"Distancia, Witoldo!"
- Gombrowicz umiał sobie dobierać przyjaciół i ich podporządkowywać. Zarówno Polaków, jak i Argentyńczyków. Kobiety praktycznie go utrzymywały - mówi KRZYSZTOF MIKLASZEWSKI, autor książki "Distancia, Witoldo!".
Unikalne wspomnienia o Witoldzie Gombrowiczu jego argentyńskich przyjaciół - to treść książki Krzysztofa Miklaszewskiego [na zdjęciu] "Distancia, Witolda!". Jej promocja i spotkanie z autorem w sobotę [11 grudnia] w kieleckim Teatrze im. Żeromskiego.
Dotarł Pan do najbliższego otoczenia Gombrowicza podczas podróży do Argentyny w 1984 i 1987 roku. Książkę wydano dopiero teraz. Czyżby czekał Pan na przypadający właśnie Rok Gombrowicza?
- To przypadek. Książkę zacząłem pisać już w latach 80. Czułem jednak oddech cenzury. Potem wyjechałem z kraju, lata 90. szybko zleciały. W 2001 roku wyciągnąłem materiały z szafy.
Niełatwo określić dwuznaczną postać pisarza. Czy tak samo jest z jego przyjaciółmi z argentyńskich czasów?
- To ludzie konkretni, którzy bardzo mu pomagali. Gombrowicz umiał sobie dobierać przyjaciół i ich podporządkowywać. Zarówno Polaków, jak i Argentyńczyków. Kobiety praktycznie go utrzymywały. Chętnie też wdawał się w interesy. Na przykład z Marią Świerczewską i jej mężem za pomocą specjalnej maszyny odlewali wizerunki Matki Boskiej i handlowali nimi. W listach do Marii Gombrowicz przez lata dopominał się o swoją dolarową działkę.
Wszyscy dawali się tak wykorzystywać?
- Oni byli nim zafascynowani. Z mężczyznami toczył spory na wszelkie tematy. Nie było jednak tak, że wszyscy jego przyjaciele cierpieli przez niego. To były wspaniałe przyjaźnie.
Na czym polegał słynny dystans Gombrowicza wobec życia?
- To była jego obrona przed eksponowaniem się. Często się obrażał na ludzi, trzaskał drzwiami. Tak naprawdę bał się ich, to była jego maska. Nawet na zdjęciach przybierał nienaturalne pozy i wyraz twarzy.
W książce wspomina Pan o argentyńskich studentach zauroczonych osobą Gombrowicza. To oni byli jego prawdziwymi fanami?
- Był dla nich jak Sokrates. Młode pokolenie bardzo było za nim. Godzinami przesiadywali w knajpach w Buenos Aires i dyskutowali. Starsi pisarze mieli go gdzieś, unikali Gombrowicza. Dlatego oparcie znalazł wśród młodych.
Widział Pan już "Iwonę, księżniczkę Burgunda" w kieleckim Teatrze Żeromskiego?
- Jeszcze nie, dlatego zaraz po spotkaniu chętnie obejrzę ten spektakl. Ostatnio w Kielcach widziałem "Bal wisielców" na podstawie tekstów Tuwima. Bardzo mi się podobał. Cenię Piotra Szczerskiego jako reżysera i liczę na to, że na "Iwonę..." też znalazł ciekawy pomysł.