Artykuły

Karnawał okrucieństw

Dwa razy przed wojną: w 1921 roku ze Stefanem Jaraczem i w 1934 roku z Kazimierzem Junoszą-Stępowsklm, a teraz, po raz pierwszy chyba od czasów wojny na warszawskich scenach. Teatr Polski zaprezentował "Kupca weneckiego" Williama Shakespeare'a.

Tadeusz Minc, reżyser przedstawienia, podobnie jak wielu jego znakomitych poprzedników z Konradem Swinarskim na czele (pamiętne "Wszystko dobre, co się dobrze kończy"), należy do takich interpretatorów Szekspirowskiego dzieła, którzy w komediach widzą dramatyzm, ironię, wielką przenikliwość w portretowaniu postaci i szczególnie okrutne obnażanie człowieka. W komediowym "wyglądzie" kryją się wcale niekomediowe charaktery. W komediowej konwencji realizują się w gruncie rzeczy niekomediowe cechy osobowości. W spektaklu Minca zderzenie okrutnej, na ogół złej prawdy o człowieku, z komediową, a więc dążącą do wszelkiej symetrii, a przede wszystkim "dobrego zakończenia", konwencją odbywa się w poetyce karnawału, masek, tańca i przebieranki, wszelkiej wieloznaczności, ogarniającej bohaterów. Owa maskarada jest znakiem nie tylko zabawy. Skrywa prawdziwe twarze i prawdziwe charaktery.

Na tle tych dwuznacznych bohaterów, Shylok grany z prostotą, determinacją i szlachetnością przez Bogusława Sochnackiego, urasta do jedynej konsekwentnej, tragicznej, wewnętrznie spójnej postaci. Przeciwnie np. Porcja, grana interesująco przez Grażynę Barszczewską, to jakby dama skrywająca mieszczkę, mieszczka skrywająca kuchtę, kuchta udająca panią - a to wszystko z nudów.

Owa "przebierankowość" powoduje jednak, że spektakl jest dość zewnętrzny, by nie powiedzieć powierzchowny. Mistyfikacja jako światopogląd przemieszała się niestety wielu aktorom z mistyfikacją jako metodą pracy na scenie. Inna sprawa, że wyjątkowo zły przekład wybrał Minc. Teatr wielokrotnie już obnażał ułomności przekładów Macieja Słomczyńskiego. I tym razem okazało się, że język polski tłumacza jest systemem tak dziwacznym, że nie można w nim wyrazić ani myśli, ani emocji, nie mówiąc już o wyższej sztuce poetyckiej. W przedstawieniu przekonał się o tym szczególnie boleśnie bardzo ambitny i próbujący "myśleć" na scenie Leon Charewicz. Miał okropny, przez język, kłopot z koordynacją emocji i myśli. Przekłady Słomczyńskiego mają charakter filologicznych brulionów i nie nadają się na scenę. Nie ma w nich ani własnego języka, ani pomysłu, ani poetyki. Są nieteatralne.

Spektakl Minca interesująco pomyślany padł w wielu przypadkach "ofiarą" nieszczęść, których można było uniknąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji