Artykuły

To był teatr

Dość w sumie nieciekawy łódzki sezon teatralny nabrał w końcówce blasku. Stało się to za sprawą Teatru im. Jaracza, który przypomniał widzom, że nie darmo cieszy się sławą wiodącej sceny dramatycznej w naszym mieście. Jeszcze nie przebrzmiały echa zrealizowanych z wdziękiem "Niebezpiecznych związków", gdy Duża Scena wystąpiła z dramatem-legendą - "Samobójcą" Nikołaja Erdmana.

Przypomnę, że przedstawienie oparte na tym dramacie przedstawiła niedawno, na ogólnopolskim przeglądzie spektakli dyplomowych szkół teatralnych, młodzież krakowska. Mimo jednak znakomitego prowadzenia reżyserskiego, trudny tekst, wymagający nie tylko realizatorskiej precyzji, ale i dużego kunsztu aktorskiego oraz wielkiej konsekwencji w prezentacji środków wyrazu, nie poruszył łódzkiej widowni. Pełnię swych walorów ujawnił dopiero teraz. "Samobójcę" w prezentacji Teatru im. S. Jaracza nie waham się mimo pewnych zastrzeżeń, uznać za wydarzenie teatralne.

Zanim jednak przejdę do samego spektaklu, kilka słów chciał­bym powiedzieć o samym autorze, który jest postacią wyjątkową. Wielu krytyków uznaje go za jednego z najwybitniejszych dramatopisarzy naszego stulecia, ustępującego jedynie Czechowowi. Sławę tę N. Erdman zdobył dwoma dramatami. Pierwszy z nich, ,,Mandat", wystawiony został 80 kwietnia 1925 roku w teatrze W. Meyerholda. Starania o wprowadzenie "Samobójcy" na scenę długo nie mogły zostać zrealizowane. Nie pomogły nawet interwencje Stanisławskiego u Stalina.

N. Erdman nie zobaczył swego dramatu na scenie. Dopiero 12 lat po jego śmierci, w 1982 r. sztukę poddaną wcześniej wielu prze­róbkom wystawił w Teatrze Satyry uczeń Meyerholda - Walentin Płuczek. Miała pięć przedstawień.

Po "Samobójcy" nic już podobno dla teatru, poza intermediami, nie pisał. Podobno - bo ponoć stworzył jeszcze sztukę "Posiedzenie w sprawie śmiechu", ale poza tytułem nic o niej nie wiadomo. Uważa się, że bezpowrotnie zaginęła. Znakomitemu i wiele obiecu­jącemu swym talentem twórcy pozostał film. Jego autorstwa były scenariusze "Świat się śmieje" i "Wołga, Wołga".

Trudno nam dziś zrozumieć argumenty, którymi się kierowano skrywając "Samobójcę" przez ponad 50 lat w cieniu. Rozważanie tego problemu jest zresztą zajęciem jałowym. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że śmiech satyryka jest poważnym orężem, zaś śmiech, którego się nie rozumie, obawę przed nim jeszcze potęguje.

Łódzki spektakl wyreżyserował Marcel Kochańczyk, dokładając wielu starań by wierzchnia, komediowa warstwa dramatu nie prze­słoniła tkwiącej w nim gorzkiej refleksji. Stąd też i ów niepokojący klimat przedstawienia, w którym akcja rozgrywa się w tragigroteskowej rzeczywistości. Możliwe to było dzięki dyscyplinie aktorskiej całego zespołu, szczęśliwie na ogół omijającego pułapki w postaci efektownych momentów, które mogły doprowadzić do przerysowania ról.

Reżyserskim majstersztykiem (a i popisem aktorskim) był drugi akt przedstawienia. Marcel Kochańczyk efektownie rozbudował sce­nę pożegnalnej uczty, będącej w gruncie rzeczy przedwczesną sty­pą. "Zagrało" wszystko - pijacko rzewny nastrój z kontrapunktują­cymi go tragicznymi momentami, plastyczne ustawienie postaci, wspaniale zaśpiewany przez Małgorzatę Rogacką- Wiśniewską romans, przejmująca scenografia Ewy Bloom-Kwiatkowskiej. Równie piękna była scena uroczystości przy trumnie "zmarłego" Podsiekalnikowa, bardzo rosyjska w nastroju, w której reżyser jednakowo zadbał o oprawę plastyczną i muzyczną (dzieło Piotra Hertla).

Trudno się dziwić, że krakowska młodzież nie odniosła w tym dramacie sukcesu. Niewiele teatrów dysponuje zespołem, który był­by w stanie unieść erdmanowskie role. Możemy się tylko cieszyć, że do tych scen należy Teatr im. Jaracza.

W roli Podsiekalnikowa, pod którego czyn samobójczy wiele osób chce podpisać swe idee i kompleksy, oglądamy Leona Charewicza. Umiejętnie obudował postać małego, szarego człowieka, którego tra­gizm polega na tym, że wszystko co dzieje się wokół, włącznie z wmawianą mu śmiercią przerasta go i przeraża. Premierowy wie­czór wykazał jednak, że aktor niebezpiecznie balansuje na krawę­dzi z której łatwo wpaść w przepaść taniego poklasku. W mniej­szym stopniu uwaga ta dotyczy pozostałych postaci. Na scenie oglą­damy ponad 30 osób i o każdej z nich należałoby napisać wiele ciepłych słów. Żałując, że z braku miejsca nie sposób tego uczynić, wymienię tylko niektórych - znakomitego Bogusława Sochnackiego, który dał kolejny dowód swego ogromnego talentu i niesłychanego wyczucia wszystkich subtelności bohatera którego kreuje, Grzegorza Heromińskiego - gońca nie będącego w stanie ogarnąć wyznawanej idei, Ewę Worytkiewicz - wsłuchaną do granic możliwości w swego scenicznego partnera.

Teatr Jaracza wystawił spektakl, który musi zapaść w pamięć. Wystawił spektakl nie tylko dobry, ale i ważny. Trzeba go zobaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji