Artykuły

Pożegnanie: Wieńczysław Gliński (10.05.1921-08.07.2008).

Coraz mi smutniej i coraz trudniej żegnać się z kolegami, którzy odchodzą. Zwłaszcza z tymi, którzy byli mi bliscy, których poznałem w czasach młodości, z którymi startowałem w zawodzie i z którymi się przyjaźniłem. Najwcześniej odszedł Czesio Wołłejko.

Sławek, Czesiek i ja zaczynaliśmy po wojnie. Warszawa wtedy leżała w gruzach. Miasto nie istniało. Wszędzie ruiny i zgliszcza, a w nich gnieżdżący się ludzie, którzy z uporem maniaka postanowili odbudować Warszawę. I dopięli swego. Wróciłem do ruin Warszawy w styczniu 1945 roku. W maju miałem pierwszą premierę w pierwszym powojennym Teatrze m.st. Warszawy na Pradze, przy ul. Zamoyskiego 20 (dziś jest tam Teatr Powszechny), którego twórcą był Jan Mroziński. Jako drugi zjechał do zburzonego miasta Wieńczysław Gliński, a po nim Czesław Wołłejko.

Ze Sławkiem poznaliśmy się jesienią 1945 roku. Zaangażował nas dyr. Arnold Szyfman do odbudowującego się Państwowego Teatru Polskiego. Sławek przyjechał z Łodzi. Grał tam w Teatrze Syrena. Spotkaliśmy się na pierwszej czytanej próbie "Lilii Wenedy" Juliusza Słowackiego, którą wybrał na inaugurację Teatru Polskiego dyr. Arnold Szyfman. Powierzono nam niewielką rolę Lechona, którą mieliśmy grać na zmianę. Sławek zamieszkał wraz rodzicami w Domu Aktora na Pradze, przy ul. Wileńskiej 13. Jego ojciec Edward Szupelak-Gliński był także aktorem i grał w Teatrze Polskim. W domu na Wileńskiej mieszkała większość zaangażowanych przez dyr. Arnolda Szyfmana aktorów.

Tam też odbywały się początkowo próby, które prowadził wielki Juliusz Osterwa. Premierę wyznaczono na dzień 17 września 1946 roku. W roli Lilii Wenedy wystąpiła ulubienica Warszawy Elżbieta Barszczewska, a obok niej plejada najznakomitszych aktorów tamtych czasów, z Seweryną Broniszówną jako Rosą Wenedą Leokadią Pancewicz-Leszczyńską - Gwinoną, Wojciechem Brydzińskim - Lechem, Gustawem Buszyńskim - Derwidem i Juliuszem Osterwą jako Ślazem na czele. Od pierwszej chwili połączyła nas przyjaźń, która przetrwała lata.

Sławek był uroczym kolegą. Serdecznym, prostym i bezpośrednim. Dowcipnym, inteligentnym i błyskotliwym, pogodnym i uśmiechniętym, bezkonfliktowym i wszechstronnie utalentowanym. Sprawdzał się znakomicie w komedii, dramacie i na estradzie. Los się do Niego uśmiechnął. Szybko stanął na nogi. W Teatrze Polskim wraz z Czesławem Wołłejką zaliczony został do najbardziej utalentowanych młodych aktorów. Dla mnie, jako trzeciego, zabrakło tam miejsca. Szybko pożegnałem się z Teatrem Polskim i powróciłem na stare śmieci. Nowi dyrektorzy Miejskich Teatrów Dramatycznych (były już trzy) - Eugeniusz Poreda i Andrzej Krasicki - przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Tam znalazłem swoje miejsce, grałem najlepsze role i byłem ceniony tak jak Sławek i Czesiek w Teatrze Polskim.

W Teatrze Polskim kariera Sławka potoczyła się gładko. Grał mnóstwo ról, które ugruntowały Jego pozycję, przyniosły znakomite recenzje, uznanie publiczności i sympatię. Zasłużył na to uczciwą, solidną pracą. Role te to między innymi Karol Ży-tomski w komedii Józefa Korzeniowskiego "Majątek albo imię" w reżyserii Arnolda Szyfmana, gdzie partnerował znakomitej aktorce Zofii Lindorfównie (1946), Kapitan Walery w "Szkole obmowy" Wojciecha Bogusławskiego w reżyserii Karola Frycza (1946), Apollo Murzawiecki w "Wilkach i owcach" Ostrowskiego w reżyserii Karola Borowskiego - z Karoliną Lubieńską (1947), Rozenkranc w "Hamlecie" Szekspira w reżyserii Arnolda Szyfmana - z Marianem Wyrzykowskim w roli tytułowej oraz z Elżbietą Barszczewską - Ofelią, Leokadią Pancewicz-Leszczyńską jako Królową i Saturninem Butkiewiczem - Królem (1947). Kolejne role, które pozostały w pamięci widzów, to znakomity, pełen uroku Ludomir w "Panu Jowialskim" Aleksandra Fredry, u boku takich sław jak Mieczysława Ćwiklińska w roli Szambelanowej i Aleksander Zelwerowicz jako Szambelan (1948); Konstanty w "Krzyku jarzębiny" Wacława Kubackiego - na otwarcie sceny Kameralnej przy ul. Foksal, filii Teatru Polskiego, z udziałem Renaty Kossobudzkiej i Czesława Wołłejki, w reżyserii Janusza Warneckiego (1949). Wreszcie Gliński to Alfred w "Mężu i żonie" Aleksandra Fredry, w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego (1949). Po zmianie dyrekcji, w okresie panowania Leona Schillera, Sławek zagrał Janosa Hunyadi w interesującej sztuce Haya "Bóg, cesarz i chłop" w jego reżyserii oraz Pioterka w "Don Juanie" Moliera, w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego.

W tym okresie byłem ponownie w Teatrze Polskim, zaangażowany przez Leona Schillera, i po raz drugi przypadek sprawił, że dublowałem ze Sławkiem Pioterka, choć początkowo miałem grać go sam. Kolejne moje spotkanie z nim na scenie miało miejsce w "Sprytnej wdówce" Goldoniego, w reżyserii Józefa Wyszomirskiego, z udziałem Janiny Romanówny. Sławek grał znakomicie, lekko i finezyjnie Arlekina (1950); tym razem ja grałem coś innego, nie dublowałem go.

Za dyrekcji Bronisława Dąbrowskiego wśród interesujących ról Sławka znalazł się Tolo w "Próbie sił" Jerzego Lutowskiego, w reżyserii Aleksandra Bardiniego (1951), ks. Józef Poniatowski w sztuce Brandstaettera "Król i aktor" z Aleksandrem Żabczyńskim i znakomity wprost Gustaw w "Ślubach panieńskich" Aleksandra Fredry w reżyserii Marii Wiercińskiej na scenie Teatru Nowej Warszawy. W tym czasie teatr ten stał się nieoficjalną filią Teatru Polskiego. W "Ślubach panieńskich" grałem Albina, na zmianę z Czesiem Wołłejką, partnerując Sławkowi, Basi Krafftównie i Renacie Kossobudzkiej.

W tym okresie moja przyjaźń ze Sławkiem i Czesiem się pogłębiła. Zwłaszcza że "Śluby panieńskie" (1953) latami nie schodziły z afisza i nie było dnia, abyśmy się nie widywali. Pamiętam także Sławka jako znakomitego Straszą w "Rozbitkach" Józefa Blizińskiego, w reżyserii Karola Blizińskiego.

Następnych kilka lat spędził w Teatrze Komedia na Żoliborzu, u Czesława Szpakowicza. Chciał się sprawdzić w innym repertuarze. W Komedii grał urokliwie Emila w "Porwaniu Sabinek" Schonthana (1958), Antka w "Królowej przedmieścia" Krumłowskiego (1959) i Toma w "Lady Godivie" (1960), w reżyserii Czesława Szpakowicza.

W roku 1960 opuścił Komedię i powrócił do Teatru Polskiego. W "Wielkim kramie" G.B. Shawa, w reżyserii Andrzeja Munka, zagrał Manhattana (1960), a w "Eryku XIV" Strindberga, w reżyserii Zygmunta Hubnera, rolę tytułową (1961). Grał też Edmunda w Szekspirowskim "Królu Learze", w reżyserii Władysława Hańczy (1962). W roku 1964 na scenie Teatru Narodowego, do którego się przeniósł, grał Fircyka w "Fircyku w zalotach" Franciszka Zabłockiego, którego reżyserował Józef Wyszomirski, oraz Edgara w "Kurce wodnej" Witkiewicza, w reżyserii Wandy Laskowskiej. Potem znowu w Teatrze Polskim - McCanna w "Urodzinach Stanleya" Herolda Pintera, w reż. Jerzego Kreczmara (1966) i Cziczikowa w "Martwych duszach" Czechowa, u Władysława Hańczy (1969). Brawurowo prowadził rolę Teodora w sztuce Jarosława Abramowa "Klik-klak", w reż. Wandy Laskowskiej (1972) i Koczkariewa w "Ożenku" Gogola (1976), w reżyserii Jerzego Rakowieckiego, na Scenie Kameralnej przy ul. Foksal.

Ostatnie lata spędzone w Teatrze Narodowym, na zastępczej scenie w Teatrze na Woli, za czasów dyrekcji Krystyny Skuszanki i Jerzego Krasowskiego, to role Papkina w "Zemście" Aleksandra Fredry (1984), Ryszarda Vossa w "Fizykach" Durrenmatta, z Ireną Eichlerówna, na scenie Teatru Małego (1986) i Ilia w "Wizycie starszej pani" (1989) z Ewą Krasnodębską. Pamiętam też Jego fantastyczną rolę, jedną ze wspanialszych w Jego karierze, w sztuce "Jajko", gdzie brylował na scenie, zbierając co chwila brawa przy otwartej kurtynie. Były to lata 60. ubiegłego stulecia.

Był aktorem wybitnym. Piękne warunki zewnętrzne, bogate wnętrze, wielka kultura, wdzięk, dbałość o słowo i nieskazitelna dykcja przysparzały Mu wielbicieli. Był zdobywcą Złotej maski w plebiscycie publiczności. Teatr był jego pasją i żywiołem. Tworzył postacie pełne ciepła, prawdziwe i bogate wewnętrznie. Cieszył się ogromną sympatią i popularnością w czasach, kiedy nie było kolorowych dzienników i takiej reklamy jak dzisiaj. Uwielbiali Go także słuchacze Polskiego Radia. Jego głos rozpoznawali natychmiast. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę w postaci licznych nagrań. Nie zapomniał o nim także film i TV. Na srebrnym ekranie debiutował w roku 1955 rolą tytułową w filmie "Sprawa pilota Maresza". Później był porucznikiem Zadrą w "Kanale" Andrzeja Wajdy (1956), a zaraz potem, w roku 1958, kapitanem Grabińskim, dowódcą okrętu w filmie Leonarda Buczkowskiego "Orzeł". Nakręcił mnóstwo filmów i seriali, wśród nich: "Marysia i Napoleon", "Wszyscy święci", "Glina" i "Stawka większa niż życie". Występował w licznych przedstawieniach Teatru Telewizji, w kabaretach i na estradzie.

Żegnaj, Sławku. Stale nie mogę uwierzyć, że ten ziemski żywot tak szybko przeleciał. Czekaj na mnie razem z Cześkiem. Wkrótce do Was dołączę. Będziemy wspominać naszą młodość i wygłupy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji