Artykuły

Buława nie tylko w tornistrze

Wspaniałe sztuki, w doskonałej reżyserii: Sprawa Dantona, Barbarzyńcy, Lot nad kukułczym gniazdem, Noc trybad, Rozmowy z katem, Zemsta, Z życia glist, Muzyka - Radwan. Wielkie nagradzane kreacje: W. Pszoniaka, E. Dałkowskiej, A. Seniuk, Wł. Kowalskiego, St. Zaczyka, Fr. Pieczki - nie sposób wymienić wszystkich.

Tak, Dyrektorze, Pańskiemu teatrowi niepotrzebna ta przewrotna reklama: "Zamienię Fiata 126p z silnikiem Diesla na dwa bilety do teatru". Do "Powszechnego" i tak o nie trudno.

W styczniu minęło dziesięciolecie tej sceny kierowanej przez Zygmunta Hübnera, w marcu minie 40 rocznica powstania Teatru Powszechnego. Z tychże okazji poprosiłam dyrektora Z. Hübnera o rozmowę. Pan Profesor przyjął mnie jak studentkę, która przychodzi po raz trzeci na egzamin i z, góry wiadomo, że nic nie umie.

- Proszę pani, nie lubię wywiadów, jubileuszy ani żadnych takich fet. Z okazji 10-lecia spotkaliśmy się jedynie na małej lampce wina, i to prywatnie. Nic nadto.

A jeżeli chodzi o 40-lecie... Historia "Powszechnego" jest nieco pogmatwana. Brak jej ciągłości. Od 1945 r. do 1949 "Powszechny" wchodził w skład zespołu Miejskich Teatrów Dramatycznych, później uzyskuje niezależność. W chwili objęcia przez A. Hanuszkiewicza dyrekcji Teatru Narodowego staje się jedną z jego scen. I ostatnie 10-lecie - to już rozwój samodzielnego nowego Teatru Powszechnego. Czujemy się jednak jakby moralnym spadkobiercą grupy osób, która w 1944 r., w warunkach niemal frontowych, tworzyła ten pierwszy teatr. Należałoby zatem przy okazji jubileuszu przypomnieć sobie o tych nie docenionych chyba i zapomnianych ludziach. Poszukiwaliśmy ich pracowicie przez ostatnie miesiące. Różnymi drogami staraliśmy się dotrzeć do wszystkich, którzy jeszcze żyją, a została już nieliczna garstka. Chcielibyśmy uczcić ich pracę, ale to zależy de facto od władz miasta, czy zechcą uhonorować tych ludzi, a muszę powiedzieć, że wcale nie jestem tego pewien.

Nazwa teatru "Powszechny" znaczyła na początku tyle, co teatr dla wszystkich, a także teatr upowszechniający, nauczający. Później znaczenie tej nazwy ewoluowało (przynajmniej w moim odczuciu) ku przymiotnikowi, który przydaje się dla określenia dorobku światowego. Teatr Powszechny to taki zatem, który prezentuje światową twórczość dramatyczną.

- Pierwotna nazwa brzmiała "Popularny", a pochodziła od nazwy kina, w którego siedzibie teatr się zagnieździł. Do dziś, mimo przebudowy, coś pozostało z dawnej sali kinowej, owe niedogodności, które wynikają z parametrów sceny i widowni, bo te nie zostały zniesione. Wkrótce teatr przemianowano na "Powszechny" i rzeczywiście cele jego łączyły się z tym pierwszym powojennym okresem upowszechniania kultury. Myśmy tę nazwę odziedziczyli. Z powszechności

teatru pozostało to, co deklarowałem w chwili jego podejmowania: czytelność, zrozumiałość dla wszystkich. W swoich formach artystycznych nie jest to teatr awangardowy, na pewno. Kształt podyktowały świadomie założony program oraz warunki, w jakich przyszło nam działać. Tworzymy bowiem teatr peryferyiny, liczyć się zatem musimy z określonym odbiorcą.

Ta peryferyjność nie współbrzmi jakoś z centralnym znaczeniem "Powszechnego" w geografii teatrów warszawskich, i nie tylko warszawskich, oraz z jego wybitnym repertuarem.

- Bo to nie są rzeczy, których nie da się pogodzić. Z pola naszego zainteresowania wyłączyliśmy jedynie pewne szczególnego typu eksperymenty artystyczne. Nasz teatr bazuje na literaturze, na słowie, i to słowie czytelnym w swojej treści, w swoim przesłaniu. W stosunku do pewnych tendencji w teatrze współczesnym, w którym słowo stanowi jeden z elementów, i to nie najważniejszy, teatr literacki jest tradycyjny - tak to przynajmniej się określa. Ja również posługuję się tym terminem, choć się z nim nie zgadzam do końca. Teatr literacki nie musi być z natury rzeczy tradycyjny. I nie uważam, że teatr przyszłości będzie teatrem nieliterackim.

I tu podparł się Pan Peterem Steinem (a to jest nie byle kto!), który stwierdził, że teatr europejski jest teatrem słowa. Ale czy mimo tego, mimo uznania racji teatrów literackiego i eksperymentalnego, które uzależnił Pan od ich wartości, nie założeń, czv nie pociąga Pana wizja przedstawienia całkowicie rewolucyjnego w swojej formie, nowatorskiego, które uznano by za przewrót w teatrze?

- Nie odowiem... Nasza praca to wieczne niespełnienie...

W 1976 r. Teatr Powszechny wystawił "poetycko-dramatyczną suitę" M. Białoszeskiego pt. "Teatr osobny - donosy rzeczywistości". Na ile ta nazwa: donosy rzeczywistości wydaje się Panu, Panie Dyrektorze, adekwatna w stosunku do całości Waszego repertuaru?

- Myślę, że w pewnej mierze przystaje ona do charakteru naszych propozycji... Chociaż w tym słowie "donosy" tkwi pewne niebezpieczeństwo. Można z nim łączyć tylko podpatrywanie rzeczywistości. A to jednak za skromnie. Myśmy, w zamierzeniach przynajmniej, starali się podejmować tematy węzłowe, wystawiać sztuki, które nie ograniczały się tylko do podpatrywania rzeczywistości, ale stanowiły owo chwytanie byka za rogi. W tym sensie staraliśmy się dotrzymać kroku potrzebom publiczności, co nie zawsze jest łatwe. Oczywiście powstaje pytanie, czy teatr powinien gonić za tymi potrzebami, czy je wyprzedzać. Na pewno jest lepiej, gdy je wyprzedza.

Ale to nigdy nie jest łatwe.

Co cenne w Teatrze Powszechnym, to owa rzetelność rzemiosła aktorskiego i reżyserskiego, owa dążność do perfekcji warsztatowej...

- Perfekcję trudno osiągnąć, dobrze że przynajmniej zauważalna jest tendencja. Z naszego punktu widzenia niezmiernie rzadko przedstawienie ocenić można jako perfekcyjne. Dążenie do doskonałości warsztatowej wiąże się z zespołem. Zmierzamy do tego, aby każdy miał buławę, nie tylko w plecaku, ale żeby kiedyś tę buławę wziął do ręki. I to się wielu ludziom tutaj udało. Właściwie nie ma nikogo w zespole, kto by nie miał takiej szansy. A to sprawia, że jeżeli w sztuce niektórzy nie mogą pokazać w pełni swych możliwości, to jednak gwarantują wysoki poziom również w drobnych rolach. A to jest bardzo ważne.

W ostatnim "Dialogu" przeczytałam taką to Pańską wypowiedź na temat perfekcji w teatrze: "Kto ma dziś na to czas? Kto ma czas, aby ją ocenić? Perfekcji się dziś nie nosi - wyszła z mody (...) Przykro wyznać, ale i zwykła rzetelność warsztatowa nie ma większej wartości. Najcenniejszy jest sukces głośny, natychmiastowy, zrodzony w chwili natchnienia: ludzie to kupią". Gorzko. Czyżby czuł się Pan, Panie Dyrektorze, nie doceniony? Czyżby nie dosyć hołubiono Pański teatr?

- A czy spotkała pani kogoś w tym zawodzie, kto czułby się doceniony? Ponieważ powołuje się pani na moje felietony, pisałem ostatnio i o tym.

Na ile aktualna linia artystyczna teatru jest kontynuacją poprzedniej, a na ile jest transmisją Pańskich dopracowań w Starym Teatrze w Krakowie?

- Trudno mówić o bezpośredniej kontynuacji linii Adama Hanuszkiewicza, który był poprzednio dyrektorem tego teatru, a jeszcze wcześniej głównym jego reżyserem. Hanuszkiewicz jest indywidualnością zbyt oryginalną. Chociaż i on w pewnym sensie myślał podobnie o zadaniach tego teatru, to jednak realizował je poprzez inny repertuar, właściwy jego osobowości artystycznej. Ale wówczas również literatura miała sporo do powiedzenia, a jej czytelność i przesłanie stanowiły kryterium doboru sztuk. Były to przede wszystkim dzieła klasyki narodowej i światowej. Myśmy w dużej mierze odeszli od klasyki. Wpłynęła na to zmiana w geografii teatralnej Warszawy. Ponieważ zaczęły się kształtować teatry, które maja lepsze warunki do realizacji wielkiej klasyki i które się temu poświęcają - Polski, Narodowy, przedtem Dramatyczny - nasza scena prezentuje repertuar współczesny, szeroko rozumiany, ale współczesny. Natomiast jeśli idzie o Stary Teatr... jest to zupełnie inny teatr, tworzą go inni ludzie. Niewiele udało się przenieść do Powszechnego. Może tylko atmosferę panującą w teatrze...

Wojaże zagraniczne...

- Niestety, ten teatr nie ma szczęścia do kontraktów zagranicznych. Na początku trochę jeździliśmy Sprawą Dantona, i Barbarzyńcami, później byliśmy w Szwecji z Nocą trybad. I to właściwie wszystko.

Przyczyny?

- Trudno mi powiedzieć. Może dlatego, że jesteśmy teatrem, który tłumaczy się przez słowo? To jakby ogranicza jego oddziaływanie poza granicami kraju.

Jakich premier możemy spodziewać się w tym sezonie?

- W reżyserii R. Majora wystawimy kompozycję tekstów M. Białoszewskiego - to najbliższa premiera. W próbach Gyubal Wahazar St.Witkiewicza w reżyserii M. Ratyńskiego. P. Cieślak przygotowuje się do polskiej prapremiery Baala B.Brechta. Jesteśmy w rozmowach z E. Axerem, który być może zrealizuje u nas (ale to już w przyszłym sezonie) Mordercę nie do wynajęcia E. Ionesco. Mamy w naszych planach bardzo interesuiącą sztukę szwedzkiego dramatu L. Norena Noc

jest matką dnia.

Oczekujemy z niecierpliwością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji