Artykuły

Bez chwytów jarmarcznych

Rozmowa z dyrektorem Państwowego Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu - Janem Buchwaldem.

- Obejmując przed rokiem dyrekcję teatru, sformułował pan hasło "szlachetnego eklektyzmu" repertuarowego, które nie wywołało w Kaliszu wielkiego entuzjazmu. Czy - pana zdaniem - pierwszy sezon potwierdza słuszność obranej drogi?

- Niedawno odbywał się jubileusz Teatru Powszechnego w Warszawie i w związku z tym powstał specjalny album, w którym znalazły się teksty programowe Zygmunta Hübnera sprzed dwudziestu lat. Okazuje się, że on też mówił o eklektyzmie, podnosząc jego zalety. Teatr nie może być jednorodny, jeżeli chce być powszechny, to znaczy taki, który trafia do rozmaitych ludzi, a także różnych sfer odbioru emocjonalnego, intelektualnego itd. Ważne jest przede wszystkim to, żeby teatr mówił o rzeczach istotnych i miał coś do powiedzenia. Eklektyzm, rozumiany jako pewna rozmaitość oferty i form, nie jest - jak widać - moim wynalazkiem. W Kaliszu zrealizowaliśmy w minionym sezonie pięć premier na Dużej Scenie: "Ich czworo", "Wizytę starszej pani", "Miłość i gniew", "Korowód" i "Strasznego smoka".

Ma Małej Scenie - ze względu na kłopoty finansowe i trudny początek sezonu - wystawiliśmy tylko "Parady". Premiery te, po pierwsze, nie padły, a co więcej, wszystkie miały ponad dwadzieścia przedstawień. Jest to ewenement w Kaliszu. Doświadczenia ubiegłych lat dowodzą, że bywały spektakle, które miały 9 i niewiele więcej przedstawień. Wchodząc w nowy sezon mamy siedem sztuk na afiszu, więc w jednym miesiącu można grać naprawdę wiele. Przemienność i eklektyczność repertuaru sprawdziła się, skoro ludzie zaakceptowali taką propozycję i do teatru przychodzą.

- Statystyczne dane dotyczące frekwencji bywają niekiedy mylące. Gdyby jednak posłużyć się nimi do wytypowania przeboju minionego sezonu, to której sztuce przypadłoby to miano?

- Tzw. wskaźniki - jeśli o nich mowa - podniosły się w stosunku do minionego sezonu. Wzrosła liczba widzów i przedstawień. Największe wzięcie miała - oczywiście - "Ania z zielonego wzgórza", którą graliśmy już 81 razy. To jest rekord, w Kaliszu tak długo się nie grywa. Poza tym, odbyło się bardzo dużo przedstawień "Ich czworo", "Miłości i gniewu" oraz "Wizyty starszej pani". Frekwencja zaś kształtuje się na poziomie osiemdziesięciu kilku procent i okazuje się, że jest jedną z najwyższych w kraju. Wliczając w to wszystkie teatry, nie tylko działające w małych ośrodkach, ale także tak renomowane, jak na przykład Stary w Krakowie czy Powszechny w Warszawie.

- Mimo to, niejednokrotnie można zobaczyć widownię zapełnioną ledwie w połowie.

- Oczywiście, jednego dnia jest trochę mniej osób, innego zaś mamy "nadkomplet". Tutaj ciekawe nasuwa mi się spostrzeżenie. Kaliska publiczność - dobra i teatralnie wyrobiona - ma jednak jedną cechę, która mnie dziwi. W odróżnieniu od Warszawy, gdzie przedstawienia grane w weekendy zawsze mają pełną widownię, w Kaliszu łatwiej pozyskać widzów w dni powszednie. W soboty i niedziele bardzo trudno zapełnić salę. Marzy mi się, żeby ludzie mieli nawyk przychodzenia do teatru w dni, kiedy nie pracują i mają więcej czasu, żeby oderwali się od telewizji. Chciałbym, żeby było to miejsce przeżycia kulturalnego, ale także spotkania, pokazania się, odświętnego zaprezentowania wieczornych toalet.

- A może niewielkie zainteresowanie teatrem publiczności "nie zorganizowanej", sobotnio-niedzielnej, wynika z tego, że teatr kaliski wyizolował się? Brakuje wokół niego twórczego fermentu, nie skupia wokół siebie ludzi, nie prowokuje do żywej wymiany myśli?

- Być może coś w tym jest. Staramy się jednak, by teatr był obecny w reklamie ulicznej, dbamy o informację w radiu, telewizji i w prasie. Wprowadzamy nową formę pożegnań z tytułem. Jak wiadomo, żywot sztuk jest ograniczony, chcemy żeby schodziły one z afisza w odświętnej atmosferze, niemal takiej, jaka towarzyszy premierom. Dlatego między innymi na pożegnaniach będziemy losowali nagrody wśród publiczności. Jeśli zaś chodzi o zainteresowanie: pewnych rzeczy po prostu nie da się zadekretować. Myślę jednak, że część takiego środowiska - o którym pan mówi -już istnieje. Natomiast sztuczny, typowo komercyjny szum, takie robienie za wszelką cenę hałasu wokół teatru - muszę powiedzieć szczerze - jest mi obce. Wolałbym skłaniać publiczność do tego, by znajdowała tutaj realizację zdrowego, pięknego snobizmu niż urządzać jarmarczne akcje wokół teatru.

- A jednak pojawiły się ostatnio karty teatralne. Dla wielu są one pomysłem bardzo kontrowersyjnym?

- Tego typu karty ma wiele znanych teatrów warszawskich, łódzkich czy krakowskich. My również skorzystaliśmy z tej formy promocji, nie widząc w niej nic niestosownego. Łódzka firma sprzedaje karty teatralne, a ich posiadacz, który kupuje jednorazowo do dwóch biletów normalnych, może otrzymać dwa bilety za darmo. Jest to z jednej strony działanie promocyjne, z drugiej zaś przywiązywanie widza do teatru. Posiadacz Imiennej karty, bardzo elegancko wydanej, jest w pewnym sensie członkiem teatralnego klubu.

- Ostatnio głośno było o pomyśle stałej obecności kaliskiego teatru w Ostrowie. Podobno podpisał pan w tej sprawie specjalne porozumienie. Czy zrodziło się ono tylko z chęci i potrzeby pozyskiwania publiczności, czy było rezultatem pewnych nacisków? Wiadomo przecież, że Ostrów nigdy nie był rozpieszczany przez kaliski teatr, który jest wszak placówką wojewódzką.

- Zdaję sobie sprawę, że istnieją pewne napięcia. Myślę jednak, że teatr może się rozlewać, jak oliwa, na tym - czasami zwaśnionym - terenie, że będzie łączył ostrowian z kaliszanami. Stąd moje rozmowy z Ostrowem, prowadzone przy pełnej życzliwości prezydenta miasta, Mirosława Kruszyńskiego, który zadeklarował pomoc finansową w realizacji porozumienia, zawartego między naszym teatrem a Ostrowskim Centrum Kultury. Przewiduje ono, że będziemy grali w Ostrowie co dwa miesiące. To miasto z pewnością potrzebuje teatru, a dla nas jest to ziemia do zagospodarowania.

- Mówimy o ekspansji kaliskiej sceny, podczas gdy jeszcze niedawno widział pan obecny sezon w czarnych barwach. Na jednej z konferencji prasowych usłyszeliśmy, że brak odpowiednich funduszy na dokończenie remontu ogrzewania, może doprowadzić do zamknięcia teatru na pół roku.

- Na szczęście moje kasandryczne przepowiednie nie sprawdziły się. Remont kosztował ponad 2 miliardy złotych. Gdy o tym mówiłem, nie miałem nawet połowy potrzebnych pieniędzy. Pomogli nam jednak lub pomoc finansową zadeklarowali: Narodowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska, wojewoda, władze miejskie oraz liczni sponsorzy. Obecnie wygląda na to, że naszego budżetu - przeznaczonego na bieżącą działalność - dołożymy do remontu niewiele i odbędą się wszystkie planowane premiery - pięć na Dużej i dwie na Małej Scenie.

- Co zobaczymy?

- Rozpoczynamy "Antygoną" w reżyserii Zbigniewa Brzozy. Przedstawienie z muzyką wykonywaną "na żywo", w swej ekspresji bliskie jest pewnym potrzebom naszej widowni, zwłaszcza młodzieży, słowem - dość nowocześnie zinterpretowany i zaprezentowany jeden z najbardziej znanych dramatów klasycznych. Trwają również próby sztuki Woody Alleną "Zagraj to jeszcze raz" w mojej reżyserii. W przyszłym roku Marek Sikora wystawi "Poskromienie złośnicy" Williama Szekspira, czyli kolejny dramat z wielkiej światowej klasyki. Potem znany w Kaliszu reżyser - Jacek Bunsch przystępuje do realizacji sztuki Wallejo "Gdy rozum śpi...". Być może wystąpi tam jeden z największych współczesnych polskich aktorów. Nazwiska jeszcze nie zdradzę. Ponadto przygotujemy bajkę oraz mały musical na scenie kameralnej, a sezon zakończymy "Operą za trzy grosze" Bertolta Brechta w mojej reżyserii.

- Jak, po roku pracy w Kaliszu, odnajduje pan to miasto, teatr, jego zespół i kondycję?

- W małych teatrach często mamy do czynienia z czymś w rodzaju upadłego ducha, z brakiem wiary, że warto się zmobilizować, żeby coś osiągnąć. Tutaj tego nie ma. Jest natomiast grupa ludzi, nie tylko aktorów, ale także wszystkich innych pracowników teatru, która z tą instytucją związała swoje życie. To zaś daje wrażenie, że kieruje się zespołem ludzi, którzy prą w jednym kierunku i mogą wiele osiągnąć. Mimo że zarabiają karygodnie mało, pracują naprawdę fantastycznie. Poza tym, bardzo dobrze czuję się w tym mieście, odczuwam życzliwość wielu ludzi. To, co mnie martwi, co dało znać o sobie zwłaszcza na początku sezonu, to mało przyjemne kontakty z prasą. Spotykam się na przykład z recenzenckimi efektownymi powiedzonkami typu: premiera "Parad" o dziwo okazała się sukcesem. Nie śmiałbym sądzić, że w tym stylu pisania o teatrze realizują się pewne kompleksy. Na szczęście nie jest to tylko choroba kaliska. W Warszawie też są recenzenci, którzy w młodości naczytali się Boya i wydaje się im, że też są Boyem. Jednym efektownym zdankiem potrafią wdeptać w bioto czyjąś pracę i kawałek życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji