Artykuły

Znaleźć odpowiednią formę

Traktując tę rozmowę jako swego rodzaju suplement do Pańskiej "Sztuki reżyserii", zacznijmy od tzw. twórczego rodowodu. Czy przyznaje się Pan do jakichś mistrzów, szkół reżyserskich?

Nie, nie przyznaję. Nie mógłbym się pod nikim podpisać. Zresztą uważam, że na ogół to przyznawanie się do mistrzów jest pewnym typem uzurpacji, polegającej na tym, że podbudowuje się własne nazwisko autorytetem profesora, który nie wiadomo czy by się z kolei podpisał pod uczniem. Zazwyczaj już nie żyje i nie można go o to zapytać. Nie znaczy to, żebym nie widział wpływów, jakie mieli na mnie różni ludzie w czasie studiów czy w pracy w teatrze, ale jeśli miałbym szukać wzorów pracy reżyserskiej, postawy reżyserskiej, to niewątpliwie takim człowiekiem był dla mnie Konrad Swinarski. Nie mógłbym jednak nazwać się jego uczniem, bo, gwoli ścisłości, było odwrotnie. On przez rok był moim uczniem. Poza tym on robił zupełnie inny typ teatru.

Skoro użył Pan określenia "inny"- jak definiuje Pan teatr, który sam Pan robi?

Wszystko, co zrobiłem w jakimś sensie wyraża zakres moich zainteresowań. Czy z tego tworzy się jednoznaczny program? To już może ocenić ktoś patrzący z zewnątrz. Mnie interesują po prostu określone pozycje. Z różnych przyczyn. Nie muszą one stanowić jednolitej linii. Nie staram się też narzucać im jednolitego stylu. Chodzi mi raczej o to, żeby znaleźć odpowiednią formę dla różnych tekstów. Może dlatego ten rozrzut repertuarowy jest dosyć duży. Często interesuje mnie podjęcie czegoś, czego jeszcze nie robiłem, zmierzenie się z jakimś innym, nowym typem repertuaru - przygoda teatralna. Taką pozycją była na przykład Zemsta.

???

Nigdy w życiu nie robiłem Fredry, a ponieważ uważałem, że polski reżyser powinien się w swoim życiorysie artystycznym z jego twórczością zetknąć, spróbowałem zrealizować najbardziej ograną jego sztukę. Po prostu otrzepać ją z kurzu.

I tak, ,po prostu'' zrobił Pan spektakl rewelacyjny...

Takie próby raz udają się w większym, raz w mniejszym stopniu. Na przykład w przypadku Orestei, którą niedawno robiłem dla Starego Teatru, udało mi się to jedynie częściowo. Nie znalazłem pełnego rozwiązania dla III części utworu. To znaczy teraz to rozwiązanie znam, ale na wprowadzenie go jest już za późno. Wymagałoby to dość znacznych zmian w przedstawieniu. Co najmniej miesiąca prób - co jest mało realne.

Jeśli mówimy już o konkretnych spektaklach: czy mógłby Pan zaspokoić moją ciekawość i wyjaśnić, co skłoniło Pana do wystawienia tak płytkiego tekstu, jakim jest "Wyjść" Marshy Norman?

Nie podzielam oczywiście pani opinii. Gdybym tak uważał, nie reżyserowałbym Wyjść. To zrozumiałe. Moim zdaniem, sztuka podejmuje niezwykle istotny problem społeczny: trudności powrotu do normalnego życia ludzi, którzy mają za sobą przeszłość więzienną. Z pewnością sztuka nie jest arcydziełem. Określiłbym ją mianem sprawnie napisanej sztuki użytkowej. Teatr jednak takich sztuk również potrzebuje. Potrzebuje sztuk współczesnych. Polskich sztuk współczesnych jest stosunkowo mało. W tej chwili nie można nimi całkowicie wypełnić repertuaru. W związku z tym trzeba sięgać do innych dramaturgii.

Powiedział Pan, że jest to ".sprawnie napisana sztuka użytkowa". Frekwencja w ubiegłym sezonie, o ile się orientuję, tej opinii nie potwierdzała...

Rzeczywiście, pod koniec minionego sezonu zainteresowanie sztuką zmalało, ale obecnie, po wznowieniu, ma bardzo dobrą frekwencję. W sumie odbyło się już 60 przedstawień, co w aktualnych warunkach, przy przeciętnej żywotności sztuk: 40-50 spektakli, można uznać za sytuację zadowalającą.

Powróćmy jeszcze do pytania o tekst - w szerszym kontekście. W jakim stopniu wartość artystyczna tekstu decyduje o wystawieniu go w Pańskim teatrze?

Niewątpliwie wartość artystyczna, problematyka, nośność społeczna tekstu grają przy wyborze rolę pierwszorzędną, ale na decyzję o wystawieniu składa się cały zespół czynników. Bardzo istotnym elementem są możliwości obsadowe, szanse jakie tekst stwarza dla aktorów. Pewnych tekstów, mimo że możemy je bardzo wysoko cenić, nie podejmujemy się robić, jeśli uważamy, że nie mamy dla nich w naszym teatrze właściwej obsady. Nie bez znaczenia w rozważaniach, chociaż błędy są tutaj nieuniknione - nie powiem często, ale zdarzają się - jest również przewidywane zainteresowanie publiczności danym spektaklem.

Na co, Pańskim zdaniem, liczy dzisiejsza publiczność ? Na rozrywkę ?

Nie jestem tego taki pewien. Część publiczności zawsze będzie poszukiwała rozrywki, ale publiczność jest przecież niejednolita. W tej chwili naprawdę nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ sygnały, które otrzymujemy od publiczności są tak różne, jak chyba nigdy w mojej pracy dyrektorskiej. Czasem wydaje mi się, że oczekiwania zmieniają się z miesiąca na miesiąc. Myślę, że kształtuje je bardziej życie niż teatr.

Oprócz tego, że Pan reżyseruje, "dyrektoruje" - w teatrze jest Pan również aktorem. W Powszechnym stworzył Pan niezapomnianą kreację w "Rozmowach z katem" K. Moczarskiego. Czy był to spektakl dla tej właśnie roli?

Wręcz przeciwnie. Tekst zmuszał po prostu do poszukiwania kogoś, czyja twarz nie byłaby zbyt ograna scenicznie i w mniejszym stopniu kojarzyłaby się z nazwiskiem aktora. To się udało, w niektórych momentach aż zanadto. Pewna część publiczności zadawała mi pytania w przekonaniu, że ja jestem Moczarskim. To zresztą nie było przyjemne.

Pańskie najbliższe plany aktorskie?

Nie mam ani bliższych, ani dalszych.

Wobec tego, pytanie do dyrektora: co znajdzie się w repertuarze Pańskiej sceny do końca obecnego sezonu?

Jeszcze w styczniu proponujemy najmłodszej widowni Bajkę samograjkę Brzechwy. Przez lata broniłem się przed repertuarem dla dzieci, ale Pchła Szachrajka - premiera poprzedniego sezonu - przekonała mnie, że mała widownia jest tak wdzięczna, że warto coś dla niej robić. Na luty przewidujemy premierę Wydziału D. Williamsona, autora Przeprowadzki, znanej już warszawskiej

publiczności ze spektaklu Ateneum. Kolejne premiery, to Nikiformy E. Redlińskiego w reżyserii Piotra Cieślaka i Z życia glist P.O. Enquista w mojej reżyserii. W planach mamy również Witkacego Gyubala Wahazara i, myślę, atrakcyjny dla publiczności spektakl Muzyka ~ St. Radwan. O szczegółach przedstawienia nie chciałbym na razie mówić, jako że ma być ono swego rodzaju niespodzianką dla widzów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji