Artykuły

Festiwal Teatrów dla Dzieci. Tydzień pierwszy

Można pomyśleć, że władze Nowohuckiego Centrum Kultury, gdzie odbywa się cała impreza, postanowiły dać sztandarowy przykład tego, w jaki sposób festiwale teatrów dla dzieci nie powinny wyglądać - o pierwszym tygodniu Festiwalu Teatrów dla Dzieci piszą Marta Bryś i Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

To cenna inicjatywa - i od tego należy zacząć myślenie o niemal niedostrzegalnym w przestrzeni miasta krakowskim festiwalu teatralnym. Zapraszać w czasie ferii dzieci do teatru, proponować im dziesięć przedstawień z sześciu teatrów w Polsce (m. in. z Będzina, Rabki, Rzeszowa, Kielc), proponować alternatywny sposób spędzania wolnego czasu - wszystko to działania godne pochwały. Niestety jednak, tylko inicjatywa zasługuje na wyróżnienie. Dobór repertuaru bowiem zdaje się być spełnieniem marzeń złośliwego krytyka: "dajcie mi zły spektakl, żebym mógł się poznęcać". Można pomyśleć, że władze Nowohuckiego Centrum Kultury, gdzie odbywa się cała impreza, postanowiły dać sztandarowy przykład tego, w jaki sposób festiwale teatrów dla dzieci nie powinny wyglądać.

Biorąc za punkt wyjścia prezentowane podczas krakowskiego przeglądu spektakle, warto przyjrzeć się ogólnym tendencjom w powstawaniu przedstawień dla najmłodszych.

Sporym problemem jest stara (bo nagminnie stosowana już w XIX wieku) praktyka przenoszenia inscenizacji z teatru do teatru bez zmiany ich kształtu. Obsadza się na nowo role lokalnymi aktorami, przepróbowuje układy choreograficzne, zaznacza sytuacje - i spektakl gotowy. Trudno powiedzieć, jak powszechna to praktyka, jednak i podczas krakowskich pokazów znalazł się taki "kwiatek" - wyreżyserowane przez Jerzego Bielunasa "Zwierzęta doktora Dolittle" z Teatru Dzieci Zagłębia z Będzina, które w łudząco podobnym kształcie i z niemal takimi samymi rozwiązaniami przestrzennymi grane były w tej samej reżyserii w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu (a być może i w innych miastach, bo Bielunas z uporem godnym lepszej sprawy wraca do tego tytułu). Niewątpliwa oszczędność pieniędzy i czasu, jaka pojawia się przy takiej "skserowanej" realizacji, odbija się negatywnie na efekcie artystycznym, do tego zaś obnaża miałkość pomysłów i impotencję twórczą reżysera. Samopowielanie, choćby niezwykle opłacalne, świadczy o braku talentu i świeżych pomysłów.

Przedstawienia dla najmłodszych są wyprane z odwagi eksperymentowania. Twórcy zachowują się tak, jakby dzieci były idiotami, którym należy wszystko wyłożyć wprost, podać na tacy i kilkakrotnie powtórzyć, żeby na pewno zrozumiały. Nie mają zaufania do dziecięcej wyobraźni, nie próbują jej pobudzać i rozwijać. Arcytrudnym testem dla wizji plastycznych stała się bezlitosna ogromna scena Nowohuckiego Centrum Kultury: na niej maleńka scenografia sprawia wrażenie atrapy, którą zabija realizm. Nadprodukcja aktorskich środków wyrazu i ich podawanie, natrętne i nachalne, nudzą i irytują, raczej niezamierzenie śmieszą, niż rozwijają. Właściwie nie stosuje się skrótu, znaku umownego. Las musi być oznaczony przez drzewo, wnętrze domu - przez zarys okna, jakiś mebel. Niemal nieobecna (lub nachalnie oczywista) gra świateł czy szalenie zaniedbana strona muzyczna, sprowadzona do puszczanych z płyty podkładów nagranych na keyboardach, wprawia w zakłopotanie i budzi poczucie braku. Plakatowym przykładem mogą być "Igraszki z bajką" z kieleckiego Teatru Lalki i Aktora Kubuś. Zastanawia inscenizacyjne rozwiązanie wprowadzenia bajkowych postaci na scenie. Jasne światło przechodzi w pulsujące snopy czerwieni, granatu i zieleni, czemu towarzyszy głośna elektroniczna muzyka, budując atmosferę grozy i niepokoju. To chyba nienajlepszy sposób prezentacji Wilka, Smoka i Baby Jagi Zachowawczość inscenizacyjna, czasem sztuczny język to główne wady tego spektaklu. Entuzjazm widowni przy pojawieniu się wielkich bajkowych bohaterów świadczy o tym, że czysty realizm niekoniecznie jest efektywną komunikacją.

Ogromnym grzechem, jakiego dopuszczają się zespoły grające repertuar dziecięcy, jest niedbałość wykonawców, przejawiająca się na wielu płaszczyznach. Jeśli pojawiają się lalki, często animowane są tak, jakby aktorzy brali udział w próbie, nie w spektaklu. Byle wykonać ruch i jak najprędzej go skończyć. Efektem tego jest np. pies ciągany po podłodze w ruchu markującym skradanie. Podobnie rzecz ma się z postaciami ludzkimi, którym nogi swobodnie majtają nad ziemią, podczas gdy tors, ręce i głowa pretendują do miana ożywionych (to zresztą błąd często popełniany na scenie: aktor grający od pasa w górę). Niedbałość objawia się również w planie żywym: w nieprecyzyjnym podawaniu tekstu, nieczystym śpiewaniu (w "Igraszkach" aktorzy albo okropnie fałszują albo śpiewają z zasłoniętymi twarzami wielkimi głowami postaci; trudno się zorientować, czy wciąż śpiewają, czy już przestali), prywatnym byciu (nie-graniu) w trakcie spektaklu, czyli tych wszystkich niedociągnięciach, które punktuje się zwykle u aktorów teatrów "dla dorosłych", a które w twórczości dla dzieci, nie wiedzieć, czemu, uchodzą bezkarnie.

Warto zaznaczyć obecność zróżnicowanych tekstów. Obok spektakli niebezpiecznie ocierających się o pasożytowanie na cudzym sukcesie (jak rzeszowski pokaz "W błękitnej krainie elfoludków", wyraźnie czerpiący z opowieści o smerfach) czy propozycji z żelaznego repertuaru (wspomniane już "Zwierzęta doktora Dolittle") znalazły się również teksty mniej oczywiste, jak "Klonowi bracia", opowieść z tradycji rosyjskiej. Wspomniane zaś już "Igraszki z bajką" z kolei zgrzeszyły niezwykle skomplikowanym finałem i problematycznym przesłaniem (oto Smok platonicznie zakochuje się w mamie Marysi, głównej bohaterki, doprowadza tym samym ojca dziewczynki do decyzji o wyprowadzce i rozwodzie, zaś Baba Jaga, chcąc ratować sytuacje, wysyła rodziców do szafy, by przeczytali nową bajkę Marysi i nieodwracalnie zamienia ich w Rycerza i Kopciuszka - morał z tej bajki dość dwuznaczny i niejasny, nawet gdy pominie się wątek z podejrzeniami ojca o romans żony ze Smokiem, któremu ten nie zaprzecza).

Pierwszy tydzień festiwalu, mimo wypełnionej po brzegi, olbrzymiej sali NCK, nie zachęca w żaden sposób do tego, by na festiwal wracać. Lekceważące podejście do młodego widza, niedbałość i brak zaufania, ostentacyjnie okazywane wobec dzieci, powinny wręcz odstraszyć rodziców i dzieci. Ci pierwsi jednak zdają się nie zauważać, że ktoś kpi sobie z ich pociech. Dzieci zaś - wiadomo - przyjmą wiele. Szkoda jedynie, że nikt nie myśli o tym, w jaki sposób odbije się to na ich dalszym rozwoju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji