Artykuły

A, wysadzamy się

To, co jest naszym błogosławieństwem, a jednocześnie przekleństwem, to przywiązanie do pewnej anarchiczności, wielkiego marginesu wolności i jeszcze większej nieufności wobec władzy. Właśnie dlatego w całej "Trylogii" najbardziej kręci nas Kmicic. My, Polacy, generalnie jesteśmy partyzantami, permanentnymi Kmicicami i Hubalami - mówi Jan Klata w Newsweeku.

O "Trylogii" Sienkiewicza, polskiej megalomanii, alkoholowych rauszach i anarchii rozmawia z Joanną Lichocką. Neewsweek: Gęsto się pan tłumaczy z "Trylogii". Jan Klata: Dlaczego miałbym się z niej tłumaczyć? - W swoim przedstawieniu w Starym Teatrze ubrał pan bohaterów w bandaże, umieścił w szpital, poobsadzał tak, by żaden nie wyglądał jak z wyobrażeń ukształtowanych przez pisarza. By Broń Boże nie było, że ta "Trylogia" to na poważnie z Sienkiewicza wzięta. - Lepiej byłoby gdybyśmy powtarzali któryś z trzech filmów Hoffmana? Zrobili rodzaj powieści przygodowej á la Karol May? Uważam, ze warto szukać w Trylogii tego, co zadecydowało, że tak zrosła się z polskością i z nami. Nie zajmować się opakowaniem, kontuszami. Nie rozumiem pojęcia: "tłumaczyć się z trylogii".To pani się wydaje, iż my Polacy mamy się tłumaczyć z tego, że Henryk Sienkiewicz wtłoczył nas w "Trylogię" i że nas - także mnie - to fascynuje? Jestem zresztą w całkiem dobrym towarzystwie, bo przez całe pokolenia "Trylogia" była w absolutnym centrum naszej świadomości - narodowej,patriotycznej, rodzinnej. Z jednej strony pozwalała przetrwać zawieruchy dziejowe, ale z drugiej uczyniła nas mniej rozsądnymi ludźmi. Nie ma co się z tego tłumaczyć, warto za to przeanalizować. Każdy naród ma takie dzieło, które go konstytuuje.

Wie pan, o czym mówię. Pan sam zetknął się wśród aktorów Starego Teatru z opinią, że to powieść endecka, ksenofobiczna, szkodliwa, miazmat, który trzeba wykorzenić

- Takich opinii rzeczywiście nie brakuje, ale ja się z nimi nie zgadzam.Warto zajmować się tą powieścią nie tylko dlatego, by z perspektywy kilkunastu dekad dostrzegać w niej to, co negatywne, choć jest tego sporo. Z całą pewnością nie należy dzieła Sienkiewicza traktować jak pacierza. Pisane pod koniec XIX stulecia, przedstawia mocno skłamany obraz XVII wieku, zmieniony na potrzeby pokrzepienia serc. Działo się to w konkretnej sytuacji opresji, realnego zagrożenia polskiego społeczeństwa, kulturowego, ekonomicznego, tożsamościowego. I to, co zostało napisane w tamtej konkretnej sytuacji, potem przechodziło z nami, niezależnie od tego, co się z Polską działo. Teraz "Trylogia" jest dla nas z jednej strony rodzajem ostatniej instancji, do której możemy się zwrócić gdy przychodzą okoliczności wojenne - idąc na barykady, zawsze weźmiemy sobie pseudonim Kmicic. Z drugiej strony trzeba patrzeć na nią jak na książkę, która nas na mnóstwo rzeczy zamknęła.

Nie tylko w sytuacji zagrożenia przybieramy pseudonim z "Trylogii". Komendant główny policji Adam Rapacki właśnie przyznał w jednym z wywiadów, ze na internetowym forum policyjnym występuje jako "Mały Rycerz"

- Pan Wołodyjowski szefom polskiej policji, to ładne. Ale wróćmy do moich dyskusji o "Trylogii" z aktorami. To są bardzo różni ludzie, mają rozmaite zdania na temat wspólnoty. Dla jednych jest ona błogosławieństwem, dla innych przekleństwem, ograniczeniem. Moim obowiązkiem jako reżysera jest to szanować. Także tę cytowaną przez panią opinię, obecną pośród polskiej inteligencji. Szczególnie krakowska inteligencja ma na temat szalonego chwytania za broń odrobinę inne zdanie niż na przykład ludzie z Warszawy. Sporo o tym rozmawialiśmy, zwłaszcza o Powstaniu Warszawskim, jak dotąd ostatnim, które było z gruntu trylogijne, sienkiewiczowskie, szalone. A, wysadzmy się! Siebie i kupę ludzi przy okazji. Moje myślenie o "Trylogii" nie jest tak skrajne, jak zdarzyło mi się usłyszeć - że to po prostu profaszystowska książka. Jednak nie uważam, by był to utwór, jaki nowoczesny Polak powinien wszędzie ze sobą nosić i się w nim rozczytywać. Choć wydaje się, ze generacja młodsza niż moja czyta "Trylogię tylko na wyrywki.

Albo nie czyta w ogóle.

- W związku z tym dzieło Sienkiewicza funkcjonuje bardziej na poziomie popkultury poprzez ekranizacje Hoffmana, plyty DVD dołączane do gazet. Czysto popkulturowym wydarzeniem "Trylogia" stała się już w PRL. Pamiętam, że to był główny punkt każdych świat - oglądanie "Potopu" lub "Pana Wołodyjowskiego". I złoszczenie się, że "Potop" jest nie tak zrobiony, pokazana w nim szlachta barbarzyńska, Kmicic taki sobie, ze nie wspomnę o Billewiczównie

Billewiczówna to osobna sprawa, ale Kmicic był OK... Zatem to było wydarzenie popkulturowe. Tyle że z "Ogniem i mieczem" kompletnie to nie wyszło, nie chcę rozstrzygać dlaczego.

- Może dlatego, że film był kręcony w epoce, która okrzyknęła Sienkiewicza szowinistą i kazała go poprawiać. Dopisywanie doraźnej poprawności politycznej do dzieła zwykle nie wychodzi dobrze. Ale mam wrażenie, że "Trylogii" wcale nie trzeba poprawiać politycznie, bo tam są pęknięcia, które idą pod włos bogoojczyźnianym interpretacjom. Bo co ta książka mówi o fundamencie polskości? Opowiada o beznadziejnie słabym państwie, główni bohaterowie funkcjonują w sytuacji sieroctwa - na każdym możliwym poziomie. Król Jan Kazimierz jako ojciec narodu jest nieudolny i kompletnie się nie sprawdza. Jeśli już jest jakiś przywódca z prawdziwego zdarzenia, to zdrajca jak Janusz Radziwiłł. Właściwie cała "Trylogia" to wielkie błąkanie się bohaterów wśród jakiejś dziczy, anarchii, bezhołowia. Mamy do czynienia z permanentną partyzantką, przy zupełnym braku Polski. Jest poświęcenie dla Polski, ale gdzie ta Polska? Sienkiewicz opisuje to precyzyjnie być może po to, żeby odnaleźć łączność z czytelnikami. Oni też są w sytuacji, w której Polski nie ma, funkcjonują za to mocno państwa zaborców. Ale przecież to odwieczna polskość: brak silnych struktur państwowych, prywata, korupcja, sobiepaństwo i warcholstwo elit.

Jednak Kmicic za warcholstwo ponosi karę - zostaje odtrącony przez Billewiczównę. Bohaterowie "Trylogii" mają służyć Polsce i służą, prywata jest czymś absolutnie pogardzanym.

- Napięcie erotyczno-miłosne między Kmicicem a przypisaną mu w testamencie dziadunia Billewiczówną jest bardziej skomplikowane. Tak naprawdę kręci ją to, że on watażka i brutal, a ona może go na dobrą drogę sprowadzać. Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy bohaterowie: Skrzetuski, Kmicic czy Michał Wołodyjowski, zawsze dostają kobietę w pakiecie jako nagrodę za służbę ojczyźnie. Dostają ją poniekąd nie za swoje zasługi, tylko po walce o ojczyznę, ofiarowaną przez opatrzność, cudownie uratowaną, a to Helenę, a to Oleńkę. Nawet Basia, Hajduczek z "Pana Wołodyjowskiego", sama się musiała ratować z opresji z Azją i pan Michał w ogóle jej w tym nie pomógł.

Te kobiety - wbrew temu, co pan sugeruje - miały rysy całkiem feministyczne, i to także charakterystyczna cecha mitu polskości. Oleńka jest motorem sprawczym nawrócenia Kmicica i hardo wyznacza standardy postawy obywatelskiej.

- Ale w "Trylogii" występuje właściwie jedynie model miłości dworskiej, od pierwszego spojrzenia. Już wiadomo, że ona będzie jego, prędzej czy później. Jednak miłość do kobiety bezwarunkowo musiała być sprzężona z miłością do ojczyzny.

Bo te kobiety miały silnie zakodowaną postawę obywatelską.

- Tam wszyscy mieli zakodowane postawy obywatelskie! Dla pokrzepienia serc czytelników. Dla mnie ciekawe jest to mocne związanie kobiecości z nagrodą od ojczyzny, w której ojców co prawda brakuje, ale jest matka, która wszystko zrozumie. Matka Boska.

I ten kult maryjny ze stron "Trylogii" udało się panu na scenę przenieść tak, że w prasie pisze się o "postmodernistycznym i obrazoburczym przedstawieniu".

- Obrazoburczym, bo występuje w nim obraz Matki Boskiej, który mówi, tak? Bo w jednej ze scen Matka Boska z obrazu sięga ręką do czupryny Kmicica i czochra mu włosy z uznaniem za wysadzenie szwedzkiej kolubryny? No, ale przecież nie burczy! W obrazie pojawiają się twarze wszystkich aktorek biorących udział w spektaklu. Każda z nich w pewnym momencie staje się Matką Boską i prowadzi swoich żołnierzy, swoich mężczyzn do walki, choć czasem śmierdzą, że sytuacja jest beznadziejna, że nic wierzy, żeby się obrońcy twierdzy jeszcze jeden dzień utrzymali. A oni wierzą! Nie bierzemy się do "Trylogii", żeby ją zbezcześcić.

Albo wyśmiać. Wykpić tę bogoojczyźnianą tradycję.

- Mam nadzieję, że tak nie jest, choć trochę trzeba było się pośmiać. Konfrontacja tego tekstu z naszymi czasami daje nieraz efekt groteskowy. Megalomania, gigantyczne bezhołowie, niemal stały alkoholowy rausz, zachłyśnięcie zanarchizowaną wolnością. Język odsłania takie cymesiki, jak "firanki oczu kniaziówny" które padają na "męskie oblicze młodego rycerza." Ogromnie ważny jest zabieg obsadowy, który zarazem okazuje się zabiegiem interpretacyjnym. Na pierwszy rzut oka żaden aktor nie pasuje do swej roli. Na drugi i trzeci widać jednak, że są właśnie idealni. Że Anna Dymna jest idealnym Hajduczkiem, Andrzej Kozak jest wspaniałym panem Wołodyjowskim, Krzysztof Globisz - fantastycznym Andrzejem Kmicicem. Nie chodziło o to, żeby sobie robić kabaret, kiedy 60-letni Jerzy Grałek wchodzi jako Skrzetuski, a mówią o nim "młody rycerz". Taka obsada pokazała, jak głęboko tkwią w nas - nawet jeśli się zmieniliśmy - "Trylogia" i jej bohaterowie. Ale też chyba bardziej w pokoleniu moich rodziców i dziadków niż w moim. Do moich rówieśników najbardziej przemawia Zagłoba. Typ cwanego, pragmatycznego biznesmena czasu przemian, najinteligentniejszy z nich wszystkich.

Może dlatego, że od dwudziestu lat słyszymy, że Sienkiewicz jest pisarzem drugorzędnym, a jego bogoojczyźniany mit nijak nie przystaje do wyzwań naszych czasów.

- Bo może tak jest? Ale z drugiej strony przypominam sobie, że całkiem niedawno stawiano właśnie Sienkiewicza na piedestale jako jedyny wzorzec polskości, a próbowano za wszelką cenę wyrugować Gombrowicza.

Jeden nieoczytany Roman Giertych wiosny nie czyni. W ciągu ostatnich kilkunastu lat dominowało myślenie zupełnie inne: Sienkiewicz jest groźny, trzeba go poprawiać.

- Nie wiem, nie jestem reprezentatywny dla "myślenia dominującego" o czym może świadczyć to, że przez 120 lat nikomu nawet do głowy nic przyszło, żeby "Trylogia" znalazła się w teatrze. Odczułem silną potrzebę zajęcia się jej fenomenem, przeanalizowania trylogijnego odniesienia się do rzeczywistości, obcości i polskości w ciągu ostatniego wieku, nie angażując się w doraźne bijatyki. Myślę, że jest to jak najbardziej aktualne w kilka miesięcy po ukazaniu się "Kinderszenen" Jarosława Marka Rymkiewicza, książki, która jest jednym wielkim przebóstwieniem ofiary złożonej z krwi niewiniątek, co ma być jedynym sensem polskości. Ten rodzaj myślenia o polskości jako obowiązku samobójczej szarży jest wciąż obecny. Przeżywa różnego rodzaju transfiguracje, jest zręcznie i zmysłowo opisywany, na różne formy przekuwany. Ciekawiło mnie jednak zdjęcie komiksowego sztafażu z Sienkiewicza i sprawdzenie, co on właściwie o nas mówi.

Co panu wyszło?

- Że bardzo mocno w nas tkwi to ostateczne poświęcenie. Wcale nie trzeba jakoś specjalnie rozniecać gotowości do rzucenia kamieni na szaniec. My to mamy i nie sądzę, żebyśmy stracili w dającej się przewidzieć perspektywie. Mam jednak wrażenie, że myślenie o nas jako o zbiorowości, która kultywuje rodzaj odrębności polegający na składaniu się w ofierze, powinno być wreszcie zastąpione racjonalnym myśleniem o zapobieganiu zagrożeniom. Chodzi o niedopuszczanie do sytuacji ekstremalnych. Cechuje nas radykalizm, który zaczyna się na zbyt wczesnym etapie, tak że zamyka negocjacje na temat naszej polskości, miejsca w Europie. Bardzo wcześnie, za wcześnie krzyczymy "no pasaran". I dopuszczamy możliwość wyłącznie ostatecznego rozwiązania. Albo coś tam, albo śmierć.

A może w naszym położeniu i z naszą historią nie mamy innej szansy?

- Być może. Nie rozmawiamy teraz o konkretnej sytuacji. Generalnie mam wrażenie, że nam zbyt często "larum grają".

Ale w konkretnej sytuacji nie mamy wyboru. Jaki mieli wybór wprawdzie wychowani na "Trylogii", ale postawieni w konkretnych okolicznościach Kolumbowie?

- Nie potrafię powiedzieć, czy Powstania Warszawskiego można było uniknąć, ale wiem jedno. Myślenie, że polskość zawsze procentuje wybuchem kolejnej insurekcji, więc nie ma większego sensu budowanie silnych struktur państwa, zorganizowanej sprawnie zbiorowości czy też poznawanie świata na zewnątrz, by coś pożytecznego z niego wziąć - jest czymś skłamanym. Polskość w postaci powstania albo roztopienie się w homogenicznej wynarodowionej masie to fałszywa alternatywa.

Tej alternatywy u Sienkiewicza nie ma. Ojczyzna jest pierwszym obowiązkiem - to jego przesłanie.

- Przesłanie jest też takie, że nie lubimy Żydów, nie lubimy kalwinów, Kozacy powinni spokojnie robić pańszczyznę, a w ogóle - jak to powiedział pan Potocki, gdy Ketling proponował jakieś racjonalne bronienie Kamieńca - nie będą nas cudzoziemcy pouczać, bośmy Rzymianom równi, a właściwie to ich przewyższamy.

Nieprawda. Janusz Radziwiłł był OK, póki nie zdradził, nie to, że kalwin. Szlachta z Wołodyjowskim, Skrzetuskim i Zagłobą widziała w nim nadzieję ojczyzny. Stał się negatywnym bohaterem, bo okazał się zdrajcą, a nie innowiercą.

- A co się bardzo podobało w Radziwille? Że wprawdzie to kalwin, ale Żydów z daleka od miasta trzyma. Polskość w "Trylogii" to też odrzucenie inności, immanentny lęk przed obcością. I przekłamanie obrazu XVII-wiecznej Polski, której cechą była właśnie wielonarodowość i wielokulturowość - to budowało podówczas potęgę Rzeczypospolitej. Ale Sienkiewicz pisał dla konkretnego targetu, Polaków pod zaborami, dla pokrzepienia serc i był mu potrzebny wszechobecny przeciwnik bez twarzy. Trzeba patrzeć uczciwie - te wzory państwa i polskości nie są w naszej perspektywie szczególnie godne naśladowania. Ojczyzna jako pierwszy obowiązek to znaczy tyle, że łapiemy za szable i jazda.

To znaczy tyle, że jak wróg ciągnie pod Zbaraż, nie latamy za Heleną czy inną "prywatą", tylko walczymy.

- Etos pracy w "Trylogii" polega na wynajdywaniu okazji, żeby się bić. Jedyną pracą, jaka mają bohaterowie, jest bicie się.

Bo należą do stanu rycerskiego, akurat tej klasy społecznej, której zadaniem jest bronić kraju. W odróżnieniu od mieszczan czy chłopów.

- I Żydów, których można za pejsy przyprowadzić, żeby jakiś list przetłumaczyli... To obcinanie głów, podrzynanie gardeł, cała ta pornografia przemocy opisana z detalicznie hollywoodzkim podejściem, może mogła fascynować dziewiętnastowiecznych czytelników, ale nas już chyba nie. Jeśli to ma być dla nas wskazówka na początek XXI wieku, to dziękuję bardzo.

Co zatem pozytywnego znalazł pan w etosie polskości w "Trylogii"?

- Poświęcenie swego życia w imię wartości wyższych. Na pierwszej próbie, gdy usłyszałem, że jest to powieść endecka i szowinistyczna, zadaliśmy sobie też pytanie, za co bylibyśmy w stanie poświęcić życie. To w ogóle jest dla mnie zasadnicze pytanie, gdy zaczynam pracę nad każdym tekstem. Odpowiedzi były rozstrzelone, ale też i bardzo prywatne. Że za rodzinę. Albo że za psa.

No i?

- Nie wiem, co z tego wyniknęło dla aktorów, ale dla mnie ograniczenie się do odpowiedzi, że mógłbym oddać życie za mojego psa, to trochę mało. Dlatego uważam, że jeżeli poszukujemy jakiejś większej narracji, co jest sensem naszego istnienia jako wspólnoty, to jednak mamy ją u Sienkiewicza. A po nim, oczywiście, na drugim biegunie, dla zachowania proporcji i trzeźwości myślenia przydaje się Gombrowicz. Ostatnie sceny przedstawienia, już nierealistyczne, wyrażają bezradność bohaterów miotających się między tymi dwoma biegunami. Bo to, co jest w naszej wielkiej narracji istotne - ten rodzaj poświęcenia, który niekiedy przechodzi w szaleństwo - też jest etosem, szantażem wobec tych, którzy zostają, którzy- się nakazowi poświęcenia nie poddają i potem czują się winni, wykluczeni z wielkiej wspólnoty ofiarniczej.

Wniosek?

- Warto się zastanowić nad stanem naszej wspólnoty. Dobrze byłoby ją stworzyć, bo jej nie ma. Proszę zobaczyć, jak funkcjonuje państwo. Wszystko wokół nas świadczy o braku myślenia w kategoriach dobra wspólnego. To jest ta opowieść o polskim bloku, gdzie na wspólnej klatce brud i smród, ale jak się wchodzi do środka mieszkania, jest pięknie i przytulnie. Taki obraz rysuje także Sienkiewicz: wszystko jest cudowne, jeśli opiera się na majątku i interesie prywatnym; jeśli na pieniądzach publicznych - jest fatalnie. Śmiejemy się wprawdzie z naszych polityków, że nie umieją wznieść się ponad podziały, że ciągle robią sobie jakieś kuku, że potrafią poprzeć aspiracje do struktur międzynarodowych Sikorskiego, a nie potrafią Cimoszewicza. Ale jako wspólnota nie umiemy tego zmienić. W efekcie za jakiś czas, kiedy jest już za późno na jakiekolwiek inne działanie, pięknie giniemy. No bo przecież nie ma innego wyjścia, jak tylko odpowiedzieć szaleństwem na szaleństwo.

Ale może Polacy dochodzą do wniosku, że wspólnota wcale nie jest potrzebna. Może lepiej, łatwiej roztopić się w europejskiej tożsamości, uciekając od polskości.

- Myśli pani, że można od niej uciec? Cały nasz spektakl jest właśnie o tym, że nie można. Nie da się. I że to, co jest naszym błogosławieństwem, a jednocześnie przekleństwem, to przywiązanie do pewnej anarchiczności, wielkiego marginesu wolności i jeszcze większej nieufności wobec władzy. Właśnie dlatego w całej "Trylogii" najbardziej kręci nas Kmicic. My, Polacy, generalnie jesteśmy partyzantami, permanentnymi Kmicicami i Hubalami. Kiedy epoka wymaga od nas sumiennej i obliczonej na lata pracy, to nam z tym gorzej. Lepiej być aktorami spektakularnej, honorowej katastrofy niż przez dziesięciolecia żmudnie pracować, żeby następne pokolenia mogły żyć w normalnym, nudnym kraju. Kto by tak chciał?

A pan by chciał?

- Pewnie, że nie. Dla mnie to żaden interes. O czym ja wtedy będę robił spektakle?

***

Jan Klata (rocznik 1973) karierę zaczął jako 12-latek. Wówczas przysłał na konkurs Teatru Współczesnego we Wrocławiu sztukę "Słoń Zielony", która została wystawiona przez Teatr im. St.l. Witkiewicza w Zakopanem. Pierwszym jego samodzielnym przedstawieniem był "Rewizor" Gogola w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu (2003). Już po dwóch latach od rozpoczęcia kariery, w grudniu 2005 roku, w Warszawie odbył się Klata Fest - przegląd jego spektakli. W tym roku reżyser otrzymał Laur Konrada za "Sprawę Dantona" i zrealizował na deskach Starego Teatru w Krakowie marzenie swojego życia: wystawił "Trylogię" według Henryka Sienkiewicza. Premiera odbyła się 21 lutego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji