Artykuły

Premiery warszawskie (fragm.)

Na Sali Prób warszawskiego Teatru Dramatycznego "Śnieg" Stanisława Przybyszewskiego. Dobrze, że właśnie na tej scenie. Kameralność małej salki stwarza przychylny klimat do odbioru sztuk psychologicznych, a nazwa prze­strzega, że dzieją się tu rzeczy na za­sadzie pewnego eksperymentu. Tekst, sztuka, nie jest przeznaczona dla sze­rokiego kręgu odbiorcy, ma się dopie­ro sprawdzić. Czy to jako nowość ro­dzima lub obca, czy też coś odgrzeba­nego z przeszłości, odkurzonego z pyłu zapomniania i postawionego wobec nas, ze znakiem zapytania. Dramaturgia Przybyszewskiego ma w sobie coś z prawdy życia i psychologii, a równocześ­nie dziwactwa filozofii, sztuczność, prze­sadę ekspresji, nieznośną dla nas ma­nierę języka. Zachwyty współczesnych, prędkie zapomnienie przez następne po­kolenie - ma to swoją wymowę. Wysta­wiając dziś "Śnieg" reżyser miał do wyboru dwie drogi. Łatwiejszą: jaskra­wo wypunktować swoistą stylistykę przybyszewszczyzny, podać ją w for­mie jakiejś groteski i zabawić nas kosz­tem autora. Albo spróbować ratować serio to, co jest jeszcze do uratowania. Ignacy Gogolewski zdecydował się na ten drugi sposób. Zabiegi chirurga o-kazały się tu konieczne. Przyciszenie wykrzykników, zmniejszenie pauz, wielokropków, symboliki, nastrojowości, wzmocnienie wartkości dialogu, akcji, ukonkretnienie postaci i sytuacji. Ak­centy podświadomości odsunięto na po­zycje wtórne. Reżyser postawił na działanie postaci jak w dramaciee realistycznym: walka o ukochanego, różne odcienie miłości, próby wyjścia z sytuacji, ucieczka. Gdzieniegdzie tylko ukazu­je się przed nimi mała furtka nie zaspo­kojonych dążeń ludzkich, tęsknot, ta­jemnica własnej osobowości. Koncep­cja ta uratowała dramat i spektakl. Nie jest śmieszny; jest do pokazania współczesnej widowni. Aktorzy dosto­sowali się do tej konwencji konkretnej, psychologizującej, grali bez szarży, cie­niując subtelnie. Szczególnie trafnie in­terpretowała rolę Bronki Janina Traczykówna, Kazimierza Zbigniew Zapasiewicz, Maria Wachowiak wykorzystywała raczej tylko swoje pomyślne wa­runki zewnętrzne, a Tadeuszowi w wy­konaniu Wojciecha Duryasza chwila­mi trudno było uwierzyć. Dyskretną niepokojącą nastrojowość wnosiły po­staci: Makryna i Lokaj (Irena Górska i Stefan Wroncki) oraz taniec finałowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji