Artykuły

Co znaczy dziś prawdziwy ojciec?

Tekst dramatu jest mocny, pełen wypowiedzi niewybrednych, wskazujących na duże ograniczenia emocjonalne rozmówców. Świat sceniczny przeszyty jest strachem, napięciem kumulującym się w bohaterach - o spektaklu "Ostatni taki Ojciec" na Scenie Prapremier InVitro w Lublinie w reż. Łukasza Witta-Michałowskiego pisze Marta Zgierska z Nowej Siły Krytycznej.

Pierwotnie na zamówienie Łukasza Witta-Michałowskiego miała powstać adaptacja "Listu do Ojca" Franza Kafki. Jednak w efekcie na tej bazie Artur Pałyga stworzył odrębny tekst "Ojcze Nasz". Dramat, o ostatecznym tytule "Ostatni taki Ojciec", to obraz powrotu do dzieciństwa, czasu twardego ojcostwa, który stał się piętnem dorosłego życia. Obraz modelu ojcostwa, który dziś nie przystaje do wymogów współczesnych pedagogów czy psychologów.

Od początku kontrasty. Dziwna nierównowaga. Nieproporcjonalność. Jak ciężko jest powiedzieć do współczesnego rodzica, taty - "ojcze". Jak w trakcie spektaklu, pomimo całej szorstkości przekazu, niejednokrotnie pada miękkie "tato". Po chwili wydaje się, że łatwiej zbliżyć się niż nabrać dystansu. W ten sposób wciąż nieco zbyt zaczepna, krzykliwa, trącąca tonem pretensjonalnego i ostatecznie wykreślonego prologu sztuki, zapowiedź spektaklu w istocie stawia przed nami prosto brzmiące pytanie "Co znaczy dziś prawdziwy ojciec?" Odpowiedź może okazać się jednak nader skomplikowana. Wyodrębniony problem ojcostwa tkwi w znacznie szerszym kontekście. W kontekście pojmowania rodziny, wartościowania zachowań i przede wszystkim zmian, jakie zachodzą w modelu rodzinnych relacji pod wpływem pojawiających się przeobrażeń kulturowych i szeregu czynników zewnętrznych. Każdy czas ma własne normy i anomalie.

Z dzisiejszej perspektywy tak obrazowane relacje mogą być i są postrzegane jako patologiczne. Przepełnione wręcz zwyrodniałymi zachowaniami, w żadnej mierze nie wpisują się w postawy współcześnie promowane, w których przoduje bezstresowe wychowanie. Jednak rysujący się obraz ojcostwa tylko dla niektórych jest wyabstrahowanym, przemijającym modelem. Dla innych to wciąż żywe, często bolesne wspomnienie, dla jeszcze innych to wciąż rzeczywistość.

Dla Witta-Michałowskiego tekst Pałygi staje się polem do rozbudzenia wyobraźni. Przestają hamować go ograniczenia zarówno przestrzenne, obsadowe czy materialne. Wyraźnie widać, że prowadzi ten spektakl tak, jak chce. I to jedna z najważniejszych cech tej inscenizacji - poczucie wolności reżysera w kreowaniu jego własnej wizji.

Jest kilka rzeczy, które sprawiają, że "Ostatni taki Ojciec" należy do spektakli mocno zapadających w pamięć. Dzieje się to w całkowicie innym wymiarze niż w poprzednich prapremierach Sceny InVitro. Zmienia się przede wszystkim siła oddziaływania, spektakl osiąga inny, znacznie szerszy zasięg emocjonalny. Wydaje się, że najsilniejszym naznaczeniem spektaklu jest usytuowanie go w opuszczonej hali warsztatów samochodowych. Jest to jednak tylko doskonałe pogłębienie, czynnik potęgujący wydźwięk znacznie ważniejszych elementów. Spektakl zapisuje się w nas głębiej dzięki poszczególnym scenom, które odbijają się i potężnieją w zimnej, echodajnej przestrzeni. Wartość poszczególnych scen jest wynikiem podejmowanego tematu, walorów estetycznych, obsady i nieustannie przenikających się kontrastów. W nieco zbyt gęsto tkanej siatce scen, bez trudu odnaleźć można kilka takich, które uderzają swoją świeżością i siłą oddziaływania.

Z kolei rozwiązanie przestrzenne, polegające na wprowadzeniu ruchomej widowni, pozwala uspójnić dramat, nadaje mu ramę konstrukcyjną, jednoznacznie wyznaczony rytm, w którym umieszczone zostają fragmentaryczne obrazy. Z różnych perspektyw obserwujemy historię życia jednej rodziny, życia nie szczędzącego upokorzeń, cicho przetkanego dobrymi chwilami. Niejedna lampka zapala się w spektaklu, niejedna też gaśnie.

Przez prezentowany świat prowadzi nas syn (Remigiusz Jankowski), to on zatrzymuje akcje, wprowadza komentarz, perspektywę teraźniejszości. Tym różni się od pozostałych członków rodziny. Między wszystkimi osobami wciąż narastają kontrasty. Napięcie na linii matka - ojciec. Matka (Ewa Pająk) to postać niezwykle plastyczna, filigranowa, głęboko zatopiona w zdziecinniałej naiwności, zbyt ciepła i za często odtrącana przez męża, zaskakująco przeobrażająca się w końcowych scenach. Rola ojca zostaje natomiast rozszczepiona na kilka postaci (Arkadiusz Cyran, Dariusz Jeż, Łukasz Pruchniewicz), okazuje się, że w tym świecie autorytarny ojciec jest wszędzie, w każdym dorosłym mężczyźnie. W scenie jedzenia arbuzów wciąż pojawiające się kontrasty jaskrawieją, a wizualność sceny hipnotyzuje. Nagość zestawiona jest z zimnymi przestrzeniami, struchlała młodość z władczym ojcem. Jeszcze mocniej dotyka różnica w przyjmowaniu upokorzenia przez dzieci. Syn zamknięty w sobie, milczący. Siostra (Maria Daiksler) odważna, zawzięta - każde kolejne otarcie twarzy cząstką owocu, pełne determinacji, zostawia na jej twarzy bolące, czerwone smugi. Wszystkie kreacje są bardzo wyraziste, uderzają swoją wiarygodnością. Aktorzy, wyszukani z pieczołowitością przez reżysera, niezależnie od ich doświadczenia, są dobrze dopasowani do ról. Nikt nie wydaje się być tu przypadkiem. To wszystko wyróżnia spektakl na tle wcześniejszych dokonań InVitro, a także na tle ograniczeń w tradycyjnych, repertuarowych obsadach.

Spektakl wybrzmiewa jako nieustanne pytanie o przeszłość, przyszłość i najbardziej chwiejne teraz. O teraz nie ustabilizowane, wciąż kształtujące się. Tekst dramatu jest mocny, pełen wypowiedzi niewybrednych, wskazujących na duże ograniczenia emocjonalne rozmówców. Świat sceniczny przeszyty jest strachem, napięciem kumulującym się w bohaterach.

Choć upokarzające sytuacje i szorstkość relacji wypełniają większość scen, to w spektaklu srebrzą się one czymś ponad ten rejestr. Dramat okazuje się także próbą odnalezienia wartości w autorytarnym ojcu, dyskretną próbą pokazania wśród bezdusznej projekcji zalążka emocji, uczuć. Tę stronę sztuki podkreśla realizacja Witta-Michałowskiego. Reżyser wykreował świat sceniczny z ogromnym dystansem, lekką niedosłownością, częstym przerysowaniem, podkreśleniem teatralnej umowności. Sceny, choć często mocne, nie są żadnym wynaturzeniem, obrazoburczym seansem czy ostrą brutalnością, która rzekomo jako jedyna ma być zdolna przemawiać do współczesnej publiki. Bliżej tu do groteski, a zarazem do uniwersalnych znaczeń, które pozwalają przewartościować dramat, traktować go jako hiperbolę codziennego życia. Liczne sensy zaszyte są głęboko w wybujałej materii spektaklu, tkwią w sile słowa, w pojedynczym zdaniu, często ginącym, niedosłyszalnym wśród mnogości innych zabiegów.

Poprzez wprowadzenie postaci tancerza, dramat zostaje poszerzony o wyraźnie rysującą się perspektywę transcendentną. Tomasz Bazan swoim ruchem naddaje spektaklowi zupełnie nowy wymiar, duchowy pierwiastek. Sprawia, że kreowany świat zostaje rozedrgany emocjami, tlącą się projekcją życia wewnętrznego. Taniec jest też kontrastem estetycznym, jakby elementem zupełnie obcym w sztuce pełnej surowości, elementem, który ostatecznie okazuje się doskonale współgrać i wspierać treści niesione przez sam dramat. Tekst przesączony jest bowiem swoiście obrazowaną religijnością, pytaniem o jej sens, który niknie w zderzeniu z rzeczywistością, o jej bezrefleksyjną rytualność. Nie zmienia to jednak faktu, że dominanta rodzinnego koszmaru wciąż pozostaje najbardziej widoczna, rzucająca się w oczy, jaskrawa. "Ostatni taki Ojciec" nie staje się obroną przesączonego strachem patriarchatu, jest zaś zaczynem dyskusji, która powinna wybuchnąć w nas samych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji