Artykuły

Nieuczciwa konkurecja w teatrze.

Rozmowa z Janem Buchwaldem, ustępującym dyrektorem Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu

- Przed kilkoma dniami pana poprzednik, Zbigniew Lesień, krytycznie wypowiedział się na naszych łamach o kaliskiej scenie, co wywołało wielką burzę w środowisku teatralnym. Spodziewał się pan takiej oceny swojej pracy w Kaliszu?

- Po przeczytaniu w "Ziemi Kaliskiej" wypowiedzi pana dyrektora Zbigniewa Lesienia poczułem się dość nieszczególnie. Otóż, zechciał on wyrazić ubolewanie, że - jego zdaniem - scena kaliska w ostatnich latach mocno podupadła. Uczynił to wyznanie ze "szczerego sentymentu" do Kalisza. Dla mnie głos tej troski, niestety, zabrzmiał jednak fałszywie. Zawsze odnosiłem się z uznaniem dla działalności pana dyrektora Lesienia w Kaliszu i wielokrotnie podkreślałem, także w wywiadach prasowych, że przejąłem teatr w dobrej kondycji artystycznej. Z podobną życzliwością śledzę pracę dyrektora Lesienia we Wrocławiu. Nie mogę się zgodzić natomiast z tą, z wielu powodów, kuriozalną wypowiedzią, która narusza niepisany kodeks etyczny naszego środowiska, swoiste teatralne tabu. Nie ma bowiem zwyczaju wypowiadania się publicznie na temat pracy kolegów: dyrektorów, aktorów, reżyserów. Tego się po prostu nie robi... A w świetle faktu, że Zbigniew Lesień rozważa powrót do Kalisza, wypowiedź ta zakrawa na działanie z zakresu nieuczciwej konkurencji. I w tym kontekście jest po prostu haniebna.

- Dlaczego pan tak sądzi?

- Pan Lesień, o ile wiem, nie widział żadnego naszego przedstawienia w ciągu tych czterech lat. Nie wiem więc, na jakiej podstawie wydaje takie opinie. Według mnie, wypowiedź ta jest wyrazem pogardy dla prawie stu osób, które pod moim wymagającym kierownictwem, rzetelnie i twórczo pracując w tym teatrze, osiągają bardzo dobre rezultaty. Fakty bowiem przeczą temu, co mówi pan Lesień.

- Jakie są te fakty?

- Jak wszyscy pamiętamy, mój poprzednik odchodził stąd w atmosferze kontrowersyjnych opinii na jego temat. Zawsze kategorycznie i stanowczo odmawiałem jakiegokolwiek ustosunkowywania się do tej sprawy. Dystansowałem się od krytycznych artykułów prasowych, nie chcąc przyłączać się do głosów krytyki. Dziś jednak - sprowokowany - powiem coś, czego nie mówiłem nigdy. Zastałem teatr w dużym bałaganie. W momencie zmiany dyrekcji odbyły się kontrole przeprowadzone przez Urząd Wojewódzki i NIK, po których musiałem uporządkować wiele spraw. W teatrze panował spory bałagan finansowy i organizacyjny, musieliśmy dokonać istotnych zmian w organizacji i prowadzeniu finansów teatru, co wiązało się, między innymi, z decyzjami personalnymi. i trzeba było wyprowadzić teatr na prostą. Późniejsze liczne kontrole upewniły nas, że się to udało.

- Wraz z pojawieniem się Zbigniewa Lesienia, jako ewentualnego kandydata na stanowisko dyrektora teatru, coraz częściej dokonuje się jednak porównań, jego i pańskiej dyrekcji. Czy pan również dokonał takiego obrachunku?

- Są pewne liczby, które mówią same za siebie. Ostatnim pełnym rokiem budżetowym dyrektora Lesienia był rok 1993, moim - 1997. Powiadam tak: rok 1993 zamknął się stratą bilansową w wysokości 79 500 złotych (w obecnym nominale), rok 1997 zakończył się zyskiem w wysokości 43 000 złotych; liczba przedstawień, które odbyły się w 1993 wynosiła 203, w 1997 - 230; liczba widzów w 1993 - 43 630, w 1997 - 57 920, co stanowi wzrost o jedną trzecią; średnia liczba widzów na jednym przedstawieniu w 1993 wyniosła 215 osób, a w 1997 - 252 osoby. W jednej tylko dziedzinie mamy relatywnie gorszy rezultat, a mianowicie w liczbie premier. W ciągu trzyletniej dyrekcji pana Lesienia było ich 22, a w ciągu mojej czteroletniej dyrekcji będzie 24. Ta ilość premier okazała się jednak wystarczająca, by zapewnić bogatą ofertę teatru i jego regularną działalność. Nasze sztuki są grane po 20, 30, 50 razy, mamy stale około 10 tytułów w przemiennym repertuarze i nie ma pozycji, która byłaby grana mniej niż 20 razy. Nie wypuściliśmy żadnego knota, który zszedłby z afisza po kilku przedstawieniach. To jest najlepszy komentarz do sformułowania, że scena kaliska ostatnio mocno podupadła. Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że obydwa nasze okresy dyrekcyjne są porównywalne pod względem poziomu artystycznego i oferty repertuarowej, i jeżeli już porównywać, to na pewno w jednym przegrywamy w obecnej kadencji: w dziedzinie nieznośnej autoreklamy dyrektora teatru, który dzięki tym wybitnym zdolnościom zyskał sobie nawet ironiczne miano "dyrektora tysiąclecia".

- W spekulacjach pojawiają się nazwiska potencjalnych pana następców. Kogo widziałby pan na swoim miejscu?

- Na pewno człowieka, który traktując teatr niezwykle poważnie i odpowiedzialnie, w twórczy sposób poprowadziłby i rozwinął to wszystko co dobre, poprawił, co jest do poprawienia i w fantastyczny sposób przygotował teatr do jubileuszu dwustulecia. W jednej z gazet przeczytałem, że pojawia się koncepcja, aby pan Lesień był równocześnie dyrektorem dwóch teatrów - kaliskiego i wrocławskiego. Taki pomysł łączenia dyrekcji w jednych rękach nie jest nowy i stosunkowo niedawno został dość skutecznie w Polsce ośmieszony. Oczywiście możliwa jest koncepcja, że Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego stałby się filią Teatru Współczesnego we Wrocławiu, ale mam nadzieję, że kompetentne władze nie zechcą się do niej przychylić, bo to dopiero stanowiłoby rzeczywistą degradację tej sceny. Funkcja dyrektora artystycznego, jeśli traktować ją poważnie, oznacza pełną identyfikację z wybraną sceną, wymaga stałej, codziennej obecności wśród oczekującego tego zespołu aktorskiego i nie da się pracy tej wykonywać przez telefon. Każdy, kto choć trochę zna się na tej robocie, doskonale o tym wie. Ponieważ nie podejrzewam o brak tej wiedzy dyrektora Lesienia, jego pobudki są dla mnie niezrozumiałe. Nic dobrego bowiem by z tego nie wynikło poza zaspokojeniem niepohamowanych ambicji jednego człowieka.

- Z czego, ze swej działalności w Kaliszu, jest pan najbardziej zadowolony, a czego nie udało się panu osiągnąć?

- Są aktywa i pasywa. Mam poczucie odniesionego sukcesu, jak również postrzegam ten okres jako serię rozmaitych niedosytów, kompromisów, niespełnień i wątpliwości... Mówiąc zaś konkretnie: przygotowałem w Kaliszu po sześć premier w każdym sezonie, interpretując największą klasykę polską i światową oraz mierząc się z dramaturgią współczesną, starając się poprzez ten repertuar powiedzieć coś istotnego na temat moralnej, intelektualnej i egzystencjalnej kondycji człowieka końca XX wieku. Mam świadomość, że repertuar ten był dość klasyczny w doborze pozycji. Przychodząc tu deklarowałem jednak, że nie chcę tworzyć teatru awangardy i eksperymentu, lecz prowadzić instytucję świadczącą - w najlepszym tego terminu rozumieniu - usługi kulturalne na możliwie wysokim poziomie artystycznym. Z tego zobowiązania się wywiązałem, o czym może świadczyć odbiór naszych przedstawień nie tylko w Kaliszu, ale również w Poznaniu, Warszawie, Lodzi, Wrocławiu oraz za granicą - w Grodnie, Wilnie i Rydze. Poziom zespołu artystycznego jest bardzo dobry, co często podkreślano w recenzjach, zwłaszcza tych, które powstały poza Kaliszem... Proszę wierzyć, że w Polsce, w miastach tej wielkości co Kalisz, niewiele jest zespołów, które mogłyby podołać takim wyzwaniom, jak wystawianie sztuk Sofoklesa, Shakespeare'a, Brechta i wielu innych dzieł będących w naszym repertuarze.

Zmienił się styl funkcjonowania kaliskiej sceny. Udało nam się poprowadzić teatr prawdziwie repertuarowy. Gramy prawie 30 razy w miesiącu na obu scenach, mamy w repertuarze wiele tytułów, sztuki utrzymują się na afiszu po dwa a nawet trzy lata , zachowując premierowy kształt, każdy tytuł grany jest po kilkadziesiąt razy. Przeciętna frekwencja widowni wynosi około 90%. Pewnie można by zrobić jeszcze wiele. Jednak wszystko to, co się tutaj odbywało miało swój stabilny, zawodowy, artystyczny kształt. I tak ten teatr jest postrzegany w kraju, jako teatr odnoszący sukcesy.

- Czy ta stabilność jest zaletą w takim mieście jak Kalisz? Może tutaj potrzeba fajerwerków, by zwrócić uwagę publiczności na teatr?

- Oczywiście, można robić fajerwerki, ale jest to problem gospodarowania skromnymi funduszami. Można bowiem wydać wszystkie pieniądze na cztery niezwykłe akcje w ciągu roku i nawet odnieść artystyczny sukces. Koszty tych kilku spektakli będą jednak takie same jak przedstawień, które pokazujemy po kilkadziesiąt razy. W efekcie teatr da cztery spektakle i później będzie stał zamknięty. Oczywiście, można działać na takiej zasadzie. Być może Kalisz potrzebuje teatru, który będzie grał cztery razy w miesiącu, zwłaszcza, że publiczność teatralna miasta rzeczywiście jest w stanie zapełnić widownię w czasie kilku zaledwie wieczorów. Przychodząc tutaj pojmowałem jednak rolę tej sceny nieco inaczej. Ten teatr musi mieć określony poziom, ale powinien również pełnić funkcje edukacyjne. Dwie trzecie widowni stanowi przecież młodzież szkolna, z Kalisza, Ostrowa Wielkopolskiego i okolic, dla której wizyta w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu jest pierwszym i często jedynym doświadczeniem teatralnym. To właśnie tutaj powinni młodzi widzowie zapoznać się z rozmaitymi konwencjami teatralnymi, kształtować wrażliwość i gust.

- Czy teatr lekturowy nie zniechęca pozostałej części widowni?

- Mam przed sobą 24 tytuły premier. Zdecydowana większość tych sztuk nie należy do lektur szkolnych. Są to natomiast pozycje z kanonu teatralnego. To jest fundament, na którym można wychowywać pokolenia teatromanów. A proszę mi wierzyć, że jest to temu miastu potrzebne. Tutaj nie ma bowiem nawyku chodzenia do teatru, chociaż ci Kaliszanie, którzy decydują się na odwiedzanie teatru, są wrażliwymi i wdzięcznymi odbiorcami naszej sztuki. W Polsce utrwaliło się przekonanie, że Kalisz ma wspaniałą teatralną publiczność. Wszyscy znają bowiem to miasto z magicznego majowego tygodnia Kaliskich Spotkań Teatralnych. I to prawda. Tyle, że tej publiczności jest niewiele. Chociaż ostatnio jej przybywa. Teatralna codzienność w Kaliszu nie jest może zniechęcająca, ale na pewno bardzo trudna.

- Czy lubi pan właśnie ten codzienny Kalisz? Pytam o to, gdyż często w kuluarowych ploteczkach dało się słyszeć opinię, że dyrektor wydaje się być nie najszczęśliwszy z faktu, że pracuje tutaj, z dala od stolicy, wśród prowincjuszy.

- Nie wiem, skąd mógł wziąć się taki pogląd. Gdybym nie lubił tego miasta, nie byłoby mnie tutaj, nie zmusiła mnie do przyjazdu do Kalisza ani sytuacja życiowa, ani nic innego. Podczas wcześniejszych wizyt na KST, a zwłaszcza podczas pracy nad "Lotem nad kukułczym gniazdem" poznałem to miasto i znalazłem w nim coś, co mi zaimponowało. Spędziłem tutaj cztery lata. To naprawdę kawałek życia. A co do prowincji... Mój Boże, to przecież nie jest pojęcie geograficzne!

- I nie jest pan rozczarowany?

- Uważam ten okres za wspaniały. Miałem okazję poznać niezwykłych, serdecznych ludzi, zdobyłem cenne dla mnie doświadczenia i odchodzę ze świadomością, że pozostawiam w Kaliszu naprawdę dobrze funkcjonujący teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji