Artykuły

Apokalipsa według Grzegorzewskiego

Grzegorzewski ma zarówno zwolen­ników, jak i przeciwników. Zajadłych. Ci drudzy podnoszą głowy, ilekroć Grzego­rzewskiemu zdarzy się wyreżyserować coś z klasyki. Występują wówczas w roli straż­ników Litery - a zda się, że i Ducha - utworu. Bronią nienaruszalności dzieł (niewiele brakuje, a orzekliby, że arcydzieła są nietykalne), zapominając, iż wykładnia ideowa utworu jest historycznie zmienna. Oczywiście, oburzenie wywołane inscenizacją "Wesela" czy - ostatnio - "Nie-Boskiej komedii" nie jest całkiem bezzasadne: sceniczny kształt obu tych spektakli wywiedziony bowiem został nie tyle z "ustalonej" przez historyków litera­tury "ontologii" wspomnianych arcydzieł, ile z migotliwej, nie do końca jasnej obecności symboli, wykreowanych przez te arcydzieła, w naszym myśleniu o naro­dowej historii, o istocie tworzenia, o na­turze świata. Obie te inscenizacje - jak i znakomita większość prac Grzegorzew­skiego - zrealizowane są w poetyce fantasmagorii. Nic dziwnego: poetyka ta sprzyja kreowaniu świata, który istnieje jakby poza czasem (ma się rozumieć - poza czasem historycznym), świata kon­stytuowanego przez rzeczywistość symboli. To znaczy: Grzegorzewski reali­zując ,,Nie-Boską komedię" jako dramat o końcu świata, którego reprezentantem jest hrabia Henryk, nadaje jednocześnie teatralny kształt naszym dwudziesto­wiecznym lękom. Tworzy przypowieść o dialektycznej naturze dziejów. O klęsce prawd cząstkowych.

I jeszcze jedno: mając zaufanie do naszej znajomości utworu (tj. wierząc, że "klasy­ka" stanowi element naszego myślenia), inscenizator skreśla zdania rozwijające zasygnalizowane już myśli, tym sposobem zagęszczając przekaz emitowany ze sceny. I kształt, i treść zaś owego przekazu na­wiązują dialog nie tyle z poprzednimi realizacjami "Nie-Boskiej", ile z dawniej­szymi pracami Grzegorzewskiego - z "Irydionem" (co oczywiste), ze "Ślubem", "Weselem" czy nawet "Warjacjami" (Taką niegdysiejszą pisownią przez "j" posłużył się realizator!). I to jest - dla przeciw­ników - oburzenia powód następny: jak można być tak zapatrzonym w siebie? Tak konsekwentnym? Jak można "sprzeda­wać" swoje wizje, gdy tyle prawd obiek­tywnych czeka na zilustrowanie?

2.

Scenografia "Nie-Boskiej komedii" spo­rządzona została według stałej recepty Grzegorzewskiego: sprzęty, zdemontowane bądź też przymuszone do sąsiedztwa przedmiotów, w towarzystwie których zazwyczaj nie występują, tworzą prze­strzeń funkcjonalną i dla aktora - i zna­komicie funkcjonującą w procesie percepcji spektaklu. Organizują bowiem jednocześ­nie i ruch sceniczny, i wyobraźnię widzów. Poszerzają znaczenia tekstu, sprawiają, że świat przedstawiony zaczyna zachowywać się tak, jakby był fragmentem wizji sennej. Kto śni świat "Nie-Boskiej"?

Grzegorzewski w wypowiedzi zamiesz­czonej w programie przedstawienia wyzna­je, że rewolucję w jego inscenizacji oglądamy z perspektywy salonu poety. "Salonu - snu, w którym nakładają się na siebie miejsca i czasy - który jest umierającym miastem w czas karnawału (..), umierającą Europą, operą wreszcie. Ta podwójna perspektywa - koszmaru w salonie, salonu w koszmarze - daje moment oddalenia a równocześnie zwie­lokrotnia intensywność poczucia zagrożenia, katastrofy". Inscenizator dodaje przy tym, że świat sceniczny "Nie-Boskiej" konsty­tuowany jest jak gdyby przez dwa sny - Henryka i Pankracego - "szukające się nawzajem i przeciwnie skierowane". Wszystko to prawda. Ale przecież prawdą jest i to, że obrazy wywiedzione z dramatu Krasińskiego, a przewijające się przez scenę Teatru Polskiego we Wrocławiu, są projekcją naszych lęków, naszym snem o apokalipsie. Jako że koniec świata, krach rzeczywistości, której reprezentantem jest hrabia Henryk, historia ma już dawno za sobą.

3.

Historię końca świata Grzegorzewski opowiada taktownie, nie podnosząc głosu. Jest tak, jakby wszystkie namiętności wygasły, nim kurtyna poszła w górę. Pozostał popiół. Adwersarze zdają się już być świadomi swego przeznaczenia.

Na proscenium - po stronie prawej i lewej - pudła fortepianów pozbawione wnętrza. Głębiej, niemal na środku sceny, fotele teatralne. To one nie pozwolą za­pomnieć, że wszystko, co się dzieje z Henrykiem, jest "układaniem dramatu", że bohaterowie świadomi są teatralności swoich gestów, że teatr dzieje się tutaj jawnie. Na drugim planie, po lewej, salonowe meble i fortepian w całej swej okaza­łości, że tylko usiąść i grać. Tu się rozegra większość scen "dramatu domowego". Po prawej, na drugim planie, również fortepian, nieco głębiej - kareta. W tyle - wyciągnięte "szyjki" kontrabasów. Poza nimi - skrzydło szybowca, odchylające się jak wskazówka zegara. Symbolizujące upływanie czasu. Znikomość Ziemi zawie­szonej w Kosmosie. Jak promień prze­kłuwający ciemność.

W tak zabudowanej przestrzeni nie­spiesznie rozwija się akcja (w części drugiej spektaklu poprzestawiane zostaną nieco elementy scenografii). Mimo - a może dzięki - owej niespieszności zagęszcza się wymowa inscenizacji. Skreślenia reżyserskie, aczkolwiek obej­mują spore partie tekstu, nie wyinaczają wymowy "Nie-Boskiej". Tekst, który pozo­stał, zda się - dzięki atmosferze ewokowanej przez scenografię i ruch sceniczny - "godnie" reprezentować fragmenty skreślone.

"Zagęszczaniu" sprzyja także równo­ległe prowadzenie wątków, nakładanie się na siebie scen, które w oryginale następują po sobie. W wyniku takich działań reżyser otrzymał ekstrakt, esencję "Nie-Boskiej". Bardzo swoistą, przesyconą subiekty­wizmem adaptatora, ale przecież esencję. Nic dziwnego, że wielu ona nie smakuje. Jest zbyt gorzka. Gorycz jej wzmaga się tym bardziej, że inscenizator zrezygnował z malowniczych tłumów, z operowania zróżnicowanym rytmem. "Nie-Boska komedia" Grzegorzewskiego jest niemal monochromatyczna. Wykres emocjonalne­go napięcia spektaklu - gdyby go spo­rządzić - przypominałby zapis encefalografu rejestrującego pracę umierającego mózgu.

Również charakter działań aktorskich nie sprzyja "rozhuśtywaniu" emocji. Zgod­nie zresztą z wolą reżysera. Aktorzy (Andrzej Wojaczek - hrabia Henryk, Igor Przegrodzki - Pankracy, Bogdan Koca - Leonard, Erwin Nowiaszak - Mefisto i Przechrzta) muszą grać przeciw dotychczasowym swoim przyzwyczaje­niom. Tworzą figury, nie charaktery. Posługują się gestem spowolniałym, hie­ratycznym (nic dziwnego, że w takiej sytuacji plastyczną postać Muzy zarysowa­ła Danuta Kisiel-Drzewińska, aktorka Teatru Pantomimy).

Właściwie już od pierwszej sceny wia­domy jest koniec. Antagoniści - i Henryk, i Pankracy - pozostaną jednak wierni swoim przekonaniom. Chociaż są świa­domi przegranej. Tak, w tej inscenizacji nie tylko Henryk, ale i Pankracy zda się prze­czuwać klęskę. Tę po zwycięstwie tłumów. Dlatego gdy w rozdarciu mrocznego ho­ryzontu ukazuje się Ukrzyżowany - nie jest to deus ex machina. Milkną odgłosy przybierającej wody (głos "potopu" cały czas - jak refren - przewija się przez dźwiękową warstwę spektaklu), rozbrzmie­wa przejmująca fraza z muzyki Radwa­na. Pojawia się dziewczyna z gołębiem. Padają - przeniesione w to miejsce - ostatnie słowa części IV. Tekst mówi o "Ostatnim Sądzie". Ale gołąb przypomina ideę, jaką Krasiński chciał zawrzeć w dalszej części "Nie-Boskiej". Tej nie na­pisanej.

Stwierdziliśmy, że Grzegorzewski nie inscenizuje pod tezy historyków literatury. Niemniej jednak nie trzeba ukrywać, że wymowa realizacji "Nie-Boskiej" współ­brzmi z sądami Marii Janion wyrażonymi w dziele: "Zygmunt Krasiński - debiut i dojrzałość": "Charakter zakończenia Nie-Boskiej wynika całkowicie organicznie z koncepcji tragizmu u Krasińskie­go. Koncepcja ta (...) postulując tragiczną zagładę racji cząstkowych, jednocześnie kazała triumfować racji uniwersalnej". Z inscenizacji Grzegorzewskiego wynika to samo. Jota w jotę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji