Artykuły

Berlin-Łódź. Aleksander Berlin odpowiada Grzegorzowi Królikiewiczowi

Odpowiedź Aleksandra Berlina na wypowiedź Grzegorza Królikiewicza zamieszczoną w Dzienniku Łódzkim. Grzegorz Królikiewicz komentował w tej publikacji list Aleksandra Berlina cytowany przez gazetę we fragmentach.

Tekst Królikiewicza jest swoistym kuriozum, gdyż nie ma w nim ani jednego zdania prawdy. Królikiewicz jest wzorowym wychowankiem "ancien régime" i wierzy, że stale powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Królikiewicz pisze, że redaktor Dziennika Łódzkiego "przytacza odpowiednio dobrane przez siebie fragmenty prywatnego listu Aleksandra Berlina". Otóż list mój nie był listem prywatnym (...) Był adresowany do dyrektora artystycznego Teatru Nowego w Łodzi i przesłany listem poleconym. Kopię listu wysłałem do dyrektora naczelnego teatru, z prośbą o udostępnienie jej działającym w teatrze związkom twórczym i zawodowym (...)

Pan Królikiewicz w swojej wyżej wzmiankowanej wypowiedzi głosi nieprawdę, w najlepszym wypadku - prawdę niecałą.

I tak, nie jest prawdziwe zdanie Królikiewicza: "W sierpniu 2003 r. Aleksander Berlin zwrócił się do mnie z propozycją reżyserii w Teatrze Nowym - bez wskazywania jakiegokolwiek tytułu, którym chciałby się zająć." Prawdą jest natomiast, że Grzegorz Królikiewicz zaskoczył mnie swoim telefonem już w czerwcu ubiegłego roku (...) Bardzo natarczywie prosił mnie, abym napisał do władz miejskich w Łodzi, nie pamiętam już, czy do prezydenta, czy do wydziału kultury, że chcę współpracować z nim jako dyrektorem Teatru Nowego. Odpowiedź moja była mniej więcej takiej treści: "Grzegorz, bardzo chętnie będę z Tobą współpracować, ale przed tym musimy pogadać (...) Królikiewicz domagał się jednak, abym takie pismo wysłał do władz łódzkich natychmiast, bo inaczej "jak będę cię chciał zaprosić na rozmowy, to nie będę miał podstaw, aby zwrócić ci koszta podróży." Ja na to: "Grzegorz, przyjadę na własny koszt, o to się nie martw, zadzwoń, kiedy mam przyjechać." Nie zadzwonił.

Ale we wrześniu 2003 roku powiedział mi Marcin Jarnuszkiewicz, który współpracował wówczas z Teatrem Nowym, że Królikiewicz pyta, dlaczego się z nim dotąd nie skontaktowałem. W efekcie zadzwoniłem do niego, a następnie pojechałem do Łodzi. Mój list z 10 października 2003 tylko potwierdza treść odbytej przez nas rozmowy. W istocie proponowałem do własnej realizacji 4 sztuki: "Bitwę Pod Wiedniem" Turriniego, "Ślub", "Don Carlosa" Schillera i "Kwartet" Harwooda. (fragmenty listu: "Alpejskie zorze" robię w Szczecinie, ale myślę, że mimo to dobrze będzie, jeśli je przeczytasz, natomiast "Bitwa pod Wiedniem" jest propozycją repertuarową. Mógłbym ją sam zrealizować, ale nie pogniewałbym się, gdyby ją zrobił na przykład Edward Wojtaszek. "Królową piękności" możesz przeczytać, choć wydaje mi się, że już ją w Łodzi wystawiono. Miałem ją robić z Rysiówną, Stenką i Trońskim na 80-lecie Rysiówny, ale wypadek mi to udaremnił. "Kwartet" jest sztuką "użytkową" - wystarczająco popularną, by ściągnąć do teatru tzw. szeroką publiczność, a jednocześnie wystarczająco dobrą, by dać teatrowi satysfakcję. "Ślubu" ani "Don Carlosa" nie musisz oczywiście czytać. Rozmowa nasza nie była krótka, ale mimo to za krótka; mamy kilka lat do odrobienia).

Od tego czasu odbyliśmy wiele rozmów telefonicznych (zawsze na mój koszt, dzwoniłem zwykle z Berlina, mam bilingi). Do listy moich propozycji dodałem jeszcze "Wieczór Trzech Króli". Królikiewicz miał przyjechać na moją premierę do Szczecina, ale nie przyjechał. Zobaczyliśmy się i rozmawialiśmy w Teatrze Nowym w Łodzi dnia 9 lipca bieżącego roku. W trakcie tej rozmowy ustaliliśmy, że zrobię w najbliższym sezonie "Ślub" Gombrowicza, sztukę, którą inaugurowałem przed 19 laty działalność artystyczną Sceny Polskiej w Hamburgu, i która odniosła tam wielki sukces. Królikiewicz prosił mnie tylko, abym "na wszelki wypadek" zaproponował coś na małą scenę. W końcu lipca, po przemyśleniu sprawy, napisałem do niego, że nie ma sensu pozostawianie sobie furtki na małą scenę, zwłaszcza, że na dużej scenie nie ma za dużo pozycji, a "Ślub" jest sztuką nie tylko wartościową i potrzebną, ale gwarantuje także dobrą frekwencję. Ja nie muszę reżyserować za wszelką cenę, a chcę zrobić "Ślub" i ręczę, że będzie to przedstawienie istotne, ważkie i dobre. Więc jeśli rzeczywiście chce, abym u niego reżyserował, to proszę, aby kombinował z upychaniem mnie na małej scenie, tylko zdecydował się na "Ślub".

Około 20 sierpnia zadzwonił do mnie (do Berlina) Królikiewicz, żebym przyjechał jak najszybciej do Łodzi, bo będę robić "Ślub" (łatwo udowodnić, że zadzwonił, choć wg Królikiewicza rozmowy tej nie było). Umówiliśmy się, że przyjadę po moich urodzinach, czyli na początku września. We wrześniu przyjeżdżałem do Łodzi dwa razy i rozmawiałem już tylko o konkretach związanych z realizacją "Ślubu". Sprawdziłem zawartość magazynu kostiumów, aby ocenić, ile starych kostiumów da się przerobić i wykorzystać w przedstawieniu, konsultowałem się ze służbami technicznymi teatru, dostarczyłem muzykę, która została przegrana w teatrze z taśm 38 cm/sek na nośnik cyfrowy, znalazłem odpowiedniego scenografa. Próby miałem rozpocząć w pierwszej połowie października, nieoficjalna (ze względów administracyjno-finansowych) premiera miała się odbyć tuż przed Bożym Narodzeniem, a oficjalna około 10 stycznia 2005 r.

Podczas mojego drugiego wrześniowego pobytu w Łodzi, gdy wychodziłem z gabinetu Królikiewicza po kolejnej rozmowie, powiedziała mi sekretarka, że prosi mnie pan dyrektor naczelny Janusz Michaluk (...) Ku mojemu zdziwieniu w gabinecie dyrektora naczelnego czekało na mnie całe gremium: oprócz dyrektora byli główna księgowa, radca prawny, kierownik działu koordynacji pracy artystycznej i reprezentant związków zawodowych. Odbyło się konsylium, w trakcie którego przekonano mnie, że realizacja "Ślubu" nie może rozpocząć się na początku października i zakończyć w końcu grudnia premierą, gdyż nie pozwala na to stan finansów teatru, natomiast zaproponowano mi przygotowanie premiery tej sztuki na koniec lutego 2005 i rozpoczęcie prób analitycznych w grudniu. Wprawdzie przesunięcie realizacji o dwa miesiące było mi nie na rękę (...) przyjąłem tę propozycję bez wahania. Podpisaliśmy więc umowę, która określa dokładnie wzajemne zobowiązanie, z wyjątkiem wysokości honorarium, i nazywa się porozumieniem. Oto jej pełny tekst:

Łódź, dn.16.09.2004 r

POROZUMIENIE

1. Dyrekcja Teatru Nowego w Łodzi proponuje reżyserowi, panu Aleksandrowi Berlinowi (zam. Germersheimer Weg 29,13 583 Berlin, RFN ) realizację w naszym Teatrze sztuki Witolda Gombrowicza p.t. "Ślub" w sezonie 2004/2005 r. Proponowany termin premiery - II polowa lutego 2005 r, rozpoczęcia prób analitycznych - grudzień 2004 r.

2. Reżyser Aleksander Berlin powyższą propozycję przyjmuje.

3. Niniejsze porozumienie zostaje podpisane w dwóch jednobrzmiących egzemplarzach - po jednym dla każdej ze stron.

/podpisy obu stron/

A tymczasem Królikiewicz bez najmniejszych skrupułów pisze:

1. Nieprawdą jest, że dyrekcja Teatru Nowego powierzyła A. Berlinowi reżyserii "Ślubu" w jakiejkolwiek formie prawnej. Ale za to, bez mojej wiedzy i zgody dyrektor naczelny Janusz Michaluk, zdezinformowany przez A. Berlina, podpisał jedynie list intencyjny, który pod względem prawnym nie wywołuje żadnych skutków.

2. Nieprawdą jest, że podjąłem decyzję o realizacji "Ślubu" w Teatrze Nowym przez A. Berlina.

Mierzi mnie sama konieczność reagowania na pismo człowieka, który w każdym zdaniu kłamie. Nie wykorzystuje aktorów, którzy są w jego teatrze zatrudnieni, zabrania wykorzystywać ich innym reżyserom, zatrudnia gościnnie aktorów do ról, które mógłby spokojnie obsadzić etatowymi siłami, na mojej liście aktorów zaznaczył nazwiska tych, których nie wolno mi zatrudnić w moim przedstawienia, a teraz preparuje donos na mnie, że to ja miałem "zamiar obsadzić tę sztukę aktorami spoza grona etatowych aktorów Teatru Nowego".

Na dodatek oświadcza, że miał "uzasadnione wątpliwości czy A. Berlin sprosta reżyserii tak trudnej sztuki". Wiedział wprawdzie, że właśnie tą sztuką odniosłem w Hamburgu sukces, a niemiecka telewizja podpisała umowę na jej rejestrację, wiedział również, że w owym czasie nie wolno było pisać w prasie PRL-owskiej o moich poczynaniach, a jedyną dozwoloną formą publikacji na mój temat był paszkwil. I że z tego właśnie powodu zależało mi na tym, aby zrealizować ją jeszcze raz w Polsce i poddać osądowi polskiej krytyki i publiczności.

Ale do tego nie dojdzie, bo Królikiewicz zobaczył w telewizji "Ślub" w reżyserii Jarockiego i stwierdził, że "poziom tego spektaklu stawiał bardzo wysoko poprzeczkę wobec każdego kolejnego reżysera, który chciałby zmierzyć się z tą sztuką." A w Teatrze Nowym kierowanym przez Grzegorza Królikiewicza nie wolno stawiać poprzeczki wysoko. Królikiewicz do skoku wzwyż ustawia sobie z oczywistych względów poprzeczkę ma wysokości 75 centymetrów, i nikt w jego teatrze nie ma prawa ustawiać sobie poprzeczki wyżej.

I to tłumaczy, dlaczego nagle, po premierze "Montserrata", Królikiewicz odwołał zaplanowaną realizację "Ślubu". I nie ma w tym nic dziwnego, że po kolejnej swojej premierze, po "Obronie Sokratesa", tym bardziej nie chce się zgodzić na "Ślub".

W stwierdzeniu Królikiewicza, że eksplikacja do inscenizacju "Ślubu", którą wręczyłem mu 16.09.2004 r., była "w formie i treści zupełnie niezadowalająca" i "poza ogólnikami i technicznymi parametrami, nie było w niej żadnego twórczego zamysłu" - bezspornie prawdziwa jest data. Resztę gotów jestem poddać osądowi ekspertów ZASP. Zresztą nie dziwię się, że człowiek, który wyreżyserował "Obronę Sokratesa" i uważa ją za świetne przedstawienie, nie dostrzegł w mojej eksplikacji "twórczego zamysłu".

Królikiewicz nie napisał w swoim oświadczeniu ani jednego prawdziwego zdania, ale ma czelność wytykać dziennikarzom brak rzetelności, który sprawił, że do publicznej wiadomości przedostały się wyjęte z kontekstu fragmenty prywatnego listu skierowanego do niego, bez skonfrontowania ich treści z faktami, i że w ten sposób naruszyli jego dobra osobiste, i grozić im sprawą sądową o zniesławienie. Oczywiście nie wystąpi na drogę sądową, bo nie ma najmniejszej szansy.

Aby jednak nie użalał się, że cytowane fragmenty listu wyjęte były z kontekstu, uprzejmie proszę o opublikowanie pełnego tekstu mojego listu do niego z 20 listopada 2004 roku.

Z wyrazami szacunku i pozdrowieniami. Aleksander Berlin. Berlin-Spandau, 9 grudnia 2004 roku.

List Aleksandra Berlina do Grzegorza Królikiewicza (z 20 listopada 2004 roku)

Pan Grzegorz Królikiewicz

dyrektor artystyczny Teatru Nowego

ul. Zachodnia 93

90-402 Łódź

Warszawa, 20 listopada 2004 r.

Grzegorz, po skrupulatnym namyśle nie zgadzam się na realizację innej sztuki w miejsce "Ślubu" Gombrowicza. Zawarłem z Teatrem Nowym umowę, która nie została ani zmieniona, ani anulowana. Nie istnieje żaden sensowny powód, aby odstąpić od wypełnienia tej umowy.

Decyzję, aby realizować "Ślub", podjąłeś w sierpniu, po prawie roku konsultacji i rozważań. Nie była to więc decyzja nieprzemyślana. Oparta na konkretnych i sprawdzalnych przesłankach, uwzględniała możliwości obsadowe zespołu i kondycję finansową teatru. Dawała szansę na sukces nie tylko artystyczny, ale i kasowy. Trudno byłoby komukolwiek podważyć jej słuszność.

Od tamtego czasu pracowałem już tylko nad tą konkretną realizacją. Nad realizacją "Ślubu" w Teatrze Nowym, z zespołem Teatru Nowego. Z eksplikacji, którą Ci wręczyłem 16 września (Uwagi dotyczące scenografii i inscenizacji sztuki ŚLUB Witolda Gombrowicza w Teatrze Nowym w Łodzi) można było bez trudu odczytać, że wizja artystyczna przedstawienia przewidywała wykorzystywanie starych kostiumów i prostej materialnie scenografii, a ponadto użycie muzyki już istniejącej, dzięki czemu teatr oszczędziłby na honorariach za kompozycję oraz kosztach nagrań orkiestrowych. Próby miały się rozpocząć w grudniu, premiera była wyznaczona na drugą połowę lutego, i zanosiło się na to, że doprowadzimy do niej bez niepotrzebnych stresów i awantur. Byłem do tej realizacji dobrze przygotowany, a jeśli reżyser jest dobrze przygotowany, to zwiększa to zdecydowanie szansę na sukces.

Po ponad dwóch miesiącach moich przygotowań do realizacji, w dniu 26 października w południe powiadomiłeś mnie nagle, że "Ślubu" nie robimy. Że "Ślubu" nie robimy i że mam zaproponować Ci inny tytuł. Bez jednego słowa przeproszenia, bez jednego słowa wyjaśnienia. Jako powód swojej decyzji podałeś fakt, że dnia poprzedniego Telewizja Polska wyemitowała "Ślub" z roku 1990 w reżyserii Jarockiego. Ale to niczego nie wyjaśnia. Ten powód jest kompletnie pozbawiony sensu. Tego w ogóle nie nie można nazwać powodem! Gdyby fakt wyemitowania sztuki przez telewizję miał być powodem jej niewystawiania w teatrze, to teatry nie miałby co grać. "Ślub" należy dziś do kanonu polskiego dramatu i polskie teatry wystawiają go w każdym sezonie. Nie po to, żeby zrobić go lepiej, niż Jarocki (bez względu na to, co kto pod tym rozumie), raczej po to, aby go zrobić inaczej, a przede wszystkim, aby dać widzom możliwość obcowania z żywą sztuką teatru. Nie z konserwą największego choćby Mistrza, tylko z żywymi aktorami, którzy grają tu i dziś dla tego widza, który przyszedł dla nich i na nich do teatru.

Poza tym wyemitowanie "Ślubu" w telewizji nie było nieprzewidywalną klęską żywiołową. Jeśli uważałeś, że pokazanie sztuki w telewizji uniemożliwia wystawienie jej w teatrze, to Twoim obowiązkiem było tę rzecz sprawdzić, a nie narażać reżysera na niepotrzebną pracę.

Arogancja, z jaką zrywasz umowę z reżyserem, który zainwestował już w wybraną przez Ciebie sztukę kawał życia, i który w tej sprawie siedem razy przyjeżdżał na własny koszt do Łodzi, źle świadczy o Twoich predyspozycjach do kierowania teatrem. Ta arogancja przypomina bardzo styl różnych kacyków z czasów ancien régime, którzy wszystko wiedzieli lepiej. Masz po prostu naturę tyrana i uważasz, że wszyscy mają Cię słuchać i nie zadawać pytań. Z tego, co chcąc nie chcąc słyszę, z taką samą arogancją traktujesz aktorów. Nie znasz i nie rozumiesz teatru, nie wiesz, że on despotyzmu nie toleruje.

Zespół teatralny potrzebuje przywódcy, a nie tyrana. Nie tyrana, który podejrzewa wszystkich o złe zamiary i trzyma za mordę, lecz przywódcy, który potrafi przekonać, zachęcić, zapalić i porwać do twórczej pracy. Nie rozumiem, dlaczego nie potrafiłeś pogodzić się z tą częścią zespołu, która była niegdyś wobec Ciebie w opozycji. Przecież aktorzy są od grania i chcą grać. Jeśli dasz im grać i jeśli zadbasz o ich sukces, przekonają się do Ciebie i wybaczą Ci wszystko. Ale Ty, po półtora roku sprawowania rządów w teatrze, nie zdołałeś ich do siebie przekonać, a nie zdołałeś, bo nie chciałeś. Ciągle masz na liście płac aktorów, których "za karę" nie pozwalasz obsadzać, a na domiar złego tracisz sympatię i poparcie tych, których sam zaangażowałeś. Ja chciałem pracować z całym zespołem, ale nie zgodziłeś się na to.

Miarą sukcesu dyrektora teatru są sukcesy jego reżyserów i aktorów. Dyrektor teatru sam nie musi być najlepszym reżyserem w zespole, ale musi umieć znajdować i pozyskiwać dobrych reżyserów. Twój sposób postępowania spowoduje, że dobrzy reżyserzy będą Twój teatr omijać wielkim łukiem. Nie moją jest rzeczą oceniać Twój dotychczasowy dorobek, ale jest tajemnicą poliszynela, że zarówno pod względem kompozycji repertuaru, jak i wykonawczym jest on mizerny. Każdy widzi, co jest dobre, a co mierne lub złe. Każdy, prócz Ciebie.

Gdy ponad rok temu zaprosiłeś mnie do reżyserowania w Teatrze Nowym, wierzyłem, że wbrew temu, co o Tobie mówią, jesteś człowiekiem odpowiedzialnym i że obowiązek dyrektora teatru rozumiesz jako posłannictwo. Po ponad roku kontaktów z Tobą muszę ze smutkiem przyznać rację tym, którzy protestowali przed powierzeniem Tobie dyrekcji Teatru Nowego. Na tym stanowisku okazałeś się człowiekiem niekompetentnym i nieodpowiedzialnym.

Po Twojej niezrozumiałej decyzji, aby "zdjąć" realizację "Ślubu", wykazałem maksimum dobrej woli i przez 10 dni pracowałem nad dwiema innymi sztukami, które znajdowały się w mojej szerszej ofercie sprzed roku, aby sprawdzić, czy jedną z nich dałoby zrealizować w terminie zaplanowanym na "Ślub". Ostatecznie doszedłem do wniosku, że "Wieczór Trzech Króli" dałby się zrobić, choć koszt przedstawienia byłby wyższy, problemy obsadowe znacznie większe, a ponadto zabrakłoby mi tego czasu na opracowanie tekstu, który poświęciłem na przygotowanie egzemplarza "Ślubu". Więc jeszcze raz zaapelowałem do Ciebie, abyś wybrał ten wariant, który w obecnej sytuacji jest dla Teatru Nowego artystycznie najpewniejszy i produkcyjnie najbezpieczniejszy, czyli żebyś się jednak zgodził na zrealizowanie "Ślubu". Nie zgodziłeś się, natomiast zaproponowałeś mi zrealizowanie "Wieczoru Trzech Króli" na następujących zasadach:

Przedstawienie ma być na małej scenie.

Do 15 stycznia mam Ci dostarczyć adaptację tekstu.

Próby rozpoczną się 25 stycznia, po uprzednim zaakceptowaniu przez Ciebie adaptacji.

Scenografa mogę zaangażować dopiero po zaakceptowaniu przez Ciebie adaptacji.

Premiera odbędzie się w końcu marca.

To, co zaproponowałeś, jest niezgodne z dobrym obyczajem i praktyką w zawodowym teatrze. Reżyser jest autorem scenicznej interpretacji utworu dramatycznego, a adaptacja tego utworu jest integralną częścią pracy reżyserskiej. Dyrektor artystyczny kieruje pracą teatru poprzez dobór współpracowników, przede wszystkim reżyserów i aktorów, ale nie przez ingerencję w ich proces twórczy. Złym reżyserom ingerencja nie pomoże, dobrym może tylko zaszkodzić.

Gdybym się z Twoją propozycją zgodził, nie miałbym żadnej gwarancji, że w ogóle rozpocznę próby, bo przecież moja adaptacja nie musiałaby się Tobie spodobać. Przed zaakceptowaniem przez Ciebie adaptacji nie mógłbym oczywiście rozmawiać z aktorami i zrobić obsady, czyli w praktyce nie miałbym na obsadę wpływu. Musiałbym podjąć pracę z takim zespołem, jaki Ty byś wyznaczył. A ponieważ scenografa mógłbym również zaangażować dopiero po zaakceptowaniu przez Ciebie adaptacji, próby z aktorami musiałbym rozpocząć nie wiedząc, jak będzie wyglądała scenografia.

Ślepy by zauważył, że chcesz stworzyć sytuację, w której jest zaprogramowane opóźnienie na wszystkich etapach pracy, co nieuchronnie doprowadzi do konfliktów i stresu. Po stylu, w jakim przekreśliłeś Gombrowicza, mogę się domyślać, że z równą niefrasobliwością możesz przekreślić moją pracę nad Szekspirem.

Zwłaszcza, że w czasie naszej ostatniej rozmowy wyraziłeś swoją do mnie pretensję o to, że 15 września podpisałem umowę wstępną z dyrektorem Michalukiem. Uważasz, że podpisanie tej umowy było moją nielojalnością wobec Ciebie. Moją, a także dyrektora Michaluka. Trudno mi śledzić Twoje pokrętne motywy, ale dyrektor Michaluk postąpił zgodnie z Twoimi intencjami. Usankcjonował prawnie Twoje zamierzenie artystyczne. A tym zamierzeniem była realizacja "Ślubu" w mojej reżyserii. Bez tego kroku nie dałoby się powiedzieć, że premiera "Ślubu" w reżyserii Aleksandra Berlina została zaplanowana przez Teatr Nowy na koniec lutego 2005. Nie rozumiem więc, dlaczego masz pretensje do dyrektora Michaluka o to, że zrobił to, co do niego należało.

Nie rozumiem, ale przypuszczam, że Twoja decyzja o "zdjęciu" Gombrowicza miała być karą dla mnie za to, iż ośmieliłem się podpisać umowę nie z Tobą, lecz z dyrektorem naczelnym teatru. To był przecież spisek przeciwko Tobie. (Bez względu na to, że sam nie mogłeś podpisać umowy ze względu na brak odnośnych uprawnień.) Więc gdy tylko prezydent miasta udzielił Ci dalszej plenipotencji do pełnienia obowiązków dyrektora artystycznego teatru, postanowiłeś dać nauczkę i mnie, i dyrektorowi naczelnemu, uniemożliwiając zrealizowanie tej umowy.

Więc wybacz, ale nie będę ryzykować kolejnej bezpłodnej pracy. Nie rozumiem, dlaczego marnujesz ten wspaniały teatr, ten wymarzony warsztat pracy. Chciałbym tu pracować, ale dopiero wtedy, gdy Ty stąd odejdziesz. Z Tobą jakakolwiek rozmowa nie ma sensu. Mam nadzieję, że nie spalisz tego gmachu, gdy Cię odwołają.

Twój dawny przyjaciel i były kolega.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji