Trzeba żyć, wujaszku Wania, trzeba pracować...
W tym spektaklu najważniejszy jest Wania. Tak pewnie myślał też Czechow, skoro dzieło, w którym jest co najmniej sześć znakomicie namalowanych postaci, nazwał jego imieniem. Jeśli sztuka jest o przegranym, głupio przegranym życiu gromadki niezłych skądinąd ludzi, to najbardziej bezsensownie przegrał swoje życie Wania. Dwadzieścia pięć lat przepracował dla profesora, którego uważał za wielkość i który okazał się nicością - a pod koniec wieku męskiego zakochał się w jego żonie uczuciem nieodwzajemnionym i śmiesznym. Całą swoją biografią związany jest z Sjeriebriakowem, który przybywszy tu z małżonką, spowodował - niby gogolowski rewizor - zamęt i spustoszenie.
Ten Wania na dobrą sprawę zatruł tu wszystkim życie. Zbuntowana ofiara losu zażądała rachunku własnych krzywd. Takiej dozy samowiedzy i krytycyzmu, niepokoju i obsesyjnej potrzeby prawdy nie wytrzyma prawie żadna z ułomnych ludzkich egzystencji, których warunkiem błogostanu bywa zwykle nieświadomość. Można by powiedzieć, że wszystkiemu w tej sztuce winien wujaszek: gdyby nie jego gwałtowna ingerencja w losy postaci dramatu, ingerencja połączona z demaskacją wszystkiego, co
miało do tej pory pozory stabilności i przyzwoitości, kto wie - może by się profesorowej udał jej romans z Astrowem, a profesor zachowałby pewnie wysoką reputację, jaką do tej pory się cieszył. Cierpiałaby jedna Sonia, a tak cierpią wszyscy, wszyscy są odarci ze spokoju, ze szczęścia, z intymności, wystawieni na widok publiczny w nieprzyzwoitej nagości...
Postacie Wujaszka można podzielić na trzy grupy. Pogodzeni z losem, a nawet dopatrujący się sensu i wdzięku w takim właśnie sposobie bytowania - to najstarsi, niania, Wojnicka i w nieco odmiennym ujęciu Tielegin - obojętne z jakiego powodu, z chęci zachowania swych miraży, z głupoty czy nieświadomości; są to w utworze postacie na wpół rodzajowe, u których skłóceni z życiem szukają w chwilach słabości wsparcia i pocieszenia. Bohaterami akcji romansowej, którzy chcieliby jeszcze coś w swym życiu uratować są Astrow, Helena, Sonia. Wania mógłby się znaleźć między nimi, ale został z ich gry wykluczony i strącony w sytuację wyjściową: będzie jak do tej pory pracował na Sjeriebriakowa i składał mu jak bóstwu daniny. Różnica między tym co było a co będzie polega tylko na jednym: że Wania w trakcie wydarzeń zdemaskował i obrzydził sobie bóstwo, któremu służył dotąd pełen zaangażowania i wiary.
"Przez dwadzieścia pięć lat siedziałem wraz z matką jak kret w tych czterech ścianach... Wszystkie nasze myśli i uczucia należały wyłącznie do ciebie. Za dnia mówiliśmy o tobie, o twoich pracach, dumni byliśmy z ciebie, z szacunkiem wymawialiśmy twoje nazwisko; noce trawiliśmy na czytaniu czasopism i książek, którymi teraz głęboko gardzę! (...) Byłeś dla nas istotą wyższego rzędu, a artykuły twoje znaliśmy na pamięć!... Ale teraz oczy mi się otworzyły! Widzę wszystko: piszesz o sztuce, ale ani krzty się na niej nie rozumiesz! Wszystkie twoje prace, które tak ceniłem, nie są warte złamanego szeląga! Zwodziłeś nas!"
Wania jest w utworze jedyna postacią, która odczuwa potrzebę idei i która, tak natrętnie przypominanej biografii, próbowała ją sobie stworzyć. Ideą Wani był Sjeriebriakow i stąd - nie tylko z powodu Heleny - nienawiść i pogarda dla bożka, który sprawił mu taki zawód. Pod tym względem Wania stanowi przeciwieństwo Astrowa; bo Astrow w tym co robi i mówi próbuje być "pozytywistą", a Wania nawet pracując kierował się "czuciem i wiarą". Wania wydaje się być wykładnikiem owej męczącej potrzeby "idei", jaką odczuwał Czechow, i którą pisarzowi-realiście tak trudno było odnaleźć, idei, o której w swoim eseju o Czechowie pisze Tomasz Mann: "Prawda życia, która przede wszystkim o-bowiązuje twórcę, deprecjonuje idee i poglądy. Jest z natury ironiczna..." Najbardziej ironiczną postacią Wujaszka Wani - tym, który stracił ideę i nic w zamian nie zyskał - jest sam wujaszek.
Wujaszka Wanię gra Gustaw Holoubek. Jeden z recenzentów napisał, że ten Wania nigdy nie wyjeżdżał z Petersburga. Recenzent zapomniał, że szczególnego to formatu hreczkosiej, który życie poświęcił ufundowaniu kariery profesora estetyki i który, jak to widać, rozczytywał się nie tylko w jego dziełach o sztuce, skoro go stać było na to, by wysiłkiem własnego umysłu zdezawuować dorobek "wielkiego uczonego". Hreczkosiej, który w scenie trzeciego aktu, nie panując całkowicie nad sobą, rzuca w twarz Helenie: "Jestem utalentowany, mądry, odważny... Gdybym żył normalnie, to mógłby ze mnie być Schopenhauer, Dostojewski..."
Sam zestaw nazwisk - Schopenhauer i Dostojewski - świadczy o świadomym wyborze patronów. O randze intelektualnej Wani mówi pierwszy akt sztuki, w którym Wania panuje jeszcze nad własnym systemem nerwowym, nad władzami umysłu. Holoubek jest w tym akcie - zgodnie z Czechowem - sejsmografem wydarzeń i ich komentatorem. Swoim aktorskim obyczajem wypełnia scenę, uzależnia od siebie partnerów, narzuca im własny komentarz, własne widzenie świata. Dobywa i mistrzowsko wygrywa intelektualny format postaci, poszerzając jej ludzkie czy ogólnoludzkie wymiary. Żadna z osób dramatu nie ma, i pewnie mieć by nie chciała, tak całkowitej i rozdzierającej świadomości tego, co się tu dzieje, takiej znajomości ludzi i zdarzeń. Dlatego Wujaszek Wania staje się katalizatorem akcji w koncercie pierwszego aktu.
To, co pokazano na scenie, świadczy o zamierzonej dyskrecji. Brunatna ściana zamiast ogrodu z widokiem na dom i taras, w tyle stolik z samowarem, pośrodku kilka plecionych krzeseł za stołem, na przodzie od strony widowni ławka przeznaczona dla Wani, na prawo huśtawka - dla Heleny. W tej scenie, podobnie jak w pozostałych, są tylko ludzie i sprzęty; nie ma czechowowskiego pejzażu, leżąca na ławce gitara nie wyda żadnego dźwięku, podobnie jak nie zagrzmi burza i nie zaszczekają psy, o czym mówi się w sztuce. Gitarę "ograją" kolejno wujaszek Wania i Tielegin; Wania będzie na niej bezgłośnie pobrząkiwał, kiedy "Wafel" wygłasza swój hymn o niewymownej szczęśliwości wiejskiego życia, Tieleginowi przyda się gitara w żałosnym monologu o sobie. Gitara jest tu tylko przedmiotem, takim samym jak samowar w pierwszym i kredens w drugim i trzecim akcie; w pierwszym pije się jeszcze herbatę, w dalszych, kiedy rozgrały się namiętności, kredens staje się bardzo ważny. Odbędzie się wokół niego mistrzowski kontredans postaci, które w butelce szukać będą pocieszenia.
Ale w pierwszym akcie wszyscy są jeszcze trzeźwi. Mają jakieś przeczucia i nadzieje - gorzkie i pełne niewiary, jak Wania, nieokreślone i pełne lęku, jak Helena. Te dwie postacie postawione zostały w centrum uwagi widza. Holoubek gra obecność Heleny, wtedy kiedy jej jeszcze nie ma i wtedy kiedy nie patrząc na nią słucha, co mówią inni. Zagrał jej przejście z mężem, wypatrzył i poprowadził ich wzrokiem, w którym powiedziane zostało to wszystko, co w tym akcie wyraził słowami: o profesorze, o niej i o sobie.
Na brunatno-żółtym tle, w jakim utrzymano dekoracje i kostiumy, biała i piękna Helena jest zjawiskiem prowokującym. Helena jest motorem akcji, ale Wania jest tym, który sam tym motorem poruszony, dekonspiruje jego działanie. Siedzi przez cały prawie pierwszy akt na owej ławce, zwrócony w stronę widowni w pozycji jakby niedbałej, chociaż zachowaniem i twarzą zdradza skupienie i niepokój. Postacie występujące w tej scenie rozmieszczone są naokoło w wyraźnej od niego zależności. Jak dyrygent orkiestry jest z nimi w nieustannym kontakcie: reaguje na każdą kwestię, odbiera każdą sytuację, obrotem ciała czy głowy, opuszczeniem powiek i spojrzeniem, uśmiechem, wtrąconą kwestią sygnalizuje swój stosunek do tego, co się w tej scenie rozgrywa. Wszyscy czują tu jego obecność, czekają na jego reakcje, wydają się tak czy inaczej zależni od jego sądów. To, o czym mówi, powiedziane jest w sposób, który słowom wujaszka Wani nadaje sens przejmujący. Wirtuozeria Holoubka zyskała tu pole do popisu: jego sławne już pauzy, którymi rozdziela zdania i pointuje myśli, ściszenia oraz akcenty, jakimi opatruje swe kwestie, melodia głosu, którą w tej roli doprowadził do niespotykanej na naszych scenach finezji.
Mówi rzeczy inteligentne i ostre, jest potwornie, prowokująco niedyskretny. Najdrażliwsze dla partnerów kwestie kieruje do publiczności, jakby dzisiejszą publiczność brał za świadków tego, co oto z nimi zrobiono. Pełne ironii zdania odmierza miarowo i celnie; w krótkich lapidarnych monologach dokonuje kolejnych obrachunków - z profesorem, ową nicością, której poświęcił całe bez mała życie, i z życiem, w którym "nic innego nie robimy tylko mówimy i czytamy broszury", z własną "świetlaną postacią" i ze scholastyką, którą sobie zamydlał oczy, "żeby nie widzieć prawdziwego życia", i z "perpetuum mobile", jakim jest Sjeriebriakow. Zmienia się niepostrzeżenie, kiedy pozostaje z Heleną. Już nie siedzi, stojąc wysłuchuje oskarżenia o ten swój sposób bycia, jaki przed chwilą odegrał, krąży wokół huśtawki, na której ona kołysząc się snuje marzenia o Astrowie; podniecony zatrzymuje huśtawkę, zwierza się i żebrze, a odtrącony stanie się po chwili tym, jakim już będzie do końca.
Bo Wania z oskarżyciela stanie się odtąd winowajcą. Jego racje, choć subiektywne ale zapewne słuszne, nie wzbudzą już w nikim uznania. W burzy, jaka się rozpętała, w której wszyscy próbują zaspokoić jakieś namiętności i pragnienia - stary "idealista" Wania zaczyna wszystkim przeszkadzać. Starają się być pełni uznania dla niepoślednich walorów jego umysłu i serca, lecz jego obecność drażni jak lustro umieszczone w miejscu, w którym dzieją się rzeczy niedozwolone. Jedynie Sonia znajduje w nim sojusznika - obydwoje są jednakowo nieszczęśliwi, samotni.
W tych aktach zagrał Holoubek klęskę i upadek Wani. Z lekka pijany wujaszek stracił jak gdyby panowanie nad własnym umysłem i ciałem. W akcie drugim nikogo już nie osądza, tylko snuje obsesyjny monolog o zmarnowanym życiu i uczuciu i pozbawiony samokontroli, próbuje w miłosnych zbliżeniach poszukać u Heleny ratunku. Odtrącony opada na krzeszło i głosem ściszonym i śpiewnym, jak elegijne zawodzenie, odgrywa w sposób przejmujący sentymentalny monolog o tym, jakby to było, gdyby przed dziesięciu laty pojął Helenę za żonę.
Przegrany wujaszek Wania staje się wzruszający, żałosny. Jest taki w scenie z kwiatami, które przyniósł Helenie w momencie, gdy całowała się z Astrowern, kiedy stężały z wrażenia znieruchomiał na dłuższą chwilę; i w najbardziej dynamicznej ze scen, gdy nie panując już nad sobą wygarnia kolejno wszystkim - profesorowi, Helenie i matce - co myśli o nich i o sobie. Dramat wujaszka Wani reżyser doprowadza do wrzenia, żeby w momencie ostatecznym obnażyć jego tragikomedię. Bo oto oszalały wujaszek Wania zdobył się na czyn, który mógłby całe jego życie, to żałośnie zmarnowane życie, zamienić w dramat lub w tragedię. Strzelił do Sjeriebriakowa. Cóż, kiedy Sjeriebriakow, owa wielkość napuszona i dostojna, okazał się śmiesznie niegodny desperackiego zrywu Wani. Jak w farsie skrył się za kozetkę i z miną farsowego bohatera z rozwichrzonym włosem wyjrzał, gdy już było po wszystkim, rad, że się jednak wywinął. Tragedia zamieniła się w farsę, co gestem, wykrzyknikiem i i śmiechem potwierdził niedoszły zabójca. Nawet bohaterem dramatu nie dane mu było zostać.
Świderski grający Sjeriebriakowa jest jedyną w spektaklu postacią poprowadzoną na krawędzi farsy. Stetryczały podagryk i zrzęda, bez talentu, inteligencji, wyobraźni, bufon i egoista - jest przecie tym, któremu wujaszek Wania dobrowolnie poświęcił swe zdolności, dla którego urojonej wielkości zmarnował życie. Świderski gra właśnie taką małą, ośmieszoną figurę, niespożytą, choć trochę "skrzypiącą", jedyną z głównych postaci, która z burzy Wujaszka Wani wyszła całkowicie bez szwanku. Znakomity i pełen wigoru jest także w ostatnim akcie, gdy odebrawszy od Wani przyrzeczenie, że nadal będzie mu służył, z niezmąconym samopoczuciem i dziarsko żegna się z tymi, co zostali. "Dziękuję panu za miłe towarzystwo" - mówi do Astrowa. A do Wani: "Cenię wasz sposób myślenia, wasze entuzjazmy i porywy, ale pozwólcie staremu wtrącić przy pożegnaniu jedną uwagę: trzeba, proszę państwa, wziąć się do czynu! Do czynu się wziąć!" - i żwawym krokiem odchodzi z poczuciem własnej ważności pozostawiając na scenie ludzi, którym odebrano wszystko - ideę, nadzieję, wiarę.
W tym ostatnim akcie nastała nagła cisza. Burza z poprzednich scen przewaliła się, przygasły niespełnione namiętności, przycichli poszkodowani, sprawcy niepokoju postanowili czym prędzej wyjechać. Ścieśnił się horyzont sceny, złamany wyjaszek Wania siedzi teraz w swoim biurze, w pokoiku z sosnowych desek z absurdalną mapą Afryki, gdzie, jak powiada Astrow jest chyba teraz gorąco. Na kozetce, jakby nic się nie stało, siedzą dwie stare kobiety; niania robi na drutach, Wojnicka jest zajęta lekturą. Odbywają się sceny pożegnania, rozlegają kolejne, melodyjnie wypunktowane komunikaty o tym, że pojechali, pojechali, pojechał... Zostali najbardziej poszkodowani - wujaszek Wania i Sonia. On, odwrotnie niż w pierwszym akcie, siedzi teraz tyłem do widowni, beznadziejnie zwieszony nad biurkiem, gdzie pracując dla Sjeriebriakowa spędzi pewnie resztę życia. Siedząca przy nim Sonia wygłosi twarzą do widowni monolog o zagrobowym życiu, w którym się znajdzie pocieszenie. Trzeba cierpieć, trzeba żyć, trzeba pracować - takie wskazania doczesne znajdują w tym ostatnim akcie bohaterowie Wujaszka Wani.
Spróbowałam poprzez rolę Holoubka opisać przewód myślowy spektaklu, bo Wania, jak już o tym pisałam, wydaje się dźwigać w sztuce jej zasadniczy sens. Ale w tym koncertowym przedstawieniu jest obok wujaszka Wani gromadka świetnych solistów, którzy bezbłędnie i twórczo wykonują zadania, wynikające z reżyserskiej partytury. Przede wszystkim Helena i Astrow - Śląska i Krzysztof Chamiec. Rozkiełznanej indywidualności Holoubka przeciwstawiają obydwoje grę bardziej skupioną, jakby burzę, którą on podsyca, oni właśnie próbowali opanować. Jedno łączy Helenę z Wanią: w jej niespokojnej grze, podobnie jak u niego, jest jakby przeczucie dramatu, który się tu musi rozegrać. Bo nie jest to ta Helena, o której się mówi w sztuce, że albo "się słania z lenistwa" albo "umiera z nudów", której rozkoszne nieróbstwo zaraża wszystkich. Helena jest od początku trochę przerażona sytuacją, choć próbuje ten swój niepokój tłumaczyć onieśmieleniem. Jej reakcje na wujaszka Wanię, na jego zaczepki i wyznania, wydają się nieco za ostre czy trochę nazbyt nerwowe. Tym znakomitsze jednak są rozładowania tych spięć, sceny, w których Helena łagodzi uprzednią szorstkość, jak w drugim akcie, kiedy po dwukrotnym odtrąceniu zapałów miłosnych Wani podeszła do siedzącego bezwładnie, żeby go jednak pocieszyć; albo jak w scenie z mężem, kiedy w trakcie denerwującego dialogu próbuje się opanować, podchodzi do jego fotela i przyjaznym gestem i słowem stara się go ułagodzić; albo też w scenie z Sonią, gdzie walczą ze sobą tak wyraźnie jakby dwie Heleny - przyjacielska i odczuwająca wzajem potrzebę przyjaźni, z tą, która widzi w Soni rywalkę i z kobiecą perfidią ofiarowuje jej swe pośrednictwo u Astrowa; i wreszcie jak w scenie z Astrowem, gdzie Helena pełna skrupułów zmaga się z Heleną nieśmiałą, a jednak gotową na wszystko.
Helena i Astrow mają również swoje sceny popisowe. Pokazano w nich ściszone euforie, niby miłosne przeczucia zagrane w alkoholowym podnieceniu. Gestykulacja Śląskiej grającej z kieliszkiem w ręku "postać epizodyczną", nieszczęśliwą a pełną nadziei, zwierzenia składane widowni dziewczęcym, płochliwym głosem - są świadectwem sztuki aktorskiej, jaką się nieczęsto ogląda. Podobnie Chamiec, kiedy zataczając się z lekka wchodzi w jasnej koszuli i wymachując z ożywieniem rękami wygłasza swój "filozoficzny" monolog; ożywiony i jasny Astrow kontrastuje wymownie z ciemną postacią znieruchomiałego na krześle wujaszka, który przed chwilą przeżył ostatnią rozmowę z Heleną. Astrow Chamca jest, zgodnie z Czechowem, postacią najbardziej współczesną, najlepiej opanowaną w swoich duchowych strapieniach, najmniej sentymentalną wobec przeżyć własnych i cudzych, najbardziej wstrzemięźliwą w deklaracjach miłosnych. Chamiec przyprawił swoją rolę pewną dozą dyskretnej ironii, co może też tłumaczyć ów urok, jaki wywierał na kobietach.
Najmniej w tym gronie zawiłą postać Soni zagrała Elżbieta Kępińska z naturalnością, prostotą i liryzmem. Zarówno Sonia zakochana i czekająca na szczęście, jak Sonia nieszczęśliwa, skazana na dożywotnie dzielenie losu wujaszka Wani - jest w spektaklu postacią niezmiernie prawdziwą i ludzką. Żywą, raczej komediową postać Tielegina stworzył Jan Matyjaszkiewicz. Wyrazistą w swej oschłości, głupocie i zacietrzewieniu matką wujaszka Wani była Halina Kossobudzka. Hanna Skarżanka zagrała starą, złamaną wiekiem nianię.
Przedstawienie jest bardzo czechowowskie a jednocześnie współczesne - przez naturalność i oszczędność, z jaką ukazano wewnętrzny dramat postaci, przez pominięcie wszelkich efektów poza aktorskimi, przez ściszenia i pointy reżyserskie, miejscami dyskretnie komediowe, przez ukazanie ludzkich spraw czechowowskich bohaterów w taki sposób, że nie przestają być ludzkimi niezależnie od czasu. Recenzenci pisali dość jednogłośnie o koncercie aktorskim spektaklu. Ale koncertowe przedstawienia wiadomo, zdarzają się raczej rzadko i z reguły dzieje się to pod batutą wytrawnego reżysera. Wujaszka Wanię w Teatrze "Ateneum" reżyserował Kazimierz Dejmek.