Artykuły

Nie wylewać dziecka z kąpielą! Artykuł dyskusyjny

Nie będę odsyłał czytelników do artykułu "Dziennika Zachodniego", z którym chciałbym polemizować. Nie wierzę bowiem, by ktoś wertował stare numery sprzed dwóch, trzech tygodni żeby sobie dokładnie przypomnieć treść wystąpień, na które chcę replikować. Powiem więc krótko, o jakie artykuły mi chodzi i o jakie sprawy.

Gdy Telewizja Warszawska zainaugurowała nowy cykl teatralny, poświęcony dramaturgii współczesnej (i nowatorskiej w swych formach), sztuką Tadeusza Różewicza "Świadkowie czyli nasza mała stabilizacja", Bolesław Surówka wystąpił przeciw tej sztuce z dwóch powodów. Uznał ją za zbyt trudną i skomplikowaną dla masowego odbiorcy, a ponadto zaprotestował przeciwko szydzeniu ze stabilizacji. Uważa bowiem, że nie należy się czepiać ludzi za to, że się już trochę (bardzo niewiele, jak stwierdza) odkuli, że im się jako tako powodzi.

W krótki czas potem Bolesław Surówka wystąpił po raz drugi: tym razem przeciw "czarnej literaturze", za którą uznał ostatnie utwory Stanisława Czycza, Ireneusza Iredyńskiego i Tadeusza Papiera, w których to utworach ukazany został rozkład moralny współczesnych ludzi, przede wszystkim zaś ludzi młodych. I doszedł do przekonania, że książek takich nie należy wydawać, że szkoda na nie papieru, zwłaszcza, że z tym cennym produktem jest u nas ostatnio ciężko. W dodatku do tez tych przyłączył się skwapliwie i gorąco w jednym ze swoich artykułów Jacek Madziarski, a więc uformował się jakby frontalny atak na literaturę młoda i czarną.

Że "Świadków" Różewicza próbował "załatwić odmownie" sam mistrz Antoni Słonimski na łamach "Szpilek", wcale się nie dziwię. Słonimski z przedziwną donkiszoterią prowadzi walkę z poezją, która jest inna i trudniejsza od tej, w której sam wyrósł, tj. od poezji grupy Skamander, grupy należącej już dzisiaj do historii, z czym mistrz pogodzić się nie może. Rozdziela szturchańce na prawo i lewo, zdobywając tani poklask, mieszając w swych atakach rzeczywistą poezję z "nowoczesną" grafomanią. Ale Bolesława Surówki nie obowiązuje przecież w tym wypadku złota zasada "każda liszka swój ogon chwali", bo choć ma tam kilka wierszyków na sumieniu, do Skamandra nie należał.

Zgadzam się, że "Świadkowie" nie byli widowiskiem dla milionów telewidzów. Ale w tej chwili orientujemy się już wcale nieźle, co owe miliony oglądają w telewizji przede wszystkim: dzienniki, mecze, Kobrę i filmy. Telewizja ma jednak obowiązki również wobec kilkudziesięciu tysięcy (a może nawet kilkuset? - jestem optymistą) widzów którzy szukają w niej także dobrego teatru. Tym bardziej, że prawdziwie dobry teatr poza Warszawą ogląda się u nas nawet w miastach wojewódzkich coraz rzadziej. A wśród tej rzeszy telewizyjnych amatorów teatru także trochę takich, których ciekawią nowe i nowatorskie formy teatralne. Na odmianę ta grupa telewidzów nie ogląda meczów (ciągnących się po dwie godziny), kiwa z politowaniem głową nad coraz gorszymi Kobrami i gardzi masą tej chały filmowej, jaką telewizja raczy nas kilka razy w tygodniu. Dla nich małym świętem domowym jest dobra premiera teatru telewizji. I tego przeżycia nikt nie ma prawa im odbierać.

Natomiast atak Bolesława Surówki na tych, co rzekomo szydzą ze stabilizacji, z jakichś form dobrobytu, które zaczęły się zarysowywać, jest już chyba grubszym nieporozumieniem. Bo gdybym mu np. powiedział, że w "Świadkach" Różewicza o nic innego nie chodzi, jak o walkę z tym, co w języku dziennikarskim nazywa się "znieczulicą", jestem pewien, że odrzekłby od razu: zgoda! I sam niejednokrotnie już pisał przeciwko zjawiskom straszliwej, często wręcz zbrodniczej obojętności na krzywdę drugiego człowieka, na jawne okrucieństwo, obok którego ludzie przechodzą spokojnie co więcej - programowo spokojnie, w myśl maksymy życiowej "nie moja sprawa". Różewicz napisał to samo. Tylko, że wyraził to przy pomocy właściwych ma środków artystycznych, wywodzących się z jego nowatorskiej, tak wrażliwej na sprawy człowieka poezji. Stabilizacja jest zjawiskiem społecznym jak najbardziej pożądanym, powszechny dobrobyt jest przecież celem, do którego dąży ustrój socjalistyczny, ale stabilizacja i dobrobyt kryją w sobie zarazem pewne problemy moralne, które obowiązkiem pisarza jest odkryć i opatrzyć niepokojącym znakiem zapytania. To właśnie zrobił Różewicz, a że zrobił to ostro i przewidująco, tym większa jego zasługa. Czyżby Bolesław Surówka nie dostrzegał przenikliwości tej diagnozy? Czyżby był zwolennikiem zakładania nogi na nogę?

Kolej na drugi punkt mojej polemiki, na to marnowanie papieru, zużywanego na druk "czarnej literatury". Mój Boże, ileż to u nas jest tej czarnej literatury, żeby aż szaty nad takim marnotrawstwem rozdzierać? Tyle, co kot napłakał. Kilka cieniutkich książeczek, trochę opowiadań po prasie, jakaś tam jedna, druga sztuka. Osobiście nie lubię tej literatury. Uważam ją przy tym za zjawisko marginesowe, za produkt okresu dojrzewania niektórych młodych pisarzy. Wydaje mi się jednak, że wołanie, by oszczędzać papier przez niedopuszczanie do druku tego rodzaju utworów, jest zbyt jednostronnym podejściem do zagadnienia. Bo obok takich żądań pojawiły się w tygodnikach literackich wołania: ograniczyć wydawanie Kraszewskiego. Pochłania całe pociągi papieru, którego brak nam na literaturę współczesną. A do redakcji "Expressu Wieczornego" wpłynął anonimowy list, żeby nie drukować felietonów Jana Brzechwy, bo też szkoda papieru. I komu tu wierzyć? Kto ma rację?

Nikt. Tą metodą daleko nie zajedziemy. Bo np. ja z kolei radziłbym zrezygnować z wydawania w 30 000 egzemplarzy poradnika Jana Marianowicza "Grzeczność ułatwia życie", gdzie autor radzi, by list do ministra, z którym jesteśmy na stopie koleżeńskiej, kończyć zwrotem: "Ściskam Twoja łapę, chłopie, i żegnam"... A z literaturą w obecnej sytuacji w ogóle jest źle. Sprzysięgli się przeciw niej nie tylko publicyści, nie tylko ci, co gardzą Kraszewskim, i ci, którym nie podoba się Czycz lub Iredyński. Na naradzie wydawców wiceminister Rusinek oświadczył, że wobec braku papieru "priorytet muszą uzyskać podręczniki szkolne wszystkich typów szkół, książki naukowe, encyklopedie i słowniki, książki popularno-naukowe". Koniec. Kropka. O literaturze pięknej ani słowa.

O Kraszewskiego kopii kruszyć nie warto. Sam się obroni siłą swej poczytności. Ale wśród pisarzy współczesnych, których radzi się nam odstawić na boczny tor, ograniczyć do popisów u cioci na imieninach, są ludzie prawdziwie utalentowani. Skazani na milczenie lub zmuszani do głoszenia krzepy i łatwego optymizmu, nigdy pisarzami nie zostaną. A mają na to szansę. Z historii literatury pamiętam, że na tej samej zasadzie próbowano u nas w r. 1885 utłuc Gabrielę Zapolską za jej pierwszy tom nowel "Akwarele". Kobieta była twarda, nie dała się. Ale nie groziło jej to, że ktoś, powołując się na tzw. głosy prasy, odmówiłby jej na dalszą książkę papieru. Wydaje mi się, że takich żądań ludziom kierującym polityką wydawniczą i przydziałami papieru stawiać nie wolno. Już i tak w polityce tej dzieją się rzeczy dość dziwne, a czasem najwyraźniej dla rozwoju kultury szkodliwe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji