Artykuły

Wieczór z Rogożynem

Z dwudziestu siedmiu prób ,,Idioty" Dostojewskiego, prze­prowadzonych publicznie w Starym Teatrze przez An­drzeja Wajdę, powstało zda­rzenie teatralne zatytułowane "Nastasja Filipowna". Jest ona bohater­ką rozmowy pomiędzy księciem a Rogożynem w mieszkaniu tego ostat­niego. Nieobecną bohaterka. W przy­ległym pomieszczeniu leży jej trup. Zazdrość Rogożyna była równie sza­lona jak jego miłość, nieobliczalna i porywcza. Nastazja przyszła do nie­go, raz jeszcze, mimo że była już wy­znaczona data jej ślubu z księciem. Czy przyszła dlatego, iż spodziewała się, że ostatni pocałunek Rogożyna będzie przeszywający jak sztylet? Będzie przeszywającym sztyletem. I nie sztyletem właściwie, lecz no­żem, zwyczajnym dużym nożem, któ­ry tak łatwo przenika w serce.

Rozmówcy w sposób umiarkowany interesują się ofiara, jej tak bliską jeszcze fizycznością. Jest gorąco, jak długo będzie mogła pozostawać w mieszkaniu, zanim zacznie się rozkład, to jedyne, kilkakrotnie powra­cające pytanie Rogożyna. Książę z pewną odrazą zagląda za kotarę, cie­kaw topografii morderstwa. Nastasja jest natomiast obecna wśród nich swą osobowością duchową, gdyby tak można powiedzieć o istocie, której dusza rozpłynęła się bez reszty w pięknej i zmysłowej cielesności. Sza­leństwa moskiewskie, tysiące Rogo­żyna przepuszczane na szampan i cy­gańskie orkiestry, szerokie słowiań­skie życie, pobudzanie nerwów do najwyższego napięcia, egzaltowana, groteskowa próba sił pomiędzy pra­wami ducha a kaprysami ciała. Miał­kie zresztą te kaprysy i szalbiercze ich zwycięstwo. Ale wspomnienie o nich niewątpliwie mocne, upajają­ce dziś jeszcze, bardziej niż wówczas alkohol. Nad trupem kochanki unosi się opar wina, trucicielski, odurzają­cy, przyprawiający o zawrót głowy. O obłęd.

Inscenizując ostatnią, jakże dra­matyczną scenę powieści, Wajda i je­go aktorzy, Jan Nowicki i Jerzy Radziwiłowicz, przełożyli rosyjską pro­blematykę Dostojewskiego na uni­wersalny język dekadencji. To, co zostało zanotowane powyżej, musi zostać rozpoznane jako przybyszewszczyzna w swej najczystszej, bo zmitologizowanej, postaci. A przecież nawet Przybyszewski nie odważyłby się napisać takiej sceny, takiego requiem aeternam, takich egzekwii, jakie dwóch mężczyzn odprawia nad trupem kochanej, i zamordowanej przez jednego z nich, kobiety; nie od­ważyłby się napisać takiej sceny, ja­ka wyszła spod pióra Dostojewskiego. Jest w niej bowiem coś jeszcze, coś więcej nad dekadencki uniwer­salizm: przytłaczająca i obezwład­niająca konkretność obyczajowa. Czas i miejsce mogłyby zostać ściśle określone, gdybyśmy nie znając auto­ra i powieści, a cokolwiek tylko hi­storię, znaleźli tych kilkanaście luź­nych kartek.

Oto książę Myszkin, "idiota", nawiedzony, a więc otoczony specjalnymi prawami i poszanowaniem, lecz, przecież nienormalny, wykolejo­ny, wydalony przez tradycyjnie i zdrowo na pozór funkcjonujący orga­nizm społeczny. I oto Rogożyn, tego organizmu komórka integralna, ni­czym nie wyróżniająca się od innych, chciałoby się powiedzieć szara - gdyby potocznie szare komorki nie oznaczały mądrości, i gdyby szarość nie była zaprzeczeniem tzw. barwno­ści życia, a więc orkiestr cygań­skich, szampana, moskiewsko-petersburskich szaleństw towarzyskich. Była to jednak szarość w powszed­nim życiu tamtych lat wywołana brakiem kontrastu. Kontrastem staje się dopiero chory Myszkin. Jego po­jawienie się sprawiło, że życie Rogożynów wypęczniało nagle jak rakowata narośl, zaczęło widomie pulsować wysoką gorączką, okazało cal­ową potworność i nieludzkość. Przemówiła tu wielka tradycja literatury rosyjskiej, Gogol przede wszystkim. Jego Chlestakow z Petersburga, jego Cziczikow skupujący martwe dusze tak samo działali na zdrowy na po­zór organizm społeczny: bjawiali jego konwulsje. Nie wywoływali ich lecz właśnie objawiali. Jakby Guliwer w świecie karłów lub olbrzy­mów stał się nagle miarą, której istnienia dotychczas nie mogli nawet podejrzewać. Tak właśnie zamknięty świat samodzierżawia nie dozwalał podejrzewać ludzkich miar ży­cia. Dopuszczał wynaturzenia, kary­katury, narośle chorobliwie spotworniałe, traktując je jako normę, to co zwyczajne: garbaty w świecie garbu­sów nie budzi zdziwienia. Literatura rosyjska tamtego czasu stała się lite­raturą wielką, ponieważ naprzeciw Rogożynów postawiła Myszkina, na­przeciw Horodniczych Chlestakowa, naprzeciw Koroboczkinych Cziczikowa. I nagle jakby lustro odzyska­ło gładkość swej powierzchni: proste okazało się prostym, krzywe krzy­wym, chore chorym. Odbiło się całe okrucieństwo i wynaturzenie tego, co na pozór pospolite, zwyczajne, nie­dostrzegalne w swej powszedniej przeciętności. Nie darmo zwyczaj za­brania podawać choremu do łóżka lusterka! Można w nim podobno zo­baczyć sprawy ostateczne i nieodwra­calne. Jak w wielkiej literaturze.

Tak właśnie stało sie po dwudzie­stu siedmiu próbach "Idioty". W da­wnej małej sali Starego Teatru, u-rządzonej, bo trudno tu mówić o tra­dycyjnej scenografii, przez Krystynę Zachwatowicz. Wszyscy jesteśmy w pokoju Rogożyna, naprzeciw ikon i starych portretów, w blasku świecy na stole. Tyle że Rogożyn i Myszkin nieco głębiej, a widzowie po obrze­żach, po kątach. I Rogożyn nas wszys­tkich tym trupem Nastasji Filipownej, leżącym za kotarą, podejmuje. I trupem, i swoją namiętnością, i swoją przeciętnością, i swoim natu­ralnym niejako wynaturzeniem. Jan Nowicki wyrzuca z siebie lawinę słów, najpierw zduszonym szeptem, potem i cichym tonem spowiedzi, i wyciem zranionego - obecnością Myszkina, innego (i naszą?), zwierzę­cia, i krzykiem człowieka doprowa­dzonego do pasji, do rozpaczy. To wielka rola, chociaż tak niepozornie i kameralnie obramowana, jakby w jakimś teatrzyku studenckim albo na podscence piwnicznej jednego aktora.

Wajda raz jeszcze okazał się arty­stą innym od siebie samego, zmitologizowanego przez wielbicieli i przeciwników. Coraz częściej tak się dzie­je - filmowa "Smuga cienia", teraz "Nastasja"; jakby artysta uciekał od tych pętli, jakie na niego zarzuca opinia, od własnej wyobraźni i ru­tyny, które tę opinię prowokują. Tym razem zostawił na scenie, w po­koju Rogożyna, dwóch aktorów, re­zygnując ze swej tak własnej, rozpoznawalnej pasji inscenizacyjnej. Dał im tylko - jak się zdaje komuś, kto nie oglądał prób, procesu narastania spektaklu - wpoił im, o ile się można domyślać i jeśli tak mo­żna powiedzieć, świadomość społecznej i historycznej reprezentatywno­ści kreowanych ról. Dotyczy to zwłaszcza Nowickiego. Jego Rogo­żyn jest przede wszyslkim Rogożynem, ale jest także światem Rogożynów - i to rozsadzonych po kątach widzów powinno przejmować dreszczem. Jest to świat zamknięty w so­bie, nieprzenikliwy, nie umiejący podjąć dialogu z partnerem, lecz wciąż obsesyjnie monologujący żar­liwie lub cynicznie, moralistycznie lub konformistycznie, trzeźwo lub w opętaniu, przerażający monolog siły i instynktów, pustki duchowej i nie­jasnych pożądań, monolog gotowego na wszystko arywisty i zarazem krwią do przesytu opitej pluskwy. Jak osiąga to Nowicki, że siedząc lub leżąc lub wijąc się naprzeciw Myszkina tworzy - on, szczupły chło­piec - krępą i zwalistą postać Ro­gożyna, a zarazem przed widzami tak zapełnia salę, że czują się oni jak w potrzasku zamknięci w świecie Rogożynów; nie silę się nawet opisać, jak, jakimi środkami osiąga to aktor No­wicki. Niech mnie usprawiedliwi mrok panujący w jego pomieszcze­niu. Ale wydaje mi się, że właśnie to założenie człowiek-świat rodziło się ze wspólnego, aktora i reżysera, zamysłu.

Gdyby było inaczej, nie byłby może tak blady Myszkin Radziwiłowicza, i jemu poświęciłby Wajda trochę uwagi. Stało się inaczej, i to jest sła­bym punktem przedstawienia. Nie­szczęśliwy książę mógłby być nie tylko lustrem, mógłby się stać alter­natywą Rogożynów. Jest w powieści - i jakże chcielibyśmy, aby był na­dal. Niestety Wajda z niego zrezygnował, uczynił go niemal milczą­cym świadkiem rozpasania tamtego, niemal jednym z widzów, milczącej większości. Byłoby to bardzo znamien­ne, gdybyśmy się zgodzili ze starą teorią estetyków, że przez świadomość artysty prąd czasów bieżących prze­pływa ze zwielokrotnionym natężeniem i napięciem. Że artysta jest me­dium, przez które przemawia Duch Historii, nie przeszłej lecz przyszłej. Odbiegliśmy daleko od przedsta­wienia. Ale nie od Dostojewskięgo. Przez Dostojewskiego bowiem ten duch historii przyszłej właśnie prze­mawiał. Chociaż pisarz był tak mo­cno i tak realnie uwikłany w los, we wszystkie nędze i marzenia swoich współczesnych. Pokój Rogożyna był i jego domem. Pokój, w którym dziś siedzimy, wsłuchując się w szept Ja­na Nowickiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji