Artykuły

Dracula, czyli faceci w rajtuzach

"Dracula" w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Łukasz Maciejewski w Teatrze.

Ucieszył mnie plakat. Pomyślałem, że "Dracula" w Teatrze Słowackiego to naprawdę świetny pomysł. Oczyma wyobraźni widziałem już czerwony atłas i groźne zawodzenia zza pluszowych foteli, śliczne panienki z dekoltami i szczupłego pana z przerostem zębów (kłów). Oraz dużo śmiechu - a może przy tym odrobinę strachu. To jednak była fatamorgana. Marzenia widza, a przy okazji konsumenta wampirycznej kultury popularnej, tym razem radykalnie rozminęły się z tzw. efektem scenicznym. W spektaklu Artura Tyszkiewicza nie ma krwi, nie ma strachów, śmiechów, nawet nie śmierdzi czosnkiem. Czym zatem kusi krakowski "Dracula"? Niestety, wyłącznie perspektywą drzemki.

Mit wampira można traktować bardzo serio (polecam wybitne prace Marii Janion), można też z niego niemiłosiernie zakpić. Wszystkie chwyty dozwolone, bo też wampir w swojej istocie jest wykluczającym się wzajemnie melanżem stylów, interpretacji i kontrowersji. Rodowody wampiryczne to temat rzeka. Wyalienowany, cierpiący na chroniczną bezsenność książę, zamieszkujący opustoszałe zamczysko - najchętniej w Rumunii, ale za to na długo przed erą Nicolae Ceausescu, szuka zapomnienia swoich lęków w lekturze, wyrafinowanym seksie oraz w czerwonych napojach chłodzących ("w kolorze krwi ta cała miłość"- śpiewała swego czasu Zdzisława Sośnicka). A żyjąc na krawędzi dwóch światów - życia i śmierci - nie przynależy do żadnego z nich. Potępieniec, wygnaniec, filozof.

Wzorcowy typ wampira z kanonicznej księgi Brama Stokera, wydanej w 1897 roku i nie bez powodu nazwanej "Biblią wampiryzmu", wciągu kolejnych dekad został zawłaszczony przez kino, zmodyfikowany przez aktualizujące aneksy, wreszcie zmutowany wedle obowiązującego klucza socjologicznego. Mamy zatem ogromny, idący w setki, jeżeli nie tysiące egzemplarzy, imponujący katalog filmowych, literackich, teatralnych, a czasami także rzeczywistych wampirów. Najbardziej typowy wampir to w dalszym ciągu wysoki, bladolicy młodzieniec sączący co rano dziewiczą krew zamiast soku z marchewki, ale na przykład w ostatnich latach liczebny prym wiodą jednak odpowiednio feministycznie poinstruowane wampirzyce, chłepczące męskie osocze z sosem czosnkowym...

Oczywiście, najlepiej wizualizujemy wampira poprzez jego wizerunek znany z kina. W moim prywatnym rankingu na najbardziej "urodziwych" filmowych wampirów zwyciężyłby Bela Lugosi, a tuż za nim znaleźliby się Klaus Kinski, Gary Oldman, Tom Cruise i Brad Pitt. A w teatrze? Osobliwie z polskiej perspektywy mariaż rodzimego teatru z Vladem Dracula nie wygląda najszczęśliwiej. Przed Arturem Tyszkiewiczem po opasłe tomisko Brama Stokera sięgały m.in. teatry w Łodzi (Teatr Studyjny, 1988), Gdyni (Teatr Dramatyczny, 1990), Płocku (Teatr im. Jerzego Szaniawskiego, 2000) oraz Szczecinie (Teatr Krypta, 2007). Większych sukcesów jednak nie odnotowano. Dlaczego polskiemu teatrowi nie do twarzy z wampirem.

Przykład najnowszej, krakowskiej porażki - rozpatrywanej na tle pozostałych porażek - jest wymowny. Po pierwsze, przed wystawieniem "Draculi" trzeba było jednak zdecydować się na konwencję: czy spektakl ma być do tańca, czy do różańca; do śmiechu, czy do refleksji. Po drugie, już po wybraniu odpowiedniej teatralnej formuły należało wiedzieć, czemu ta machina ma służyć. Kim są bohaterowie wampirycznej, archetypowej historii Stokera, co mogą nam dzisiaj powiedzieć, co czują? Powtarzam te komunały bynajmniej nie z chęci popisów. Robię to dlatego, że wobec wielu kiepskich bądź fatalnych spektakli, które w ostatnich miesiącach oglądałem na krajowych scenach teatralnych, nieszczęsny "Dracula" w reżyserii Artura Tyszkiewicza wyróżnia się wyjątkową bezmyślnością.

W zasadzie nie znajduję ani jednego elementu tego przedstawienia, który oparłby się krytyce. W gruncie rzeczy cały tekst recenzji mógłby przypominać długą listę skarg i zażaleń do reżysera, jego współpracowników, aktorów... Nie mam pojęcia, jakie intencje przyświecały Tyszkiewiczowi, kiedy decydował się wystawiać "Draculę". Ostatnie prace tego reżysera, z wielokrotnie nagradzaną "Iwoną, księżniczką Burgunda" Gombrowicza oraz z "Balkonem" Geneta na czele, wskazywały, że Tyszkiewicz, zaczynający niegdyś u boku Erwina Axera, wreszcie odnalazł swój pomysł na teatr. Z intymnych relacji ("Mrok" w Teatrze Narodowym) lub z literackiej klasyki wydobywał to, co mniej oczywiste. Grana przez Aleksandrę Cybulską Gombrowiczowska Iwona była postmodernistycznym gadżetem, który przepoczwarzał się w postnowoczesny smutek flaunera. Tymczasem w "Draculi" Brama Stokera reżysera najwyraźniej przerósł zarówno temat, jak i rozmach przedstawienia.

"Dracula" w Teatrze Słowackiego składa się niemal wyłącznie ze znaków zapytania. Nikt niczego nie wie. Widz nie domyśla się, czy spektakl Tyszkiewicza jest na serio, czy to jednak rodzaj intertekstualnej zabawy wampirycznymi motywami. Jeżeli przedstawienie miało być na poważnie, to skąd w nim tyle złego smaku, kiczu, aktorskiej karykatury; jeżeli "Dracula" miał być jednak dowcipem, to dlaczego jest przedstawieniem smutnym, niemrawym i naiwnym. Jednak przede wszystkim spektakl Tyszkiewicza jest nieczytelny. Przypomina ciąg luźno ze sobą powiązanych scen, będących efektem raczej niedbale przekartkowa-nej powieści niż uważnej adaptacji. Mogę się tylko domyślać, że cel Tyszkiewicza był ambitny. Oto Dracula-współczesny alien. Obcy, który jest zarówno wyniosły, jak i irytujący. Jest demiurgiem i szatanem. Oryginalne założenie jednak do tego stopnia rozminęło się z efektem, że kiedy w finale spektaklu tytułowy wampir, fatalnie skądinąd grany przez Krzysztofa Baumana, bredzi coś niewyraźnie, że jest powinowatym Lucyfera, na sali - tylko ten jeden raz - ludzie wybuchają śmiechem. Zdecydowanie bliżej mu bowiem do pociesznego Belzebuba z "Igraszek z diabłem" Drdy niż do posępnego księcia ciemności. Zresztą ów nieszczęsny Dracula, przebrany w elegancki surdut i wystrojony w findesieclowe okularki, głównie wymachuje nerwowo rękami oraz ponuro i bez ikry basuje o tym i owym, chociaż wielkiej logiki w tych wywodach na pewno nie znajdziemy.

I nawet jeżeli w całym przedstawieniu pojawiają się nieliczne błyski lepszego teatru, na przykład w scenie tanecznego uwiedzenia Lucy (jedyna aktorska rola warta zauważenia - Karolina Kominek) przez humanoidalną postać wygenerowaną z fantastycznej teki hrabiego D., to także owo seksualne, roztańczone pandemonium zostało, nie wiedzieć czemu, wystrojone w damską, wzorzystą rajstopę. Czyżby symbol opresji przemysłu nylonowego.

Tego typu purnonsensowych zagadek jest, niestety, znacznie więcej. Fatalny Grzegorz Mielczarek jako doktor Steward upaja się tym, że mówi głośno i wyraźnie, i - patrząc stale w kierunku publiczności - kompletnie nie zauważa partnerów. A powinien. Dla odmiany przestraszony otrzymanym zadaniem Feliks Szajnert (Van Helsing) głównie nerwowo rozgląda się po bokach, ale robi to prawdopodobnie również ze wstydu, gdyż aktora bez litości przebrano w strój kloszarda, a na głowę wsadzono mu coś, co z daleka przypomina utytłany wiecheć słomy. Z kolei Mina w interpretacji Anny Cieślak robi wyłącznie miny niewiniątka, wycierając rączki w taftową mini. Kolejne wampiryczne nieszczęście to grany przez Sławomira Rokitę Reinfeld, który najpierw, przez dwie trzecie spektaklu, siedzi zamknięty w jakiejś klatce, opisując w tym miejscu swoje fantazje żywieniowo-erotyczne (dowiadujemy się, że nie ma na przykład ochoty na seks ze słoniem). A kiedy w końcu Rokita wychodzi z klatki w blasku jupiterów, okazuje się, że jest przebrany w strój wampira z kinderbalu i w tym przebraniu zaczyna cienkim głosikiem zawodzić operetkę o złym losie dobrych wampirów. Wówczas scenę i widownię Teatru im. Juliusza Słowackiego zaczynają spowijać ciężkie dymy. Coraz więcej dymów. To już finał. Ktoś nas chyba zrobił w wampira?

Łukasz Maciejewski - filmoznawca, dziennikarz prasowy, radiowy i telewizyjny; publikuje m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Dzienniku" i "Kwartalniku Filmowym".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji