Artykuły

Mrożek z zamrażalnika

Teatr Telewizji ciągle ma jeszcze sporo do odrobienia. Uświadomił to początek nowego sezonu, który przyniósł premierę "Domu na granicy" Sławomira Mrożka. Nie wiem czy był to pomysł najszczęśliwszy, aby po wieloletniej nieobecności na małym ekranie uprzystępniać największej widowni akurat tekst należący do kategorii wprawek dramatycznych autora tylu wybitnych tytułów. Oczywiście, rzecz w sprawnej reżyserii Tadeusza Lisa, ze zręcznie podaną scenografią i akuratnym aktorstwem zalecała się niezłym smakiem i wstydu ani Mrożkowi, ani teatrowi tv nie przynosi. Atoli otwiera wspomniana teleekranizacja listę żądań i zażaleń. Kiedy "Tango"? Kiedy "Emigranci"? Kiedy "Krawiec"?

Przed spektaklem słowo wprowadzenia wygłosił Tadeusz Nyczek celebrując uroczystość wprowadzenia Mrożka na mały ekran po 10 latach wygnania. Nie jest to całkiem ścisłe, bo raz bodaj przynajmniej Mrożek się ujawnił ("Indykiem", ale chyba w Teatrze Wspomnień), nie licząc monologów w wykonaniu Dziewońskiego. Być może ta nieobecność okazała się dla autora "Tanga" wcale zbawienna, a na pewno zbawienna dla teatrów żywego planu, które łatwo kupowały widza na Mrożka, nie zawsze przecież oferując towar wysokiej próby. Ale nawet na spartolonego Mrożka szła publiczność.

Powrót do telewizora niezbyt szczęśliwie dobranym dramatem, bo na pewno nie wybranym spośród tych najlepszych w dorobku Mrożka, wywołał w Tadeuszu Nyczku wyłącznie dobre wrażenie. Tymczasem poznanie "Domu na granicy" było o tyle interesujące, o ile bardziej interesująca jest twórczość Sławomira Mrożka nie znana jeszcze z ekranów telewizyjnych. Ukontentowanie zapowiadacza spektaklu byłoby ze wszech miar zrozumiałe, gdyby wiązało się jedynie z samym faktem powrotu tekstów naszego znakomitego dramaturga do programu telewizyjnego. Było to jednak ukontentowanie także z dramatu, który akurat miał być zaprezentowany. I w tym również nie byłoby nic szczególnie zadziwiającego: w końcu gusta bywają rozmaite. Sęk jednakowoż w tym, że "Dom na granicy" jest po części pisany "młodym bryllem". To jest wierszowanką - rymowanką dość ubogą. Przy czym, żeby być dobrze zrozumianym, nie mam na myśli ani naśladownictwa stylu Ernesta Brylla, ani w ogóle stylu Ernesta Brylla, a jedynie pewien modny swego czasu i łatwy sposób pisania, któremu ulegał także i Bryll, i Mrożek. I sęk w tym właśnie dlatego, że Tadeusz Nyczek dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik owego stylu, a nawet więcej przeciwnik wysokiej jego sublimacji, czyli "dojrzałego brylla". Podczas krakowskiego sympozjonu jednego z klubów Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Nyczek gromił Brylla za "Kolędę - nockę", oskarżając o świętokradztwo i co popadło. U Mrożka nic nie zauważył. Uszło. Tak więc podano nam Mrożka z zamrażalnika, który sięgając po tak właściwą swemu talentowi groteskę, ujawnił w monstrualnym powiększeniu bezradność jednostki wobec wszechogarniającego świata uporządkowanej i zaborczej cywilizacji. Temat eksploatowany co najmniej od czasów "Kwiatów zła" Baudelaire'a, ale zaskakujący pomysłowością ujęcia. Wypada jeszcze poczekać na Mrożka gorącego, który budzi i budzi nadal namiętności. Początek został zrobiony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji