Artykuły

Franciszek Starowieyski miał pół Śląska

To jest moje, i to jest moje - pokazywał kolejne eksponaty w pałacu w Pszczynie Franciszek Starowieyski. Bo z opowieści tego artysty wynikało, że do jego przodków należało pół Śląska. Ile było w tym prawdy, a ile kreowania swojego wizerunku, nie wiadomo - pisze Łukasz Kałębasiak w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Pewne jest, że zmarły w poniedziałek artysta pochodził ze szlacheckiego rodu posługującego się herbem Biberstein - czerwony róg jelenia na złotym polu. A prastary ród Bibersteinów przybył do Polski ze Śląska. I Starowieyski często o tym przypominał. - Miał wszędzie przodków, opowiadał o nich niestworzone rzeczy. I choć nie zawsze była to prawda - był tak przekonujący, że wszyscy mu wierzyli - wspomina katowicka malarka Renata Bonczar, która zaprzyjaźniła się z artystą na początku lat 90., gdy ten przyjeżdżał na plenery w Mikołowie, słynne Impresje.

- Miał bujną fantazję. Kiedy zwiedzaliśmy zamek w Pszczynie, chodził od eksponatu do eksponatu i mówił: "to jest moje", "i to moje"... - opowiada Gerard Piszczek, kierownik mikołowskiego referatu kultury, który od początku organizuje mikołowski plener.

Przodkowie Starowieyskiego mieli też należeć do słynnej spółki Spadkobiercy Gieschego, która wybudowała katowicki Giszowiec i Nikiszowiec. - Dlatego czuł się współwłaścicielem niektórych śląskich kopalń. Pamięta, że mówił też coś o posiadłościach w okolicach Łazisk - wspomina Lech Szaraniec, wieloletni dyrektor Muzeum Śląskiego.

Starowieyski lubił jednak Śląsk - nie jako jego "właściciel", ale prawdziwy przyjaciel. Przyjeżdżał tu w latach 80., żeby dać dwa spektakle swojego słynnego Teatru Rysowania. Po raz pierwszy rozstawił swoje wielkie blejtramy w 1984 roku w starej katowickiej łaźni przy ul. Mickiewicza (dziś działa tam oddział PZU). Dwa lata później rysował na żywo na jeszcze świeżym betonie dopiero co oddanej do użytku siedziby Muzeum Śląskiego przy dzisiejszej al. Korfantego. - To było coś niesamowitego. Rozmawiał z nami i równocześnie tworzył. Bez szkicu, zupełnie żywiołowo, z głowy - wspomina Szaraniec.

Ale prawdziwym odkryciem dla Starowieyskiego był Mikołów. Po raz pierwszy przyjechał na Impresje w 1992 roku i odkrył inny Śląsk. Przez wiele lat wspominał wycieczkę do lasu w Mokrem, podczas której przed artystami nagle wzbił się w niebo orzeł. - Orzeł w miejscu uważanym za jedno z bardziej zanieczyszczonych w Polsce! - nie mógł wyjść ze zdumienia.

Co nie znaczy, że brzydził się Śląskiem przemysłowym. Wręcz przeciwnie! Jak mało kto potrafił się zachwycać hałdami. - Są intensywnie czerwone, ze wspaniałą strukturą spękań, małymi grotami. Przedziwna jest ślepota Ślązaków. Nie można wszystkiego wyrównać, zalesić, zadrzewić - robi się takie gówno topolowo-ludowe! To, co widzę na Śląsku, to nie jest zniszczenie krajobrazu, to jest kreacja krajobrazu - bronił poprzemysłowego pejzażu.

Ze swoją nonszalancką elegancją, hrabiowski Starowieyski potrafił zaskoczyć swoich przyjaciół niekonwencjonalnym zachowaniem. - Rozmawiamy, a on nagle mnie pyta, czy mam wymieniony olej w samochodzie i zabiera się za jego sprawdzanie. Potem chwyta ściereczkę do szyb i zaczyna je czyścić. Z chusteczką w butonierce i szmatką w ręce... - przypomina sobie Bonczar.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji