Artykuły

Skrzypek frasobliwy

Od premiery "Skrzypka na dachu" w chorzowskim Teatrze Rozrywki trochę czasu już minęło, ale warto było odczekać nieco, by dostrzec wspaniałe dojrzewanie tego spektaklu. Już pierwsze recenzje miał znakomite, ale dziś wyraźniej widać, jak premierowa trema pożarta nawet najlepszych. Może tylko doangażowani z Opery Śląskiej tancerze właśnie na premierze wznieśli się na szczyty. Oby szybowali równie wysoko i na kolejnych przedstawieniach, co okazuje się jednak nie jest takie łatwe.

Za to z największą przyjemnością przychodzi na przykład odnotować rolę Marty Kotowskiej, która nie tylko znakomicie (jak, już na premierze) śpiewa, ale w końcu interesująco też buduje postać Goldy, żony bodaj najsłynniejszego mleczarza, Tewjego, domorosłego filozofa, prowadzącego swoisty dyskurs z Panem Bogiem.

"Rozrywka" w krótkiej swej historii tyle rzeczy wprowadziła na polskie sceny, że nie musi mieć kompleksów, prezentując musical Josepha {#au#}Steina{/#}, Jarry'ego {#au#755}Bocka{/#} i Sheldona Harnicka po {#re#15381}Gdyni{/#}, {#re#8871}Wrocławiu{/#}, {#re#15379}Warszawie{/#}, {#re#15382}Bydgoszczy{/#}, {#re#15380}Łodzi{/#} czy {#re#5665}Krakowie{/#}. To tylko chorzowskiej scenie podniosło poprzeczkę wymagań na niebagatelną wysokość. Pokonuje ją w znakomitym stylu.

Bodaj największym walorem naszej inscenizacji "Skrzypka" jest jej - wyraźne wobec tego, co zaoferowały inne sceny - odejście od swoistej "żydowskiej cepeliady". Jeśli dzieło samo jest swoistą syntezą żydowskiego folkloru z Podola, przeniesionego na grunt teatru muzycznego, to chorzowska inscenizacja zdaje się być syntezą tej syntezy. W ten sposób to, co szczególne (żydowskie), staje się jeno przykładem czegoś ogólniejszego, powszechnego. Jak nie tylko żydowski mleczarz pragnie najlepszych mężów dla swych córek, tak i zmaganie się z kanonem dawnych obyczajów wobec naporu nowych idei i konfliktów nie było udziałem wyłącznie narodu wybranego. Oczywiście, Anatewka pozostaje tu Anatewką, żydowską wioską z charakterystycznym rytmem jej życia w zgodzie z dawien dawna ustaloną tradycją, określonymi stosunkami między ludźmi. Przy anegdocie, zresztą o polskim (terytorialnie przynajmniej) rodowodzie literackim i muzycznym, więc pozostajemy, tyle, że nie próbują nasi artyści być bardziej żydowscy od samych Żydów. To normalne; a jakie wielkie w chorzowskim przedstawieniu. Widać to wyraźnie w konfrontacji ze spektaklami to przykrojonymi do koncertu samych musikalowych piosenek, to znów odgrywających na fałszywą nutę niby-żydowskie misterium.

W tak pomyślanym chorzowskim "Skrzypku na dachu" szczególnym atutem jawi się scenografia Marcela Kochańczyka (także reżysera spektaklu), zwłaszcza w deskach "wyrzeźbiony" pejzaż Anatewki z malarsko dostrzeżonymi, jak z lotu ptaka, zabudowaniami, umowna. kolejowa stacyjka czy wreszcie Chagallowe cytaty (notabene, dostrzegane i w nowojorskiej premierze z 1965 roku - jeszcze jedną mamy tu próbę syntezy). Świetnie puentuje tę inscenizację skrzypek oplatający bohaterów tęskną melodią swego instrumentu (Ryszard Słapik), w finale zastygający, niczym Chrystus frasobliwy, na dachu anatewskiej chałupki. Imponuje w tym spektaklu aktorstwo, rozpisane na epizodyczne raczej role, w których zaciera się granica między solistami a zespołem.

Najświetniej wypada tu Stanisław Ptak w głównej roli Tewjego Mleczarza. Premierową szarżę na pierwszą Unię, z czasem wyciszył, zasadniczo pogłębiając wewnętrzne swary z tyle Panem Bogiem i regułami judaizmu, co z samym sobą. Na pewno nie pomaga artyście trochę Rumcajsowa broda (świetne kostiumy są oczywiście Barbary Ptak), za to uskrzydlają, brawurowo przez niego wykonane, piosenki - wielkie przeboje tego musicalu. Na to wszak liczyliśmy. Stanisław Ptak w końcu jednak dopełnia je wielkim żarem wewnętrznym roli, emanując tak ludycznym humorem, jak i przede wszystkim głębokim liryzmem, serdeczną dobrocią, mądrością i komunikatywnością - zarówno jego własnymi, jak i odkrywanymi w Mleczarzu. Tewje Ptaka jest bardziej gorzki, niż sarkastyczny; przygaszony silniej, niż w dotychczasowych znanych nam interpretacjach. To wyróżnik dobrze poprowadzony a wysnuty z syntetyzującego charakteru chorzowskiej inscenizacji.

Najpełniej ją organizuje i określa, jej sercem zdaje się być rewelacyjna choreografia Henryka Konwińskiego. To w niej bije rytm życia Anatewki i los każdego z jej mieszkańców. Fenomenalna plastyka ruchu nakreślonego przez Konwińskiego z ogromną fantazją kształtuje sceniczną przestrzeń przedstawienia, jego gorące dramaturgiczne pulsowanie co i wewnętrzne bogactwo każdej postaci. Po ogromnym sukcesie "{#re#12413#}Cabaretu"{/#} Henryk Konwiński wciąż kroczy do przodu, ukazując jeszcze wyższy poziom - nie tylko swego, bo w ogóle - arcymistrzostwa. Dech po prostu zapiera, zindywidualizowana plastyka ruchu każdej postaci, jak i wielkie korowody całego zespołu. Imponuje głęboka stylowość ruchu i tańców Konwińskiego, osadzona na wielkiej wrażliwości i wyobraźni, na wspaniałej muzykalności, bez posiłkowania się cytatami, bez żydłaczenia. Stąd ów porywający "Taniec z butelkami", brawurowy, jak w filmowym (ale osiągnięty bez montażowych nożyc) kalejdoskopie, taneczny splot rosyjsko-żydowski. Stąd wreszcie ów rys powszechności chorzowskiego spektaklu, muzycznie przygotowanego przez Jerzego Jarosika we współpracy z Leopoldem Kozłowskim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji