Artykuły

Kryzys

Jak twórcy zareagują na zmierzch ideologii neoliberalnej? - pyta w swoim felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Rafał Węgrzyniak

Czytając opasły "Notatnik Teatralny" poświecony młodym reżyserom, na ogół identyfikującym się z nową lewicą, pragnąłem poznać motywy ich wyborów politycznych i ideologicznych. Okazało się jednak, że raczej ukrywają oni swe poglądy i ich źródła. Joanna Derkaczew w zbiorowym portrecie napomknęła wprawdzie, że ci reżyserzy "czytają książki z wydawnictwa "Krytyki Politycznej"", ale dodała, iż "nawet gdy są zaangażowani i krytyczni, mówią mniej wprost". Tylko Mariusz Bonaszewski - skądinąd demonstrujący sceptycyzm wobec lewicy - w wywiadzie ujawnił, iż Agnieszka Olsten biega na "tajne komplety" w redakcji "Krytyki".

Zaraz przypomniały mi się szkolenia i dyskusje marksistowskie organizowane przez powstały pod patronatem KPP "Miesięcznik Literacki", w których - jak ustalił Jerzy Timoszewicz - od 1928 uczestniczył Leon Schiller wraz z Aleksandrem Watem czy Władysławem Broniewskim. Ich bezpośrednim rezultatem w pierwszej połowie 1929 była warszawska premiera "Opery za trzy grosze" Bertolta Brechta oraz przygotowana w Poznaniu na kanwie scenariusza Wata "Polityka społeczna RP" pomyślana jako krytyka ustawodawstwa dotyczącego pracy - w Polsce akurat przyzwoitego, bo stworzonego przez działaczy PPS, a zwłaszcza jego częstego łamania.

Wkrótce, bo w październiku 1929 na giełdzie w Nowym Jorku objawił się Wielki Kryzys, który ogarnął także Polskę i wywarł istotny wpływ na życie teatralne. Kryzys sprawił, że postawa Schillera uległa radykalizacji. Dał temu wyraz w takich manifestach jak "Upadek teatru burżuazyjnego" z 1930. Wyjaśniał w nim krach zawrotnym tempem amerykanizacji, w tym wprowadzaniem systemu taśmowej produkcji wzorem Henry'ego Forda i racjonalizacji zatrudnienia zgodnie z teorią Fredericka Taylora. "Tempo wywołało nadprodukcję. Racjonalizacja spowodowała niesłychane skurczenie się rynków zbytu i niebywałe bezrobocie. Pauperyzacja ogarnia coraz to szersze rzesze ludności. Kryzys światowy. Jedni myślą, że to zjawisko przejściowe, że osiągnąwszy najwyższe napięcie minie ono i ustąpi miejsca równowadze ekonomicznej. Inni nie widzą wyjścia z tej sytuacji. Spodziewając się dalszego zaostrzenia konfliktów klasowych i przeobrażenia kryzysu ekonomicznego w polityczny - twierdzą, że tylko obalenie ustroju kapitalistycznego i objęcie przez klasę robotniczą władzy nad całą produkcją ocali świat przed nieuniknioną zagładą."

Schiller zaczął wtedy uprawiać wzorem Erwina Piscatora "Zeittheater". Przede wszystkim przenosił na polskie sceny repertuar teatrów berlińskich. W łódzkiej realizacji "Cjankali" Friedricha Wolfa tłum bezrobotnych śpiewał balladę z dopisanym przez Schillera refrenem: "Racja, racja, święta racja, niech żyje Taylor, Ford, i racjonalizacja" Po zakazie grania "Polityki społecznej RP" wydanym przez ministra pracy, Schiller jednak unikał bezpośredniego komentowania rodzimych stosunków społecznych, co mu wypominali działacze KPP. Rzeczywiście, przymierzał się tylko do wystawienia jednego polskiego dramatu: "Proletariatu" Broniewskiego o Ludwiku Waryńskim.

Dzisiejsza teatralna lewica również jest zapatrzona w teatry Berlina i stara się naśladować przedstawienia Franka Castorfa czy Rene Pollescha. Gdy oglądałem we Wrocławiu w 2003 pierwszy spektakl Pollescha prezentowany w Polsce, "Kandydat (1980). Oni żyją!" z Deutsches Schauspielhaus w Hamburgu, pomimo ograniczonej wiedzy o RFN, byłem w stanie się zorientować, w jakie procesy, instytucje i osoby publiczne jest wymierzony. Jednak dzieła jego polskich imitatorów mają na ogół enigmatyczną wymowę.

W podsumowaniu poprzedniego sezonu w ramach ankiety "Teatru" dwa postdramatyczne scenariusze Pawła Demirskiego, "Śmierć podatnika" z Wrocławia i "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" z Wałbrzycha, zaliczyłem do dzieł bulwersujących. Bynajmniej nie powodu ich przesłania, lecz z racji mimowolnego marnowania potencjału teatru lewicowego. Zwłaszcza ten drugi utwór grany w Wałbrzychu wydał mi się wręcz nieprzyzwoity z powodu ukazania wykluczonego jako groteskowego i kompletnego nieudacznika. Naprawdę poruszający i zgodny z trawestowanym przez Demirskiego dramatem Antona Czechowa byłby protagonista, który solidnie i ciężko pracował, a uległ pauperyzacji w rezultacie procesów ekonomicznych, wobec których jest całkowicie bezsilny, a nawet ich nie rozumie. Ale również "Śmierć podatnika", rozgrywająca się w republice bananowej, zdawała mi się chybiona jako demaskacja systemu kapitalistycznego i postpolitycznej demokracji. Poetyka wypracowana przez Monikę Strzępkę pod wpływem widowisk Pollescha czy Dario Fo sprawdziła się niewątpliwie w inscenizacji bulwarówki Demirskiego "Był sobie Polak", również granej w Wałbrzychu. A więc źródłem porażek "Śmierci podatnika" i "Diamentów" są ich scenariusze wyrażające idee przy pomocy skomplikowanych paraboli i chaotycznych dialogów, a unikające bezpośrednich ataków, jakby w obawie przed posądzeniem o uprawianie publicystyki albo epatowanie przejawami wyzysku i krzywdy.

Demirski bodaj zbyt pochopnie zrezygnował z pisania sztuk solidnie osadzonych w społecznych realiach, jak "Kiedy przyjdą podpalić twój dom", wystawiona w Gdańsku i wydrukowana w "Krytyce Politycznej", osnuta zaś wokół śmierci robotnika w wypadku w łódzkiej fabryce koncernu "Indesit" i walki wdowy po nim o wypłatę odszkodowania. Za wszelką cenę natomiast stara się realizować zawiłą doktrynę teatru angażującego stworzoną przez Pawła Mościckiego. Tylko, że w rezultacie uprawia intelektualną ekwilibrystykę prowadzącą do dwuznacznych konkluzji i coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości, co obnażył szczególnie napisany wspólnie z Michałem Zadarą "Tykocin". W każdym razie w jego utworach próżno szukać tak sugestywnych scen jak grupa bezrobotnych okładających się torbami foliowymi ze znakami sieci hipermarketów w wałbrzyskiej "...córce Fizdejki" Jana Klaty. Ukazywała ona celnie rezultat liberalnej polityki likwidowania rodzimego przemysłu, natomiast popierania neokolonialnej struktury zagranicznych inwestycji nastawionych wyłącznie na rozbudowę sieci handlowych, rozmaitych dystrybutorów i montażowni zachodnioeuropejskich marek.

Obecny kryzys - podobno jeszcze groźniejszy od tego sprzed osiemdziesięciu lat - może oznaczać załamanie się turbokapitalizmu i procesu globalizacji, a w konsekwencji zmierzch ideologii neoliberalnej, która zwłaszcza przez ostatnie dwadzieścia lat była traktowana jako bezalternatywna. Jako autora "Nowej lewicy w teatrze" intryguje mnie, jak twórcy skupieni wokół "Krytyki" zdołają na tę niespodziewaną sytuację zareagować na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji