Artykuły

2 x Hanuszkiewicz

Adam Hanuszkiewicz pojawia się ostatnio na warszawskich afiszach dość rzadko, ale każde spotkanie z jego twórczością sprawia tym większą radość i artystyczną satysfakcję. Dopiero przed paru dniami dane mi było obejrzeć jego "Marię i Woyzecka" w teatrze "Ateneum", słynny już spektakl autorski artysty, którego premierę Hanuszkiewicz - tradycyjnie od lat kilku - dał jeszcze w wieczór Sylwestrowy. Od tego czasu przedstawienie - zbyt rzadko, niestety, bo tylko trzy razy w miesiącu - idzie nadkompletami i nieustannie - obok zachwytów - wywołuje ożywione spory i dyskusje. Czy można się temu dziwić, skoro właśnie na Sylwestra Hanuszkiewicz zaproponował spektakl, oparty na jednym z najbardziej posępnych utworów europejskiej literatury dramatycznej?

Karl Georg Büchner, z zawodu medyk, z przekonań rewolucjonista, z powołania pisarz, żył lat zaledwie 24 (zmarł w r. 1837 podczas epidemii tyfusu), lecz zdążył dać literaturze i teatrowi niemieckiemu wstrząsającą "Śmierć Dantona", kapitalną komedię "Leonce i Lena", a wreszcie nieukończonego "Woyzecka", dramat prekursorski w stosunku do naturalizmu i ekspresjonizmu, rzecz o losach człowieka zagubionego i zaszczutego, nie pozbawioną głębszych akcentów filozoficznych. Za temat utworu Büchner wziął zdarzenie autentyczne: zabójstwo z miłości, dokonane przez żołnierza (prymitywnego i trochę nienormalnego ordynansa) na prostytutce Marii, z którą zabójca miał dziecko.

Ponury ten dramat, na którego tle Alban Berg stworzył słynną operę, oglądaliśmy przed laty w Krakowie, w Starym Teatrze, w reżyserii Konrada Swinarskiego. Hanuszkiewicz wykorzystał go obecnie jako rdzeń spektaklu, do którego włączył także fragmenty innych, wspomnianych wyżej utworów Büchnera, jego listy, wreszcie teksty innych, współczesnych mu autorów, a wszystko to zilustrował muzyką przeróżnego autoramentu, od melodii "Miłość ci wszystko wybaczy" poprzez rytmy rocka, songi Brechta i Brela, i w rezultacie stworzył przedstawienie, które mój brat Lucjan określił trafnie jako "makabryczny kabaret".

Kabaret ten, prowadzony przez dwóch Błaznów (świetne role Michała Bajora i Emiliana Kamińskiego), przesycają treści filozoficzne, pobudzające do niezbyt wesołych, lecz głębokich rozmyślań o losie, naturze i przeznaczeniu człowieka. W całości - rzecz całkowicie oryginalna, niezmiernie przy tym efektowna (do czego przyczynia się znakomita scenografia Ewy Kwiatkowskiej), pełna zaskakujących, a często niezwykle pięknych scen i pomysłów reżyserskich (odnajdujemy tu nawet słynną już Hanuszkiewiczowską drabinę z "Kordiana"!). I jeśli niektórzy widzowie skarżyli się, że tą premiera Hanuszkiewicz zepsuł im tegorocznego Sylwestra, to tylko dlatego, że - jak mówili - po wyjściu z teatru, zamiast się bawić, do białego rana dyskutowali nad problemami "Marii i Woyzecka".

Aktorzy? Para protagonistów: Henryk Talar (Woyzeck) i Maria Ciunelis (Maria) to role wybitne i głęboko wzruszające. Tadeusz Borowski jako Kapitan i niezawodny Henryk Machalica jako Doktor byli niesamowici i trochę komiczni w swej grozie. Z radością zobaczyłem (zapamiętaną z "Balkonu" Geneta) młodziutką i uroczą Grażynę Strachotę śpiewającą songi i Annę Wojton jako Margret. Byłem pod wielkim wrażeniem tego przedstawienia i żałowałem tylko, że nie oglądałem jego wersji łódzkiej, za którą - w wykonaniu dyplomantów PWSFTViT w Łodzi - Adam Hanuszkiewicz otrzymał niedawno Grand Prix na festiwalu przedstawień dyplomowych europejskich szkół aktorskich we Francji.

A oto drugie spotkanie z Hanuszkiewiczem: tym razem w Operze! Na Małej Scenie Teatru Wielkiego oglądałem wznowienie jego przezabawnej inscenizacji "Cosi fan tutte", młodzieńczej opery komicznej Mozarta w wykonaniu studentów Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, Hanuszkiewicz od lat uwielbia pracować z młodzieżą i ma słuszność! Ileż talentów już "wyprowadził na ludzi"! A jego "Cosi fan tutte" - jakież to znakomite, piękne i pełne wdzięku przedstawienie! Nie mogę zrozumieć, dlaczego Teatr Wielki tak po macoszemu traktuje tę młodzież w swoich dostojnych murach. Premiera "Cosi fan tutte" odbyła się jaszcze w maju ub. roku i do dzisiaj użyczono Hanuszkiewiczowi sali na bardzo niewiele przedstawień, toteż - zwłaszcza komuś spoza Warszawy - trafić na ten spektakl jest niezwykle trudno. A przecież mógłby on przyciągać tłumy, tyle w nim uroku młodości, komizmu i dowcipu!

Pamiętam "Cosi fan tutte" oglądaną w Operze paryskiej - daleko było temu przedstawieniu do obecnej inscenizacji warszawskiej. Zapewne, doświadczeni śpiewacy bardziej imponowali wokalnie, ale też brakowało im świeżości i werwy - zarówno wokalnej, jak aktorskiej - młodych wykonawców warszawskich. Cudowna muzyka Mozarta w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Akademii Muzycznej pod dyr. Andrzeja Straszyńskiego brzmiała doskonale (przy klawesynie na scenie zasiadała pani Krystyna Borowicz). Czwórkę zakochanych śpiewały panie: Agnieszka Kurowska i Beata Morawska oraz panowie: Marcin Rudziński i Grzegorz Bajer, Despiną była Kinga Mitrowska, Don Alfonsem - Marek Stołowski. Wszyscy bardzo dobrzy także aktorsko.

Obydwa przedstawienia Hanuszkiewicza nie tylko jaskrawo odbijają od obecnej jałowości, żeby nie powiedzieć - degrengolady, stołecznych scen, lecz są również artystycznymi wydarzeniami, z których Warszawa może być dumna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji