Artykuły

To jest to!

Nareszcie polski musical. Udany - westchnęło kilkadziesiąt gardeł profesjonalnych po ostatniej premierze na scenie warszawskich Rozmaitości. Krytycy muzyczni i teatralni, fachowcy od rozrywki, TVmeni i estradowcy - jedni kwaśno, inni pogodnie i przyjaźnie, przyznali "CIENIOWI" walor ryby na bezrybiu (nie mylić z rakiem, wcale nie!), koronując ten spektakl, na króla musicalu współczesnego. Że to i lekkie, i ładnie śpiewane, ma wdzięk, rytm, nastrój i sens. (Osobiście dodam nawet tzw. głęboki czy głębszy sens). Że bawi, śmieszy, wzrusza. Tyle profesjonaliści. Publiczność od pierwszego przedstawienia wali tłumnie na Marszałkowską 8. Urządza owacje w trakcie i po, reaguje na każdą piosenkę, każdy dowcip czy niuans tekstowy błyskawicznie i żywiołowo. Nie ma przy tym świadomości tego, że uczestniczy w rzadkim na naszym gruncie eksperymencie przyjmowania się, jak cennej sadzonki nowego gatunku teatralnego, onegoż przez profesjonalistów na tron już wprowadzonego musicalu. W antraktach słyszy się jedynie: start, to jest to. Tyle publiczność.

Autorzy przedstawienia - librecista Wojciech Młynarski i kompozytor Maciej Małecki - nazwali swój utwór skromnie: bajka muzyczna dla dorosłych. Autor felietonu wstępnego w programie teatralnym do "Cienia", kierownik artystyczny Rozmaitości Andrzej Jarecki wyjaśnia to określenie bliżej: "W ten sposób popełniamy najmniejszy błąd, bo jeśli istnieje coś, o nas wszystkich łączy - to wspólne pochodzenie społeczne. Jest to pochodzenie dziecięce. Prawie wszyscy byliśmy kiedyś dziećmi. Niektórzy z nas są nimi do dzisiaj. Tyle autorzy.

Pedanci literaccy oglądają "Cień" i - pławiąc się w pochwałach - mają za złe, że w tytule poza nazwiskiem Młynarskiego i Małeckiego oraz owym określeniem niewymuszonym, pełnym fantazji - bajka muzyczna dla dorosłych - nie ma nic więcej. Że wyparowali i co wie pomysłu "Cienia" - radziecki pisarz Eugeniusz Szwarc, autor sztuki pt. "Cień", oraz - pisarz jeszcze jeden, specjalista od bajek Jan Chrystian Andersen, również autor utworu pt. "Cień". Że nie mówi się wyraźnie o przeróbce, trawestacji itd. Wprawdzie informacje te zawarte są w cytowanym już felietonie wstępnym Jareckiego, ale od czegóż pedanteria i skrupulatność wykształconych odbiorców...

Tyle literaccy pedanci, z których zresztą składa się większa część grupy pierwszej: profesjonalistów.

Przeciwnicy Operetki Warszawskiej zacierają ręce: znokautowano Szeika, który się tyle czasu już kocha na tej scenie. Czym jest w istocie ten spektakl, który należy koniecznie zobaczyć?

Ewenementem na skalę stołeczną. Modelem d o b r e j zabawy. Tej, która dostarcza relaksu, nie pozbawiając widza satysfakcja i przyjemności robienia użytku z umiejętności myślenia . Prześlicznym przedstawieniem śpiewanym, granym i tańczonym w sposób naturalny i bezpretensjonalny. Syntezą szczerego liryzmu, satyry i filozoficznego klimatu rodem z moralitetów (przepraszam, bajek) Andersena i Szwarca. Czymś do śmiechu, do patrzenia, ale i czymś szalenie serio. Rewią aktorstwa. Pokazem bardzo dobrej roboty reżyserskiej, tu ukłon w stronę Jerzego Dobrowolskiego... Przykładem na to, że jest "w co się bawić..." j że nie tak szybko "możliwości wyczerpiemy ciurkiem"... Dowodem siły i urody teatru muzycznego. Musical? Pewnie tak; bo ani opera, ani operetka, ani wodewil. Czy to ważne zresztą? Świetna muzyka, znakomite teksty. Jak zwykle u Młynarskiego z niespreparowanymi realiami, gorące i publicystyczne. Wątek zapożyczony od Szwarca i Andersena, to przygody szlachetnego Uczonego i jego ludzkiego cienia w kraju przedziwnym, rządzonym przez fałsz, głupotę, okrucieństwo i próżność. A także strach. Scenę zaludniają (wg recepty Andersen Szwarc) liczne postacie charakterystyczne, i bajkowe i historyczne niemal. Niemądra i łatwowierna Królewna, źli i nieudolni ministrom skretyniały premier, cyniczny dziennik dworacy, lizusy, gwiazda - idol piosenki, której wielkość rozdęto sztucznie przy pomocy tajnych poleceń ministra finansów; prawdomówne i wszystkowiedzące (najlepiej poinformowane w kraju) kucharki, doktor ze złamań kręgosłupem moralnym, oberżysta-donosiciel, kat-elegant, kapral - przedstawiciel sił bezpieczeństwa... Wreszcie Cień. Ciemna, podła replika tego, co w człowieku jasne, dobre i prawdziwe. Cień zazdrosny, wyrafinowanie przebiegły zdradziecki - niezdolny przecież stać się bytem samoistnym, skazany na wtórność...

Perli się dowcip, przetacza śmiech, czaruje muzyka, króluje nastrój. Dobry Uczony (Marek Lewandowski) zmaga się w imię prawdy z pułapkami zastawionymi na niego przez własny cień (Andrzej Mrowiec - świetny w tej roi!) i głupich ludzi (prawie cały zespół grający w tym spektaklu: Jan Matyjaszkiewicz, Bohdan Łazuka, Andrzej Żarnecki, Adrianna Godlewskaka)... Jest kabaretowo, bajkowo, estradowo... I tylko zakończenie ma w sobie smutek, wcale nie kabaretowy.

Zakończenie zmienione przez Młynarskiego, inne niż u obu literackich ojców "Cienia"... Gorzkie, ludzkie, liryczne. Kiedy gasną światła, na scenie pozostają obaj protagoniści - Lewandowski i Mrowiec. Raz jeszcze powraca piosenka-klamra, jedna z najpiękniejszych w tym spektaklu:

"razem przez życie idzie co dzień człowiek i cień".

Stop. Ani słowa więcej. Na "Cień" trzeba pójść, radzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji