Artykuły

Re-aktorka

Co to jest "normalne aktorstwo"? - pyta w cotygodniowym felietonie pisanym specjalnie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Podczas premierowego spektaklu "Trylogii" w reżyserii Jana Klaty, gdy aktorzy przemierzali meandry potopowych wypadków, zdarzył się zabawny incydent, by nie rzec - facecyja. Oto w płomiennym monologu, który Bogusław Radziwiłł wygłasza u stóp Billewiczówny, grający księcia Błażej Peszek wypalił: "Nogi waćpannie pod nogi sypię!", na co grająca Oleńkę Barbara Wysocka odparła przewrotnie: "Co?! Nogi?!", a skonsternowany Peszek z marsową miną wytrawnego uwodziciela zakrzyknął: "Nogi?? Kwiaty!!". Po co wspominam tę wpadkę? Wszak w teatrze to rzecz powszechna, znana i podniecająca chyba tylko dla gatunku teatralnych jajcarzy, którzy nie mając swoją niewiedzę przykrywają dykteryjkami. Często zdarzają si_ aktorom przejęzyczenia, zabawne sytuacje i różne inne nagłe wypadki, mniej lub bardziej śmieszne. Niektóre z nich stają się potem pożywką dla anegdot. Są i takie, które przechodzą do historii.

Nie chcę opowiadać anegdoty. Nie śmiem też twierdzić, że opisane przeze mnie wydarzenie miało charakter historyczny. Chcę napisać o aktorce. Aktorce, którą do tej pory kojarzyło się głównie z eksperymentalnym teatrem Michała Zadary. Chcę o niej napisać głównie dlatego, że mimo iż świetnie odnalazła się w stylistyce teatru Jana Klaty, to trudno się pozbyć wrażenia, że wśród wszystkich grających w "Trylogii", która zresztą grana jest koncertowo, Wysocka jest postacią w jakiś sposób osobną, dziwnie nadświadomą. A może po prostu wolną? No bo przecież tak zwana "normalna aktorka" przy niewinnej wpadce udałaby, że nie chodzi o sypanie nóg, ale kwiatów i gładko przeszła do dalszej konwersacyjki miłosnej, a widzowie głowiliby się do końca spektaklu - "Przejęzyczył się ten Peszek, czy się nie przejęzyczył?".

Dlatego śmiem twierdzić, że Barbara Wysocka nie jest "normalną aktorką". Jest prawdopodobnie kimś więcej niż aktorką. Kim zatem? Łatwo zapytać, trudniej odpowiedzieć. Uchwycenie tego jest właśnie najtrudniejsze, bo zupełnie nie znajduję języka do adekwatnego opisu proponowanych przez nią środki. "Wchodzenie w rolę", "koncertowa gra", "śniące ciało", czy nawet "dystansowanie się wobec postaci" - każda z tych kategorii wyjaśnia niewiele. Tradycyjne sposoby pisania o aktorze okazują się zbyt ubogie. Być może stąd biorą się uwagi, które a propos Wysockiej zdarzało mi się słyszeć nieraz: że w każdym spektaklu jest taka sama, że jest sztuczna, że stroi miny. W moim przekonaniu jest jedyną aktorką młodego pokolenia, która potrafi tworzyć role w pełni oparte na słowie, potrafi słowem zaczarować swoje bycie na scenie - w jakiś przezroczysty, delikatny sposób stworzyć świat, który jest zajmujący, potrafi być bolesny, daje do myślenia. W tym sensie jest zapewne jakąś żeńską odmianą Gustawa Holoubka - jednak z większym dystansem, wyczuciem gry i z większą skłonnością do zabawy.

Do dziś pamiętam, jak w "Księdzu Marku" jako Judyta po prostu wypowiadała tekst: "Jestem Izraelitanką, mój Bóg nie wisiał na ćwieku", a w powietrzu czuło się wagę poruszanej przez nią sprawy. Do dziś pamiętam, jak w "Odprawie posłów greckich" niczym bachor w piaskownicy zaczynała umazywać krwią biały kwadrat sceny i, mimo że jej gesty były tautologiczne wobec wypowiadanych słów, czuło się szaleńczą bitwę, która na razie jest tylko w głowie Kasandry, ale wkrótce ogarnie Troję. Pamiętam też, jak wywołała konsternację w teatrze radiowym, grając Dziewczynę w "Dziadach" w reżyserii Pawła Łysaka, przy których pracowałem jako adaptator. Bo jako jedyna nie chciała podgrywać, ale sensu swojej roli szukała w rytmicznym, hiperpoprawnym mówieniu tekstu i przecieraniu wyznaczanych przez niego szlaków.

Gdy myślę o tych wszystkich rolach i szukam ich cechy wspólnej, przychodzi mi do głowy jedno - prostota. Jest to jednak prostota wymieszana z żarliwością i cechą być może najważniejszą na scenie - ciągłą czujnością. Dlatego Wysocka nie jest normalną aktorką - jest re-aktorką, czyli kimś, kto wytwarza ciąg akcji i reakcji scenicznych, nie udaje, że robi coś, czego nie robi, nie trzyma się kurczowo narzuconej struktury, potrafi idealnie wyczuć partnera i publiczność, nie boi się reagować spontanicznie. Jest w tym jakaś dziecięca ciekawość przekroczenia, złamania konwencji i czekania na efekty. Bo rzeczywiście re-aktor musi mieć jakiś dziecięcy pęd do psucia tego, co ugłaskane, dobrze zrobione, zaledwie poprawne. Dlatego żadna z ról Wysockiej to nie jest po prostu dobrze wykonane zadanie. W każdej jest próba dotknięcia czegoś więcej, przeprowadzenia jakiejś własnej sprawy.

Pamiętajmy, że reaktor ma swój źródłosłów wcale nie w teatrze. Jest pojęciem charakterystycznym raczej dla chemii jądrowej. Obecność takiego reaktora na scenie powinna zatem zapewnić wybuch jądrowy. Wybuch, który, jak wiadomo, składa się z kombinacji cząstek najprostszych, najbardziej elementarnych. Jak już zaznaczyłem, nie potrafię jeszcze opisać aktorstwa Wysockiej. Wiem tylko, że jest wybuchem dziwnej, tajemniczej ekspresji. Jest ciągłą rewoltą. A sama re-aktorka ma w sobie coś z szalonej chemiczki, która nie działa według zasady: "Pamiętaj chemiku młody, zawsze wlewaj kwas do wody", wedle której eksperymentują inni. Już ją widzę w takim laboratorium, jak z łobuzerską miną pyta: "A dlaczego nie kwas do wody?". I już widzę ten wybuch! I ludzi naokoło, pytających: "Czemu ona ciągle jest taka sama?".

Zapewne w podobne, co Wysocka, rejony, zagląda inny znakomity re-aktor - Krzysztof Zarzecki. Ale to już materiał na zupełnie inną historię.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji