Artykuły

Nikt się do mnie nie dobija...

ALEKSANDRA ZAWIERUSZANKA zapytana, czy dzisiaj nie brakuje jej teatru, sceny, występów i widowni, mówi: - Nigdy psychicznie nie czułam się dobrze w tym zawodzie. Spalałam się. Źle sobie radziłam z popularnością. To była taka miłość nie do końca spełniona.

Piękna, zdolna, popularna. Grała w filmie i teatrze. Niestety, wiele lat temu Aleksandra Zawieruszanka zniknęła. Dlaczego?

Występowała przede wszystkim na scenie. Nieprzerwanie, ponad trzydzieści lat związana z Teatrem Narodowym w Warszawie. Polski film dał jej, niestety, niewiele możliwości do pokazania. Pamiętamy ją jednak doskonale m.in. jako porucznik Krystynę Gromowicz w "Rzeczpospolitej babskiej", wybitną sportsmenkę w komedii "Mąż swojej żony" czy kuzynkę Edytę w "Stawce większej niż życie". Wiele ciekawych ról zaprezentowała także w Teatrze TV. Kilkanaście lat temu odeszła jednak z zawodu. W pełni stała się żoną swojego męża.

Trzypiętrowy blok na stołecznej Woli. Mieszka na ostatnim piętrze. Z mężem, prawnikiem. Dorosły syn dawno już założył własną rodzinę i ma dom pod Warszawą. Trzypokojowe, nieduże mieszkanie. Przytulne, wypełnione książkami.

Na twarzy gospodyni widać smutek. Kilka tygodni temu w wypadku samochodowym zginęła najbliższa jej przyjaciółka, też znakomita aktorka, Wanda Koczeska. Dlatego początkowo nie chciała w ogóle rozmawiać. Poza tym od lat nie udzieliła żadnego wywiadu. - Dobrze pan wie, że jak kogoś nie ma dziś w telewizji, to znaczy, że już nie żyje.

Urodziła się w Bielsku-Białej. Tam się uczyła. W rodzinnym domu nie było żadnych artystycznych tradycji. Po maturze chciała studiować polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Wcześniej jednak były egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. - Zawsze interesowałam się teatrem. Uczestniczyłam w szkolnych przedstawieniach, w konkursach recytatorskich. Zdobywałam nawet nagrody. I może właśnie to zdopingowało mnie do startu do szkoły teatralnej. Oczywiście, dla komisji to nie było ważne, ale dla mnie to miało znaczenie.

Recytowała od dziecka. Z natury miała mocny głos. I mogła to wykorzystać na studiach w Warszawie. O polonistyce już nie myślała. Na studiach zaprzyjaźniła się z Wandą Koczeska. Sympatyczne więzy przetrwały lata. To była prawdziwa przyjaźń. Niestety, przerwała ją nagła śmierć.

Jednym ze szkolnych spektakli dyplomowych było "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego. Reżyserował Jan Kreczmar. Wystąpiła w roli radczyni oraz Haneczki. Studia w PWST skończyła w 1959 roku. W tym roku będzie więc obchodziła 50-lecie. Zaraz po szkole rozpoczęła współpracę z Teatrem Narodowym w Warszawie i właściwie całe swoje zawodowe życie związała z tym teatrem. Aż do 1985 roku, gdy tę zasłużoną dla kultury polskiej placówkę strawił pożar. Jak zauważa, mówiono, iż spalił się ze wstydu.

Na deskach Teatru Narodowego debiutowała rolą Katarzyny w sztuce Artura Millera "Widok z mostu". Grała też Żanetę Dylską w "Wilkach w nocy" Tadeusza Rittnera, Helenę w "Śnie nocy letniej" Williama Szekspira, Klarę w "Zemście" Aleksandra Fredry, margrabinę Cibo w "Lorenzacciu" Alfreda de Musseta, markizę di Mildi w "Opętanych" Witolda Gombrowicza, babcię Julii w "Sonacie Belzebuba" Stanisława Ignacego Witkiewicza, panią Wołowinę w "Nosorożcu" Eugene Ionesco.

Potem występowała na małej scenie Narodowego, czyli w Teatrze Małym, a także w Teatrze na Woli. I tak do 1992 roku, gdy szczęśliwie nadszedł wiek emerytalny.

- Odeszłam z własnej woli - tłumaczy. - Byłam rozgoryczona teatrem, tym, co się tam działo. Dlatego przeszłam na emeryturę.

Jej filmowa przygoda nie trwała zbyt długo. Zaledwie kilkanaście lat. Zagrała w blisko dwudziestu filmach. Zadebiutowała w rok po studiach. Wystąpiła u Stanisława Barei w "Mężu swojej żony". - Reżyser zobaczył mnie chyba podczas jakiegoś spektaklu w teatrze. I zaproszono mnie na zdjęcia próbne. Od razu usłyszałam, że to ja zagram rolę sportsmenki Jadwigi Fołtasiówny-Karcz. Miałam w tym filmie wspaniałego partnera, Bronisława Pawlika.

Potem były kolejne filmy, m.in.: "Walkower", "Upiór", "Rzeczpospolita babska".

W filmie występowała do połowy lat 70. Potem zniknęła. Z sympatią wspomina "Rzeczpospolitą babską".

- Ludzie wciąż mnie kojarzą z tym filmem. Ale tak naprawdę, jedyny obraz, jaki cenię z tamtego okresu, to "Walkower" Jerzego Skolimowskiego. Nie jest to film popularny, ale ma jakąś wartość artystyczną. I tu widać, jak rozmija się popularność z tym, co się ceni.

Przyznaje, że w filmie zagrała niewiele ról. - Me brałam wszystkiego, co mi proponowano. I być może był to mój błąd. Zawsze prosiłam o scenariusz. Nie sprzedawałam się w epizodach. Dokonywałam selekcji.

- "Piękna kobieta - szkoda, że tak mało grała i w pewnym momencie

wycofała się z filmu. Niezapomniana Edyta..." - napisał jeden z internautów na forum "Kino Polska". Podobnych wypowiedzi na internetowych forach znaleźć można więcej. Wiele osób wyraża tam swoją sympatię dla aktorki i pyta, dlaczego tak piękna i uzdolniona kobieta zniknęła z polskiego kina.

Znacznie więcej ról, bo aż trzydzieści, zaprezentowała w Teatrze Telewizji. Przed telewizyjną kamerą wykorzystywano ją zwłaszcza w latach 60. Występowała na żywo. Zagrała m.in. Edytę w "Kryptonim Edyta", Dorotę Podlewską w "Królu i aktorze", Marylę w "Akcji V", Dianę Axton w "Zaciemnieniu w Gretley", księżną Olivarez w "Don Carlosie".

Przez lata występowała też na estradzie. Recytowała poezję, którą kocha do dzisiaj. - To dawało pieniądze i kontakt z żywym widzem - tłumaczy.

Od kiedy jest na emeryturze, prawie zupełnie o niej zapomniano. Zarówno w mediach, jak i w teatrze.

- Kto się nie pokazuje, to tak, jakby już nie żył - mówi z żalem. - A ja, jak pan widzi, jestem żywym przykładem, że ciągle żyję. Niestety, jestem nieznana całemu pokoleniu młodych ludzi. Nie zapisałam się jednak do żadnej agencji, a jeśli nie ma się agenta, to się nie funkcjonuje.

Dodaje, że dla aktora w wieku emerytalnym jest bardzo mało ról.

- Za stara na matkę, a za młoda na babcię. Lata pomiędzy pięćdziesiątym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia, to bardzo trudny wiek dla aktorki. Nie ma pracy. Chyba że człowiek zgadza się na każdy telefon, aby uczestniczyć w castingu do jakiegoś serialu. Tym samym daje twarz, nazwisko, podnosi oglądalność, a gażę otrzymuje niewielką. Do mnie nikt się nie dobija. A jeśli nawet jest jakiś telefon, to ja, jak zwykle, pytam o scenariusz. A to nie jest dobrze widziane.

Na moje miejsce jest kolejka chętnych.

Przez pierwsze dwa, trzy lata na emeryturze była zadowolona, że już nic nie musi. - Miałam spokój, komfort, że nie muszę się z nikim boksować, o nic walczyć. Potem jednak przychodzi taki moment, chwile kryzysu, brakuje człowiekowi kontaktu z widzem. I ciągle spotyka się z pytaniami, dlaczego pani już nie ma w teatrze, dlaczego pani już nie gra.

Tłumaczenie, dlatego że nie chcę, nie jest miłe. Czasem, dla świętego spokoju, trzeba się chować za ciemnymi okularami, by nie wyjaśniać każdemu, dlaczego nie ma mnie w telewizji czy kinie. Ale z drugiej strony jestem zadowolona, że nie muszę jechać pięćdziesiąt minut na próbę do teatru, stojąc w korku, denerwować się, iż nie zdążę na określoną godzinę.

Przez minione kilkanaście lat tylko raz pojawiła się na ekranie. Mówi o tym, że był to jedynie mały epizod, że szkoda nawet o tym rozmawiać. W 2005 roku pojawiła się bowiem w jednym z odcinków serialu "Na dobre i na złe". I to u boku swojego dawnego kolegi z filmowego planu i filmowego adoratora ze "Stawki większej niż życie", czyli Stanisława Mikulskiego.

Zapytana, czy dzisiaj nie brakuje jej teatru, sceny, występów i widowni, mówi: - Nigdy psychicznie nie czułam się dobrze w tym zawodzie. Spalałam się. Źle sobie radziłam z popularnością. To była taka miłość nie do końca spełniona. Dużo bardziej udało mi się życie prywatne.

W domowej bibliotece ma mnóstwo poezji. - Znam setki wierszy, ale do nich nie wracam. Kocham jednak czytać. Jestem dzieckiem Gutenberga, a nie sztuk audiowizualnych. Czasem, wspólnie z mężem sięgamy po tomik poezji Gałczyńskiego albo Szymborskiej. Beletrystyki nie czytam. Lubię dzienniki, wspomnienia. Jestem miłośniczką książek i ciągle ich w naszym domu przybywa.

Jest bardzo dumna ze swoich czterech wnucząt. Opowiada o nich z wielką sympatią. - Dziś właśnie był u mnie syn z całą swoją rodziną. Byliśmy razem na cmentarzu, na grobie dziadka, gdyż przypadała setna rocznica jego urodzin.

Najstarsze z wnucząt, jedenastoletni Krzyś, jest utalentowanym szachistą - Z wielką radością obserwuję jego sukcesy. Dwie wnuczki też grają w szachy. Jedna z nich odnosi także sukcesy w akrobatyce sportowej. Takie wnuki to wielka przyjemność dla babci.

Mąż poza pracą zawodową ma swoje hobby. Jest amatorem warszawistą. - Zbiera wszystko, co ma związek z naszą stolicą. I tę żyłkę zbieractwa zaszczepił we wnukach. Jeden z nich gromadzi już stare banknoty i polskie monety. Może przejmie po mężu schedę i zostanie też warszawistą.

Jej zdaniem, zmiany po 1989 roku, nowa Polska, to wreszcie wolny rynek. - A to sprawia m.in., że nie ma obowiązujących kiedyś w filmach chorych stawek dla aktorów. Bo wówczas np. aktor występujący w epizodach miał więcej pieniędzy od tego, który grał role pierwszoplanowe. To był naprawdę chory system. Dzisiaj zarabiają najwięksi. Ci, na których ludzie chodzą do teatrów, których chcą oglądać na ekranie. Im należą się duże pieniądze. I wcale im tego nie zazdroszczę. To odróżnia nas wreszcie od minionej epoki.

Przyznaje, że czasem lubi pójść do teatru. Ceni sobie pracę i sukcesy kolegów. Ale

do kina nie chodzi.

Nie utrzymuje też kontaktów towarzyskich ze środowiskiem artystycznym. Jedyną osobą, z którą się przyjaźniła, była właśnie Wanda Koczeska. - Jak się wypada z zawodu, to te kontakty uciekają. No, chyba że ma się chęć je podtrzymywać, to wtedy bywa się wszędzie. Ja wcale za tym nie tęsknię i wcale tego nie żałuję.

Nawet gdyby miała ze czterdzieści lat mniej, to nie wie, czy znalazłaby się w obecnym świecie, czy potrafiłaby funkcjonować według obowiązujących teraz reguł. - Świat fleszy, popularności, obecność na bankietach i różnych imprezach, to świat bardzo mi obcy i pewnie nie czułabym się w nim dobrze. Nie wiem, czy utrzymałabym się w zawodzie. Do tego należy mieć pewien rodzaj charakteru.

NA zdjęciu: Aleksandra Zawieruszanka w filmie "Upiór", 1967 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji