Artykuły

Śnieg Przybyszewskiego

Stanisława Przybyszewska ("Sprawa Dantona") była przed dwoma laty re­welacją, jej brat Stanisław Przybyszewski jest dziś dla teatru pozycją raczej kłopotliwą. Przybyszewską teatr wydo­był niemal z nicości zapomnienia, Przybyszewskiego nie sposób utrzymać dziś na wysokim cokole geniusza młodopol­skiego; każda jego współczesna kon­frontacja ze sceną rozbija tę młodo­polską legendę. Ale próbować warto i trzeba.

Spróbował więc i warszawski Teatr Dramatyczny, wystawiając wznawiany już gdzie indziej po wojnie "Śnieg". Kiedyś, w klimacie plotki biograficznej, skandalu, zgorszenia a jednocześnie fas­cynacji - jakie towarzyszyły autorowi "Godów życia" - odbierało się każdą jego sztukę w tym dodatkowym kon­tekście. Dziś odbiera się tylko to, co Przybyszewski napisał i co pokazuje teatr; odbiera się też w innym kontek­ście obyczajowym. Jeśli Przybyszewski ma dotrzeć do współczesnego widza, jeśli ma mu coś interesującego (bo nie nowego) powiedzieć o człowieku, to trzeba przede wszystkim ingerować w warstwę językową, odsiać ją z nalotów młodopolszczyzny; trzeba też ludzkim językiem wydobyć jakieś autentyczne ludzkie sprawy, ukazać autentyczne ludzkie uczucia i konflikty. Czy jest to w "Śniegu" możliwe? Odpowiedź, ja­ką dał na to pytanie Teatr Dramatycz­ny, jest raczej połowiczna.

Kiedyś Lorentowicz, recenzując war­szawską premierę (1904) pisał, że "Śnieg" "czaruje swą poezją nostalgiczną", że Ewa "nosi w sobie demoniczną siłę uni­cestwiania poprzez miraże miłości". A był to przecież krytyk nieskory do eg­zaltacji. Tyle, że i on był pod ciśnie­niem "magii Przybyszewskiego". Ignacy Gogolewski zrobił przedstawienie tak, jak gdyby nie czytał nigdy nic o Przybyszewskim - a literatura ta jest spo­ra. I zrobił słusznie.

Tylko jeśli spojrzy się na tę "poe­zję nostalgiczną" oczami współczesności, jeśli w Ewie widzi się nie tyle "de­moniczną siłę unicestwiania", co egzal­towaną nieco kobietę, która odbiera poczciwej żonie swego dawnego ko­chanka tylko dlatego, ze ośmielił się połączyć z inną, jeśli w Tadeuszu i jego bracie Kazimierzu dostrzega się nie rozwichrzonych romantyków, któ­rzy "tęsknią za tęsknotą", lecz dwa różne warianty neurastenicznych nierobów - to wyjdzie z tego dość płaska i mało prawdopodobna historyjka o róż­nych konfiguracjach czworokąta mał­żeńskiego.

Aktorzy próbowali rzecz pokazać po­łowicznie, to znaczy nie banalizując i nie trywializując konfliktu i postaci odejść jednak od młodopolskiego pusto­słowia i pokazać jakieś autentyczne sprawy i konflikty. Rzecz piekielnie trudna, więc i wynik połowiczny. Myślę że jakąś udaną kompromisową propozy­cję postaci dała Maria Wachowiak (Ewa); niby jeszcze Przybyszewski, a jednak postać z dramatu współczesne­go. Natomiast postacią z dramatu współczesnego, która próbuje wejść w młodopolskie ramy jest Bronka Janiny Traczykówny. Znacznie gorzej radzili sobie aktorzy. Tadeusz Wojciecha Duryasza wyglądał tak poczciwie, że nie wierzyło się ani w jego przeszłość ani w zafascynowanie jego postacią dwóch z różnych powodów interesujących prze­cież kobiet. Wierzyło się natomiast nie­kiedy Kazimierzowi Zbigniewa Zapasiewicza, mimo że jest to postać najmniej udana. ("Z niczego nawet największy artysta nic nie zbuduje - pisał o niej Lorentowicz). Irena Górska zdołała ura­tować Makrynę przed poślizgiem śmieszności, bo śmieszy dziś ta "pocz­ciwa niania" w roli "anioła śmierci". Rzecz zakończył Gogolewski symbolicz­ną pantomimą.

Przeszkadzał (ale przeszkadzał pięk­nie) Zespół NOVI.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji