. Miałem jedną kasetę wideo z koncertem Trzech Tenorów. Była kiepskiej jakości - bardzo "śnieżyła". Lubiłem ją oglądać, ale opery wówczas w ogóle nie rozumiałem.

W śpiewie bardziej pomaga praca, talent, czy szczęście?

- Wszystko po trosze, ale w największym stopniu praca i pokora. Wiadomo, że wokalista to bardzo trudny, czasem niewdzięczny zawód - uzależniony od stanu psychicznego i zdrowotnego. Z drugiej strony, szczęście jest również ważne. Tylko dzięki niemu podczas konkursu w Dusznikach-Zdroju spotkałem profesora Karczykowskiego, który zauważył mnie, dostrzegł w moim głosie potencjał i zaprosił na kurs wokalny do Radziejowic. I wtedy wszystko się zaczęło.

Szczęście ci sprzyja?

- Dobra passa trwa od urodzenia (śmiech). Rodzice od zawsze nazywali mnie "lucky man", choć dotyczyło to dziecięcych sukcesów. Jeśli chodzi o dorosłość, to ostatnie tygodnie są bardzo udane.

Pierwszą niespodzianką, która zdarzyła ci się 11 marca, była propozycja z Poznańskiej Filharmonii, abyś zaśpiewał ze światowej sławy barytonem - Siergiejem Leiferkusem.

- Dwa dni przed koncertem, na który zresztą bardzo chciałem się wybrać, bo ogromnie cenię dorobek artystyczny pana Leiferkusa, zadzwonił pan Bartosz Michałowski z filharmonii. Powiedział, że potrzebują tenora, który mógłby wystąpić na koncercie z panem Siergiejem. Miałbym wykonać fragmenty "Don Carlosa" i "Otella" Giuseppe Verdiego. Mój profesor - Ryszard Karczykowski - śpiewał przed laty z Leiferkusem w Paryżu. Mówił, że to wyjątkowy artysta i że nie mogę zmarnować takiej okazji. Zgodziłem się więc. Następnego dnia musiałem zaśpiewać na próbie z mistrzem, dyrygentem Łukaszem Borowiczem i orkiestrą Filharmonii Poznańskiej. Swoją pomoc zaofiarowała prof. Górska - ćwiczyła ze mną wieczorem, po zajęciach.

Zaraz potem los znowu się uśmiechnął...

- Jakby szczęścia było mało, dzień po koncercie dowiedziałem się, że zaśpiewam partię Leńskiego w moim ukochanym "Eugeniuszu Onieginie", podczas festiwalu w Rheinsbergu. Dobra passa trwa nadal.

Jak dowiedziałeś się o przesłuchaniach w Deutsche Oper?

- Znów zadziałała moja siostra (śmiech). Agnieszka powiedziała mi o przesłuchaniach i kazała się zgłosić. Pokornie po raz drugi wysłuchałem mądrzejszej siostry (śmiech). Ona dba, bym podążał jej krokami, gdyż sama śpiewała w Rheinsbergu trzy lata wcześniej. Zgłosiłem się. Jedno przesłuchanie odbywało się w Petersburgu, ja pojechałem na drugie - do Berlina. Powiedziałem sobie: albo się uda, albo nie. Najwyżej pozwiedzam miasto.

Przeczuwałeś, że możesz dostać rolę Leńskiego?

- Podczas podróży nie. Ale po przesłuchaniu poczułem, że może się udać. Zaśpiewałem spokojnie - bez stresu, który jest największą bolączką wszystkich śpiewaków. Przygotowałem, jak każdy uczestnik, jedną arię z partii, którą chciałby zaśpiewać w "Eugeniuszu", i jedną w języku niemieckim. Gdy wykonałem "Kuda, kuda vy udalilys" Leńskiego, przewodniczący komisji podszedł do mnie i pogratulował. Potem spytał, czy znam drugą arię Leńskiego. Akurat przygotowywaliśmy "Oniegina" na akademii, gdzie gram tę rolę, więc powiedziałem, że to żaden problem. Pomyślałem sobie: zaśpiewaj jak najpiękniej potrafisz. Chyba się udało - dostałem brawa od komisji.

A potem zaproponowano ci udział w... koncercie pieśni Brahmsa?

- Nieco zawiedziony odpisałem im, że zależało mi przede wszystkim na Leńskim i że w takim razie dziękuję.

Nie bałeś się, że z ciebie zrezygnują?

- Wydaje mi się, że sprawę zawsze trzeba stawiać jasno. Jechałem do Berlina w konkretnym celu - dostać rolę Leńskiego. Kilka dni później przyszła wiadomość, że otrzymałem angaż, a dodatkowo zaproponowano mi serię prestiżowych koncertów, na tzw. Operngalach.

Środowisko zazdrości ci dobrej passy?

- To się niestety zdarza W środowisku muzycznym jest to szczególnie częste, ponieważ każdy z nas chce osiągnąć sukces. Sukces najbardziej weryfikuje prawdziwe przyjaźnie. Ale zawsze trzeba dbać o to, by nikomu nie wadzić, a jednocześnie nie szkodzić samemu sobie.

Masz przyjaciół poza Akademią?

- Mam znajomych w Wyższej Szkole Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa, na AWF-ie, UAM-ie. Za czasów liceów tworzyliśmy paczkę i nadal trzymamy się razem. Moja dziewczyna też jest artystką, choć zajmuje się inną dziedziną - maluje, rzeźbi, fotografuje. Dla kogoś, kto tkwi w świecie muzycznym, naprawdę bardzo ważne jest, by mieć "odskocznię". Luciano Pavarotti opowiadał, że jego najlepszymi przyjaciółmi byli nie muzycy, ale koledzy z podwórka, z którymi grał w piłkę. W każdym momencie życia mógł wrócić do przyjaciół z Modeny. Wtedy muzyka schodziła na dalszy plan - liczyła się tylko piłka nożna. No, chyba że ktoś go poprosił, by coś zaśpiewał.

Grasz w piłkę nożną?

- Jasne. Próbowałem swoich sił w wielu dziedzinach. Poza tym u mnie w domu piłka nożna jest bardzo ważna. Prawie tak jak muzyka. Zbieramy się rodzinnie i wspólnie oglądamy mecze. Na szczęście na meczu Polska-Irlandia Północna nie denerwowaliśmy się. Wszyscy byliśmy na premierze "Oniegina" w akademii, bo śpiewałem Leńskiego. Jestem wielkim fanem naszej reprezentacji.

Sport pomaga w śpiewaniu?

- Oczywiście. Choć siłownia już niekoniecznie. Wszelkie sporty, które uelastyczniają mięśnie - pływanie, siatkówka, piłka - pomagają jak najbardziej. Wokalista musi być w dobrej formie. Sam jeszcze nie rozpocząłem "sezonu", ale za parę dni zacznę biegać, bo powoli przygotowuję się do roli Leńskiego. Można powiedzieć, że wybiegam sobie Oniegina (śmiech).

A jeśli śpiewanie w życiu nie wypali?

- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie teraz. Jestem typem człowieka, który zazwyczaj improwizuje, a najbardziej słuszne decyzje przychodzą mu do głowy w ostatniej chwili. Wierzę jednak, że jeśli będę dalej się uczył, dobierał umiejętnie repertuar i pracował z profesjonalistami, jak prof. Karczykowski i prof. Górska, nic mi nie grozi. Nie będę musiał bać się ani o siebie, ani o swój głos. A wtedy wszystko się uda.

* Mikołaj Adamczak (ur. 1986) - poznaniak, były chórzysta Poznańskiego Chóru Katedralnego, absolwent V Liceum Ogólnokształcącego im. Klaudyny Potockiej w Poznaniu w klasie o profilu dziennikarskim. Studiował śpiew u Wojciecha Drabowicza i Krystyny Pakulskiej w poznańskiej Akademii Muzycznej. Obecnie uczy się śpiewu na pierwszym roku wokalnych studiów magisterskich w klasie profesora Ryszarda Karczykowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji