Artykuły

Kabaret dwunastolatka

Póki na świecie ostanie się choć jeden Wujaszek Wania, póty widzieć będziemy fałsz naszego raju - pisze w felietonie dla e-teatru Igor Stokfiszewski

Jeśli spektakl, to tylko ćwierć-spektakl, wyrób spektaklopodobny. Jeśli sceniczne dzieło, to wyłącznie półprodukt, ukazujący swoją teatralną niepełnosprawność. Jeśli emocja, to zażenowanie. Kocham takie wyczyny: bieganina po scenie, symulacja kopulacji na meblościance, przekrzykujący się aktorzy z wadami (nie tylko) wymowy. W piętnastej minucie pokazu sztuki Pawła Demirskiego "Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty" w reż. Moniki Strzępki na deskach Teatru Narodowego w Warszawie, pewien dżentelmen o nienagannej aparycji opuścił spektakularnie salę, wyrzekłszy: "To jest kabaret na poziomie dwunastolatka!".

Trafił w sedno. Tylko dwunastolatka stać na tyle wyobraźni, nieskropionej łajnem przymusowej tresury, socjalizacji do umysłowego konformizmu i reprodukowania coraz mniej zrozumiałych rytuałów wspólnotowego życia. Tylko dwunastolatek potrafi powiedzieć, co myśli, nie czując na plecach oddechu cenzury prawa i obyczaju. Tak - ten spektakl jest jak dwunastoletni bachor, testujący granice smaku i cierpliwości starych, wyzywający na pojedynek świat prostej postawy przy stole i białych serwetek, stanowiący ciągłe zagrożenie dla ładu sztućców, salaterek, waz.

Przyjęło się sądzić, że teatr nowej fali reżyserek i reżyserów skupia szczególną uwagę na języku scenicznej ekspresji, jest formalnie nadświadomy, korzysta z całego repertuaru post-brechtowskich środków deziluzji, by wykazać ułomność teatralnego komunikatu. W istocie jednak, wciąż jest to teatr zapraszający, pragnący czarować, demonstrujący obcość sceniczną, by przełamać jej alienującą moc. Strzępka, nachalnie ocierająca się o kicz, korzystająca z gatunków niskich, najniższych, przenosząca na deski teatru najbardziej żenujące obrazy kultury masowej, jest bodaj jedyną reżyserką, która potrafi wyzwolić się z pokusy czarowania. Tak, stworzyć obraz przechodzący w "kabaret na poziomie dwunastolatka", to wyznaczyć barierę, za którą to, co widzimy na scenie z całym bagażem naszej edukacji kulturalnej, przestajemy rozpoznawać jako tworzywo przynależne teatrowi. Właśnie w ten sposób Strzępka ukazuje granice teatru, naszej estetycznej cierpliwości, gustu mielonego przez dwie dekady dorastania do konsumpcji - strzyżenia pięknej gówniarskiej fantazji na jeża rekrutów kapitalizmu.

Tylko po co? Po co cała ta gra z gustem? W jakim celu parafraza "Wujaszka Wani" Czechowa, której fabuła krąży wokół rodzinnego oczekiwania na przyjazd profesora Sieriebriakowa i zmartwienia, czy i tym razem Wujaszek nie będzie chciał do niego strzelać, opowiadana jest za pomocą środków, których nie powstydziliby się twórcy najgorszych seriali z pakietu "Świat według..."? Po co odpychająca scenografia, na gwałt wydobywająca z zakamarków naszej pamięci makatki i politury, które budziły w nas niesmak z domieszką ironicznego współczucia u cioci na imieninach? Po co aktorzy noszą kuse, fatalnie skrojone kostiumy, podgrzewające atmosferę kabaretowej nocy? Po to, by Włodzimierz Dyła, grający Wujaszka Wanię - ofiarę transformacji gospodarczej Przenajświętszej Rzeczpospolitej - mógł w ciszy, kontrastującej z wszechobecną feerią komediowego blichtru wypowiedzieć zdanie będące tezą spektaklu: "wiem, że się do niczego nie nadaję, ale z tej wiedzy nic dla mnie nie wynika". Ta mocna kontra, uderzenie socjalnej powagi, wybrzmiewa po trzykroć echem, gdy wokół zgliszcza sitcomowego piekła. W tym wyznaniu jest wszystko: ból samopoznania i tragedia wykluczenia, absurd filozofii człowieka, której istotą ma być "nadawanie się" i apel poległych w służbie transformacji. To zdanie przywraca jako realną intuicję, którą wypieraliśmy przez minione lata. Batalion nieudaczników, elektorat populistów, ci "kiepscy", których barbarzyńskie hordy zasiedlają fotele przed telewizorami, są świadomi swojej sytuacji, precyzyjnie kalkulują własne potrzeby i przeciwstawiają się upokorzeniu pogardy oddając głos na niską kulturę i niskich polityków. Odsłaniają tym samym nędzę racjonalnej większości, która bardzo chciałaby robić dobrą minę do złej gry, większości, będącej raptem odpryskiem transformacji, udającej obywateli z wyboru, zamiatającej pokusy nihilizmu pod dywan mieszczańskiego wychodka.

I właśnie to Monika Strzępka zarzuca naszemu teatrowi. Chce kreować "kabaret na poziomie dwunastolatka", pragnie sytuować się na obrzeżach scenicznej transformacji, w kalesonach wysiadywać jaja kolejnych wyrobów spektaklopodobnych, ukazując obłudę powagi, metafizyki, egzystencji, owego dywanu, pod który teatr zamiata własną nędzę. Póki na świecie ostanie się choć jeden Wujaszek Wania, póty widzieć będziemy fałsz naszego raju. Póki teatr tworzyć będzie choć jedna Strzępka, póty dostrzegać będziemy jego tanie wiarołomstwo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji