Artykuły

Wysoki lot słabsze lądowanie

Dla Ameryki lat sześćdziesiątych "Lot nad kukułczym gniazdem" był objawieniem i wyzwaniem. Dzieci kwiaty - hipisi odczytali powieść jako zarzewie pokoleniowego buntu. Nie chcemy żyć w społeczeństwie tak sterowanym i odgórnie zarządzanym, jak ten oddział psychiatryczny z powieści Kena Keseya. Chcemy być sobą. Sen o wolności hipisów minął. Ale powieść pozostała i zbudowany na niej scenariusz Dale Wasseramna zrobił olśniewającą karierę i w filmie, i w teatrze. Cóż to był za film ten "Lot nad kukułczym gniazdem" Milosa Formana. Jakże pasjonujący był też spektakl Zygmunta Hübnera z Romanem Wilhelmin jako McMurphym i Franciszkiem Pieczką-Wodzem Bromdenem. Na festiwalu kaliskim w 1978 roku zrobił on prawdziwą furorę. I teraz na tę scenę sztuka ta właśnie powróciła. Czy trafny był to wybór? A więc czy ukryte w niej wówczas sensy oraz sam metaforyczny obraz społeczeństwa pod kluczem nie należą już do przeszłości? I czy w ogóle jesteśmy dziś w stanie powtórzyć aktorski sukces tamtego spektaklu? Czy takie wyzwanie nie jest w Kaliszu zbyt wielkim ryzykiem?

Otóż, i tak, i nie. Dobra literatura ma to do siebie, że za każdym razem można w niej znaleźć jednak coś innego. Raz będzie to dramat wydziedziczonego kulturowo człowieka, innym razem obraz przemocy wielkiej duszącej człowieka machiny, lub po prostu studium szpitala psychiatrycznego. Przedstawienie kaliskie z tym warszawskim sprzed laty porównywać chyba nie sposób. Można jednak z niedawną realizacją Keseya w poznańskim Teatrze Nowym. Choć i to porównanie wypada jednak zdecydowanie na korzyść poznańskiego przedstawienia. W Teatrze Nowym "robią" spektakl świetnie ustawione aktorsko postacie drugoplanowe. W kaliskim spektaklu drugi plan jest teatralnie dość martwy. Rzecz rozgrywa się między McMurphym, Wodzem i Siostrą Ratched. Zbigniewowi Lesieniowi nie brak aktorskiej charyzmy, ale jest zbyt wielki i nie ma w nim tego uroku młodego gniewnego, chcącego wszystko dookoła zmienić, zadziornego chłopaka. Piękna wciąż Grażyna Barszczewska kreśli sylwetkę sceniczną Siostry Ratched świetnie i precyzyjnie, ale jakby na jednej tylko nucie. Nie ma więc w tym spektaklu wielkich aktorskich olśnień. Jest natomiast sprawnie działająca machina teatralna. Dobra muzyka, scenografia, reżyseria. Chociaż pomysł z ciągłą zmianą rytmu akcji poprzez kolejne cięcia i zaciemnienia nie wydał mi się trafny. Podobnie jak i cała ta symbolika z dzieckiem - Indianinem, młodym Bromdenem.

Ale na tle tych wszystkich bzdurnych małoobsadowych komedyjek, którymi raczą nas teraz tak obficie polskie sceny, ten wieloobsadowy, sprawny aktorsko i inscenizacyjnie spektakl jest przecież czymś absolutnie niezwyczajnym. I to przede wszystkim trzeba zapisać na konto Zbigniewa Lesienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji