Artykuły

Kochałam Grotowskiego

- Stałam się tym, kim miałam się stać. Skierował mnie na właściwy tor. Dał mi odwagę do życia, nauczył, co znaczy pasja. No i kochałam go - Marianne Ahrne, szwedzka reżyserka, aktorka, pisarka i tłumaczka, wspomina Jerzego Grotowskiego. O twórcy mówi też jego współpracownica i przyjaciółka, włoszka Carla Pollastrelli.

Magda Podsiadły, Magda Piekarska: Jak poznała Pani Grotowskiego? Marianne Ahrne: Najpierw obejrzałam w Sztokholmie w 1966 roku spektakl Teatru Laboratorium "Książę Niezłomny". Wtedy poczułam głęboką potrzebę poznania jego twórcy. W następnym roku pojechałam do Hölstebro, do Danii, na staż prowadzony przez Grotowskiego w Odin Teatret Eugenio Barby. Uczestniczyłam w nich przez kolejne trzy lata. Miałam wtedy 27 lat i rozpoczynałam studia filmowe. Pamięta Pani swoją pierwszą rozmowę z nim? - Osobisty kontakt z Grotowskim zdarzył mi się podczas tych pierwszych zajęć tylko raz. To było podczas jakiegoś towarzyskiego spotkania ze stażystami. Przez chwilę rozmawialiśmy w cztery oczy o biblijnej "Pieśni nad Pieśniami". Zapytał mnie, czy uważam, że to tekst erotyczny czy duchowy, a ja odrzekłam, że i taki, i taki. Wtedy poczułam, jak niezwykły dar otwierania ludzi miał Grotowski. Właśnie podczas tamtej rozmowy niespodziewanie wyznałam mu, że chciałabym pisać. To był dotąd mój sekret; nie wierzyłam, że mogłabym zostać pisarką. Wstydziłam się tego marzenia. Ale wtedy zrozumiałam, że Grotowski jest człowiekiem, który poprowadzi mnie przez życie.

I za rok pojechała Pani na staż w Hölstebro po raz kolejny...

- Grotowski ustalił wtedy zasadę nie do złamania: ci, którzy nie chcą pracować, czują się zmęczeni, mogą usiąść, ale jeżeli już usiądą, nie mogą wrócić do pracy. Byłam więc zdecydowana pracować do upadłego, choćbym miała umrzeć z głodu i wyczerpania. Pod koniec stażu z pięćdziesięciu uczestników zostało nas zaledwie osiem osób, większość to byli dobrze wytrenowani, sprawni aktorzy z Odin Teatret. Zajęcia prowadził Ryszard Cieślak. Któregoś dnia ćwiczyliśmy ruch o wysokim stopniu fizycznej trudności. Powiedział, że chcąc go wykonać, musimy być wyposażeni w dwie zalety: siłę i odwagę.

I miała je Pani?

- Tak, ale okazało się, że za mało. Skoczyłam, ale upadłam; uderzyłam głową o podłogę, straciłam przytomność. Obudziłam się w objęciach zaniepokojonego Ryszarda, który usiłował mnie ocucić, mówiąc coś wyjątkowo miłego po polsku.

Co takiego?

- Do dziś nie wiem, ale brzmiało to cudownie w tej waszej pięknej szeleszczącej wymowie. Spróbowałam się podnieść, ale znów upadłam. Ostatecznie wylądowałam w szpitalu. Chciano zatrzymać mnie na obserwacji, ale ja nie mogłam przecież stracić nawet jednego dnia stażu! Rano uciekłam. Gdy Barba ujrzał mnie w teatrze, wpadł w panikę. Mówił, że po takiej nieodpowiedzialnej ucieczce lekarze w tym szpitalu nie będą już chcieli ratować jego aktorów w razie wypadku. No to wróciłam ubłagać mojego lekarza o zrozumienie. A gdy znowu pojawiłam się w Odin, powiedziano mi, że chce ze mną rozmawiać pan Grotowski. - Zbeszta mnie okrutnie i będzie koniec - pomyślałam przerażona. Czekał już na mnie w sali sam, za stołem. Poprosił, bym usiadła.

I zbeształ?

- Nie. Uprzedził, że najpierw przedstawi mi analizę techniczną tego, jak doszło do mojego wypadku, potem pozwoli sobie na analizę mojej osobowości. "Nie wystarczy tylko siła i odwaga, trzeba także myśleć o technice, inaczej następuje utrata kontroli, jak to się stało w Pani wypadku" - powiedział. "Pani jest kamikadze" - dodał. Trafił w sedno. Naprawdę byłam gotowa umrzeć, niż się poddać. To był skok samobójczy.

A analiza osobowości?

- Była bardzo osobista i dla mnie wyjątkowo poruszająca. Grotowski przecież mnie nie znał, mógł domyślać się różnych rzeczy tylko na podstawie mojego zachowania,. I nagle trafnie określił moją trudną relację z ojcem, człowiekiem surowym, który nie akceptował tego, kim byłam i co robiłam. "Nie pracuje pani dla siebie, dla efektów, dla rzeczy samych, ale dla oceny przez innych, a taka metoda blokuje pani rozwój, nie pozwala na wolność" - mówił. Po czym dotknął kolejnego bolesnego punktu. Powiedział, że domyśla się, że ukrywam, iż jestem Żydówką. I to też była prawda, miałam z tym problem. Na koniec zaczął mnie mobilizować do pisania. Pamiętał naszą rozmowę sprzed roku! To było fantastyczne, choć niełatwe spotkanie, a on był przy tym wszystkim bardzo dla mnie miły.

Wkrótce staliście się przyjaciółmi.

- Studiowałam w sztokholmskiej szkole filmowej, ale mieszkałam w Kopenhadze, pracując jako asystentka reżysera filmów. Któregoś dnia ktoś do mnie dzwoni i mówi: "Proszę zgadnąć, kto to?". A to był on: pan Grotowski! Zaproponował wspólny wieczór. To był dzień jego urodzin: 11 sierpnia 1968 roku. Kończył 35 lat, ja miałam 28.

I jaki był ten wieczór?

- To była magiczna noc. Wędrowaliśmy przez Kopenhagę i rozmawialiśmy o wszystkim. O książkach, polityce, życiu. Na poważnie, na wesoło. Dobrze się bawiliśmy. W jakimś momencie powiedział mi, że 35 lat to cezura, która dzieli ludzkie życie na pół. Tamtej nocy zawiązała się nasza przyjaźń, która trwała aż do jego śmierci.

Zmieniła Panią?

- Jestem trochę inna od wielu ludzi, którzy go otaczali. Śledziłam jego pracę, dokonania, ale nie uczestniczyłam w nich bezpośrednio. Poszłam inną drogą. Któregoś dnia zapytałam go, czy mogę przyjechać do Wrocławia i wziąć udział w jego projekcie. Odmówił. "Rób filmy, pisz książki i zostańmy w kontakcie" - powiedział. Bywałam tylko jego tłumaczką, gdy pozwalał mi na to czas. Pomagałam mu, gdy przyjechał do Nowego Jorku, a ja wówczas pracowałam w Stanach.

Ponoć dwa razy w życiu Grotowski zamierzał się ożenić. Raz to właśnie Pani miała stanąć z nim na ślubnym kobiercu. Czy to prawda?

- Tak. Ale to był sekret i wolałabym, by tak zostało.

Jaki był dla Pani jako mężczyzna?

- Taki sam, jaki był w ogóle w relacjach z ludźmi. Bardzo uważny na drugiego człowieka, hojny, wspaniałomyślny. Trochę zwariowany. Opowiadałam mu o moim dziadku, który zawsze przynosił mi czekoladki. Uwielbiam czekoladę. Nawet, gdy już dorosłam, dziadek odwiedzał mnie z tabliczką czekolady w prezencie. Od dnia, gdy opowiedziałam tę historyjkę Jerzemu, na każde spotkanie przynosił mi kilo lub dwa kilo czekolady. Potrafił mi tę czekoladę ofiarować nawet w środku nocy!

Co było dalej?

- Zawarliśmy pakt, jak Ingrid Bergman i Humphrey Bogart w "Casablance": "Zagwiżdż, a ja przyjdę, bez względu na wszystko". Pewnego dnia dostaję telegram: Belgrad, 23 wrzesień. Bez podpisu, bez wskazania miejsca, bez wskazówki, o co chodzi. Pomyślałam: To on. Zdobyłam pieniądze na wyjazd do Belgradu, przyjeżdżam i dowiaduję się, że w jednym z teatrów jest konferencja. I rzeczywiście znajduję go w hotelu. Przegadaliśmy całą noc, a o 6 rano on mówi mi: "Potrzebuję dużego steku na dwóch jajkach". To był Belgrad za czasów władzy komunistycznej, więc niełatwo było znaleźć o świcie porcję steku na dwóch jajkach.

I zdobyła go Pani?

- Wyruszyłam na poszukiwania i nie wiem, jak, ale przyniosłam mu ten stek z dwoma jajkami.

Zrealizowała Pani ostatni filmowy wywiad z Jerzym Grotowskim - "II Teatr Laboratorium di Jerzy Grotowski". Jak doszło do powstania tego dokumentu?

- Z propozycją realizacji wystąpił ośrodek w Pontederze. Wspólnie z włoską telewizją RAI zaprojektowano serię pięciu filmów. O Jerzym Grotowskim, Peterze Brooku, Living Theatre, Odin Teatret i o samym Workcenter of Jerzy Grotowski w Pontederze. Zdecydowałam się na realizację dwóch tematów - o Grotowskim i Pontederze. Film poświęcony Grotowskiemu i Teatrze Laboratorium składa się z materiałów archiwalnych, których jak wiadomo, jest niewiele i niedobrej jakości technicznej, oraz z rozmowy z Jerzym. Grotowski powiedział mi: "Zmontuj te polskie materiały według swojego sposobu myślenia o teatrze i myślenia obrazem".

Ufał Pani.

- Ale później kontrolował. Zaufanie OK, ale bez utraty kontroli (śmiech). Przygotowałam pytania, które przed nagraniem przeglądnęliśmy z Jerzym, więc wywiad był wspólną pracą. Przed włączeniem kamery powiedziałam mu, że na wywiad mam w filmie przeznaczone 18 minut i 23 sekundy. "Nie mów mi takich rzeczy" - zbuntował się. - "Nie mogę tak pracować". Powiedziałam mu, żeby się martwił i mówił tyle, ile uważa, a ja potem materiał potnę. "O nie" - na to on. I mówił przed kamerą dokładnie 18 minut i parę sekund.

Co Pani wyniosła najcenniejszego ze spotkania z Grotowskim?

- Stałam się tym, kim miałam się stać. Skierował mnie na właściwy tor. Dał mi odwagę do życia, nauczył, co znaczy pasja. No i kochałam go.

A co teraz?

- Jestem ja i mój pies. I mężczyzna, z którym razem nie mieszkamy. Piszę, filmuję. Parę lat temu skończyłam książkę o mojej trwającej pięć lat podróży po Afryce, która także stała się wielką przygodą mojego życia.

*

Marianne Ahrne - szwedzka reżyserka, aktorka, pisarka i tłumaczka, urodzona w 1940 r. w Lund. Absolwentka Sztokholmskiej Szkoły Filmowej, córka Szwedki i czeskiego Żyda. Zrealizowała około 40 filmów kinowych, telewizyjnych i seriali, także dokumentalnych. Wyreżyserowała głośny dokument "Spacer do krainy starości" (1974) inspirowany esejem "Starość" Simone de Beauvoir z udziałem wielkiej damy francuskiej literatury. Dokument "II Teatr Laboratorium di Jerzy Grotowski" (1993) jest ostatnią sfilmowaną rozmową z Jerzym Grotowskim, uzupełnioną fragmentami archiwalnych rejestracji spektakli Teatru Laboratorium. Jest także autorką m.in. książki o swoim ojcu "Nieznany ojciec", a w 2004 r. wydała książkę o swojej podróży po Afryce "Słyszałam śpiew wielbłądów (2004).

***

Nie chciał pomnika

Magda Piekarska, Magda Podsiadły: Pani współpraca i przyjaźń z Jerzym Grotowskim trwała kilkanaście lat. Kiedy go Pani poznała?

Carla Pollastrelli: W latach 70. przyjeżdżałam do Polski na stypendia. Jestem polonistką, ale zawsze fascynował mnie teatr. "Apocalypsis cum figuris" zobaczyłam we Wrocławiu w 1972 roku, ale Grotowskiego i ludzi z Laboratorium poznałam dopiero podczas biennale w Wenecji w 1975 roku. Spędzili wtedy w Wenecji dwa miesiące. To była imponująca prezentacja - około dwudziestu spektakli, staże i projekty parateatralne. Tłumy ściągały, by ich oglądać. Grotowski był już opromieniony sławą oryginalnego, ważnego twórcy, ja byłam tłumaczką.

Pamięta Pani to pierwsze spotkanie?

- Tak, bo prześwietlał człowieka spojrzeniem na wylot. Jeżeli o coś pytał, trzeba było odpowiadać szczerze, nie wystarczyła kurtuazja. Poświęcał drugiemu człowiekowi uwagę i wymagał tego samego od niego.

Czy to był już początek pracy i życia Grotowskiego w Pontederze?

- Jeszcze nie. Najpierw poznałam Roberta Bacci, młodego reżysera, który zakładał Centrum Eksperymentów i Badań Teatralnych w Pontederze. Sama zaczęłam pracować w Pontederze dopiero półtora roku później, jako tłumacz, organizator, promotor działań teatralnych. Zorganizowaliśmy wiele działań z udziałem aktorów z Teatru Laboratorium, pokazaliśmy "Apocalypsis cum figuris" i projekt "Drzewo ludzi".

Kiedy Grotowski pojawił się tam na stałe?

- Zadzwonił do mnie w roku 1982. Przebywał wtedy w Danii u Eugenio Barby, gdzie trafił po ogłoszeniu stanu wojennego. Powiedział, że chciałby przyjechać do Pontedery. Załatwienie formalności nie było łatwe ze względu na polityczną sytuację w Polsce, ale w końcu udało się go ściągnąć do Włoch. Przez wiele miesięcy kontynuował projekt "Teatru Źródeł". Jesienią 1982 roku zdecydował się wreszcie na wyjazd do Stanów Zjednoczonych.

Straciła go Pani z oczu?

- Nie, utrzymywaliśmy stały kontakt. Jesienią 1984 roku otrzymał tymczasowy dokument podróży i wrócił do Europy. Latem 1985 roku powstał w Pontederze projekt Centro di Lavoro di Jerzy Grotowski. Trwał przez dwa miesiące, a na koniec zaproponowaliśmy Jerzemu, by utworzył przy Pontederze ośrodek twórczy. Pojechałam do Irvine w Kalifornii, by omówić szczegóły naszej współpracy. Mieszkał bardzo skromnie, właściwie miał tylko książki. Podczas rozmowy nagle sięgnęliśmy po jedną z nich i zaczął czytać po polsku, mnie, Włoszce, w Kalifornii... wiersze Juliusza Słowackiego. To był dla mnie niezwykle wzruszający moment. Uświadomiłam sobie, że w jakimś sensie jestem jego łącznikiem z Polską.

Był w Pontederze szczęśliwy?

- Miał do nas zaufanie, wiedział, że może na nas liczyć. Daliśmy mu absolutną autonomię twórczą, ofiarowaliśmy miejsce, dotację, choć byliśmy wtedy naprawdę małym teatrem o skromnych środkach finansowych. A on tłumaczył nam, jaką chce iść drogą. Wydawało się nam, że go rozumiemy, ale on przerastał nas swą inteligencją, wizją. Byliśmy przy nim jak mrówki przy słoniu.

Pociągnął was za sobą?

- Tak - inteligencją, doświadczeniem, humorem, energią, i to nie tylko na płaszczyźnie artystycznej, także w sferze zabawy, żartu, które lubił prowokować.

Byliście przy nim, gdy umierał...

- Byliśmy przygotowywani na jego odejście... Gdy zaczynał pracę w Pontederze, był już bardzo schorowany. A mimo to pojawiła się pustka. Miał świadomość choroby, ale nie pozwalał, by się nad nim litować. Potrzebował pomocy, opieki, ale nie godził się na żadne sentymentalne odruchy. Umiał oswoić czas, który mu pozostał. Po jego śmierci stanęliśmy przed wyzwaniem, jak nie zdradzić świata, który stworzył. Bo Grotowski nie chciał budować sobie pomnika, ale most ku przyszłości.

A co pozostawił Pani osobiście?

- Świadomość, że każdy z nas ma wielki życiowy potencjał, z którego czerpiemy tak naprawdę niewiele. Więc staram się go nie zmarnować.

W Polsce stawiamy go na piedestale, traktujemy jak guru. Niewiele wiemy o kobietach w jego życiu, a przecież był też mężczyzną.

- On sam o tym nie mówił, a ja nigdy nie pytałam go, czy ma narzeczoną, czy jest zakochany. Ale był czułym, ciepłym, ujmującym człowiekiem. To on pokazał mi, jak potężną sprawą jest miłość, która może istnieć między ludźmi. To potężna energia twórcza, polegająca na tym, że nigdy nie mówi się nie. Taka miłość łączyła z nim wielu ludzi.

* Carla Pollastrelli, ur. w Vicenzie, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie w Wenecji, gdzie napisała pracę dyplomową o Witkacym. Od 1977 roku pracuje w Centro per la Sperimentazione e la Ricerca Teatrale w Pontederze. Od 1985 na stale współpracowała z Jerzym Grotowskim - efektem było stworzenie Workcenter of Jerzy Grotowski w Pontederze. Przełożyła na język włoski i wydała wiele tekstów Grotowskiego. Jest laureatką Nagrody im. Stanisława Ignacego Witkiewicza, a w 2003 r. otrzymała w Polsce Odznaczenie Ministra Kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji