Artykuły

Wyznania dramaturżnicy

Co wydarzyło się za wielką wodą? - pisze w cotygodniowym felietonie specjalnie dla e-teatru Małgorzata Sikorska-Miszczuk

Tym razem będzie o podróży, o kraju dalekim i o gorączce teatralnej.

Było tak: czerwona jak cegła, rozgrzana jak piec stałam na lotnisku z biletem elektronicznym w ręku. No dobra, poniosło mnie: trudno jest trzymać w ręku bilet elektroniczny. Więc trzeba patrzeć przez palce na tę moją opowieść i wierzyć mi piąte przez dziesiąte. Porzucamy lotnisko, bo nic ciekawego się na nim nie dzieje, i wychodzimy razem ze mną gdzieżby indziej, jak nie gdzieś za granicą. Ja cieszę się jak dziecko, lata lecą, kręgosłup dalej krzywy, szanse na zwiedzanie świata maleją, a tu nagle ja za granicą. Chichoczę, kompromituję się przed cudzoziemcami, ale co mam na to poradzić? Komuna mnie nie rozpuszczała, paszport trzymali na Kruczej, ślubny świadek uciekł z wycieczką do papieża, a ja się nie wybrałam do papieża, zostałam i płakałam. Ale dobra, było i się skończyło, nie ma się co rozczulać. Świadek potem przeniósł się do Kanady, ale nie zaprosił, bo przestał być świadkiem, trudno. Zostałam i kapitalizm budowałam w tym kraju, każdy mnie może z tego później rozliczyć. Jak przestałam budować kapitalizm, to od razu mi się polepszyło: zaczęłam zaglądać do swojego wnętrza, wyjeżdżać na Wigry, na warsztaty chodzić, a przede wszystkim pisać i pisać. Cudownie.

Aż w końcu przychodzi List Z Zza Morza: "witamy was, bracia Polacy, jesteśmy narodem zza wielkiej wody, słyszeliśmy, że u was obfitość dramatopisarzy, że wysypało ich jak kotów na wiosnę, podeślijcie nam jednego, który pod ręką, niech się nam zaprezentuje, dzieło swoje przedstawi i wytłumaczy, a wszystko to naszym narodom się przysłuży i przyjaźń umocni".

Cudownie.

Trąf, trąf, misia, bela, padło na mnie. Stoję na ulicy w Nowym Jorku, chichoczę. Syndrom dziecka wojny rozkręcony na całego: Jak to? Że niby co? Przeżyłam? I teraz? Jestem? Tu? W Nowym Jorku? Mieście Aniołów? Nie, pochrzaniło mi się, w Mieście Nieśpiącym?! Dolar nisko stoi, "Time Out" zakupiony, w drogę. Zaległości teatralne spore, ale nie przesadzajmy, kiedyś pięciolatkę w mieście Omsku wypełniono w trzy dni, jest precedens.

Więc popylam na białym jednorożcu na off-off Broadway, żeby skonsumować Legendę w postaci teatru LaMama. Z tym białym jednorożcem to nie każdy musi mi wierzyć, zresztą to jest metafora normalna. Więc zsiadam, jednorożec wraca do lasu, a ja ostrzę sobie zęby i bilet planuje zakupić na eksperymentalny eksperyment teatralny w LaMamie, zatytułowany jakoś tak "opera o wybaczaniu - 11 września", na pierwszym piętrze, z udziałem 11 aktorów i muzyków na żywo.

Cudownie.

Ale nie tak do końca cudownie, trochę też niecudowanie, bo naprzeciw LaMamy jest teatr NYTW, nie taka legenda, ale grzechu wart, a godzinę przed operą o wybaczaniu grają horror o weteranach z Iraku. "Bestia", tytuł wiele obiecuje. Co robić? Operę o wybaczaniu grają ostatni raz, nigdy już jej nie zobaczę, nigdy-przenigdy, tylko dziś. "Bestię" grają też jutro, ale w gorączce teatralnej będąc zakupiłam bilety na każdy dzień do przodu, by obejrzeć wszystko, co wartościowe i piękne, ewentualnie modne.

Pozostało zwrócić się z zapytaniem do swojej niezawodnej intuicji, której nigdy nie słucham. Czy opera i wybaczanie, czy chłopaki, krew i wojna? Intuicja powiedziała: idź na "Bestię". Kupiłam wiec bilet na wybaczanie, ale w ostatniej chwili postanowiłam zobaczyć pierwszą godzinę horroru.

No więc, mówię wam, "Bestia" była mocna. Dwaj weterani, jeden martwy, z wylanym mózgiem (charakteryzacja naturalistyczna) wędrują ze szpitala woskowego w Niemczech do rodzinnego Teksasu. Wynajmują dwie ślepe prostytutki (bo kto by ich takich zombiastych chciał), ale ich dusze, zniszczone okropieństwami wojny, uniemożliwiają im nic. Dziewczyny uciekają, chłopcy wędrują dalej. Po drodze czeka ich: korupcja, handel bronią, przemoc domowa. Co dalej będzie? Cała jestem nakręcona. Przerwa. Pora do LaMamy, opera czeka. Intuicja mówi: zostań. Idę na operę. Eksperyment z operą okazuje się być wykonany, lecz, niestety, nieudany, jak śpiewał Kazik.

Ile fajnych rzeczy mi się wydarzyło za wielką wodą: intuicja mnie nie zawiodła, a ja się jej nie posłuchałam. Więc tak: legenda legendą, ale oczy widzą, co widzą, uszy słyszą co słyszą, ciało czuje, co czuje. Proste. Tak trzymać.

Wróciłam na mazowieckie łąki spokojna i zharmonizowana.

A co się dalej wydarzyło w "Bestii" Michaela Wellera? Może ktoś wie, co było po przerwie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji