Artykuły

Żołnierz w szarym garniturze

Kiedy pierwszy raz w życiu jako recenzent teatralny zasiadłem na fotelu Teatru Powszechnego wśród najszczęśliwszych ze szczęśliwych, którzy dostali się na przedstawienie Rozmów z katem, domyślałem się dlaczego redakcja "Teatru" zaryzykowała ten eksperyment. Jestem bowiem drugim poza Kazimierzem Moczarskim Polakiem, który po 1 IX 1939 r. rozmawiał z generałami SS - po to tylko by z nimi rozmawiać - a nie jako przesłuchiwany lub przesłuchujący.

Jednak kiedy w ostrym świetle reflektora ukazał się Zygmunt Hübner, wcielając się w postać Kazimierza Moczarskiego, poczułem dreszcz wzruszenia. Moczarskiego poznałem rok po zwolnieniu go z więzienia, gdy będąc reporterem kryminalnym "Kuriera Polskiego" zetknąłem się z nim jako starszym kolegą. Nasza znajomość rozwinęła się w okresie późniejszym, kiedy pisałem trzyczęściowy reportaż o zdradzie Kalksteina, sukcesach agentki polskiego wywiadu podziemnego "Eriki Dwa" i sekretarce gestapo, Irenie Ch.

Spotykaliśmy się lub Moczarski telefonował, przekazując swoje uwagi, komentarze. Notatki z tych rozmów, bezcennych, mam w archiwum. Wtedy ujawniła się cecha prawdopodobnie wrodzona a potem rozwinięta w okresie konspiracji i więzienia: fotograficzna, magnetofonowa pamięć Moczarskiego. Pamiętał wszystko. Umiał posługiwać się tym darem, po wielu latach ciągle tropiąc niejasności, powiązania osób w tamtym okresie, badając tajemnicze następstwa faktów.

W związku z filmem Bossaka Requiem dla 300 000 pisałem o Stroopie i zatytułowałem swoje uwagi: Hans Stroop był człowiekiem. Zadzwronił Moczarski. Uważał - słusznie - Stroopa za swojego jeńca, za swoją własność. Ale mówiliśmy o człowieczeństwie zbrodniarzy hitlerowskich. Gdyby im odmówić człowieczeństwa, byłoby to przejście na ich płaszczyznę. Właśnie dzięki pozornie prostemu zabiegowi odebrania części ludzi prawa do nazywania się ludźmi - można było wymagać od SS-manów lojalności, koleżeństwa, bohaterstwa i zarazem umiejętności mordowania.

Jeśli mordercy nie poczuwają się do winy, to ofiary muszą - jako współludzie - wziąć część winy na siebie. Hitlerowcy zbrukali nie tylko historię Niemiec, ale i dzieje ludzkości. Coś w nas jest niepokojącego, skoro Hans Stroop był człowiekiem. Opowiedziałem Moczarskiemu o zamiarze przeprowadzenia rozmów z tymi, którzy uniknęli kary, żyją na wolności, bogaci, piastujący wysokie stanowiska. Projekt długo czekał na realizację. Gdy wreszcie zaczęły się ukazywać moje reportaże z rozmów ze zbrodniarzami hitlerowskimi i wywołało to dyskusję, w której byłem atakowany za "fraternizację, podawanie rąk i antyszambrowanie u morderców", pan Kazimierz telefonował do mnie wielokrotnie, dodając mi ducha.

Doskonale pamiętam jego głos, intonację, bardzo charakterystyczną; zwyczaj mówienia z trochę ironicznym, trochę bolesnym uśmieszkiem. Wrył mi się w pamięć jego sposób trzymania głowy, pewien gest ramion, gestykulowanie z papierami w ręku, jego dalej jakby konspiracyjne, szare, nie rzucające się w oczy garnitury.

Dziwną i niebezpieczną zabawą jest teatr faktu - myślałem patrząc na Hübnera - już w przypadku zbyt dokładnie wyobrażonych sobie przez czytelników bohaterów fikcyjnych ciężko jest grać takie postacie jak Wołodyjowski, Kmicic, Zagłoba. Ale grać człowieka, którego tyle osób znało? Którego cechy osobiste - szalona odwaga, upór, idealizm, pozornie bezsensowna nadzieja warunkowały nie tylko język dialogów, styl książki, ale i to, że książka w ogóle powstała. Jej narodziny same bowiem są dramatem.

Hübner staje się na naszych oczach Moczarskim, przeistacza się w niego, w przyciszeniu i uśmiechu ukrytym w głosie, nawet z takim samym sposobem noszenia szaroniebieskiego ubrania, ponieważ Moczarski był żołnierzem, który nigdy nie nosił munduru. Przeistoczenie to następuje w czasie udzielania wywiadu rozpoczynającego spektakl. Jak silną, eksplozywną materią dramaturgiczną może być zwykły wywiad dziennikarski. Umiejętnie postawione pytanie staje się nie tylko elementem dialogu, ale i bywa ważniejsze od odpowiedzi. Ponieważ wyklucza pewne odpowiedzi, ponieważ w negatywie konstruuje postać odpowiadającego.

Potem przygaszenie świateł, cofnięcie się w czasie o 28 lat. Cela zawieszona nad sceną, wyjęta ściana z wielkiego budynku, gdzie nad uczestnikami dramatu, pod nimi, z boku, ze wszystkich stron znajdują się inni więźniowie. Trzech chodzi jednocześnie gwałtownymi krokami omijając się w absurdalnie małej przestrzeni. Każdy idzie jakby w inną stronę. Przez okno - Cezanne'owskie światło, o którym, pisał Moczarski, zmieniające się światło, znaczące pory dnia i roku, które przywodzi tyle wspomnień Stroopowi, które to światło wykorzystuje Stroop, stając na tle okna, by być prawie niewidocznym, a samemu dobrze widzieć, gdy wchodzi Moczarski.

W książce Moczarski ukazuje pseudoromantyczną, krwawą i piękną we wspomnieniach Stroopa historię hitleryzmu. W spektaklu Wajda i Hübner oddają nastrój celi więziennej, w której wrogowie znaleźli się oko w oko. Moczarski dalej prowadzi walkę, starając się być lojalny wobec Stroopa jako współwięzień. Ten właśnie absurd jest najwspanialszy. Moczarski prowadzi walkę nie przez dyskusje ze Stroopem, ale przez - mówiąc językiem wojskowym - rozpoznanie go. Poznaje wroga, jego poglądy, motywy działania, psychikę. Stroop, przyzwyczajony do imponowania, mądrzenia się, produkt gwałtownego awansu społecznego, poddaje się, choć wydaje mu się, że jest niezłomny.

Zaczątkiem książki Moczarskiego jest dalszy ciąg jego działalności wywiadowczej. Gdy inni w celi uczą się języków, on, wykorzystując obecność w celi dwu Niemców doskonali znajomość niemieckiego, ale jest to środkiem - uczy się hitleryzmu, mając za profesora znajomego i ulubieńca Himmlera. Taki jest Moczarski jako bohater Rozmów z katem i taki jest w spektaklu.

Moczarski chciał napisać książkę o Stroopie. Przez skromność usuwał się w cień, spychał na margines, czyniąc z siebie tylko medium, katalizator zwierzeń Stroopa. A jednak - wbrew Moczarskiemu - jest to spektakl również o Moczarskim, jego postawie wobec niesprawiedliwości i krzywdy, o znalezieniu siły, by wykorzystać ją dla siebie, dla narodu.

Wajda i Hübner wydobyli tę istotę książki i zmusili nas, by ją lepiej rozumieć, nie tracąc żadnego z ważnych momentów: motywu nieżydowskiego Chrystusa, złowróżbnej sowy, futurologicznego projektu alkoholizowania Ukrainy, inwigilacji Stroopa przez Moczarskiego, straszliwych opisów getta, historii "spadochroniarzy", jazdy konnej Stroopa i chwili rozstania.

Zaczyk umiał zagrać generała SS i Policji, mimo mylącego monokla, który miał przekonać samego Stroopa, że jest prawdziwym generałem niemieckim. Było coś w rangach SS podejrzanego, niepełnego, niepewnego. Matka Stroopa, jak pisze Moczarski, kiedy został majorem SS, wolała żeby był majorem Wermachtu - czyli prawdziwym majorem.

Zaczyk buduje postać Stroopa z cech fizycznych, zmieniając się nie do poznania (niektórzy sprawdzali w programach), narzucając sobie postawę, krok, sposób trzymania się żołnierski jeździecki i generalski zarazem. Generalski - taki w jaki generał SS i Policji wyobraża sobie generała. Kontestacja Wermachtu przez SS doprowadziła w końcu do naśladowania jego stylu bycia przez wyższych oficerów SS. Ten kompleks niższości, chęć samopotwierdzenia swoich kompetencji dowódczych, męstwa i wierności, cechujący "nowych generałów", którym starzy fachowcy z Wermachtu w tajemnicy odmawiali kompetencji i rang, jest znany Zaczykowi. Gra generała tego stopnia i tej formacji.

Wyższych oficerów SS, gdy z nimi rozmawiałem, drażnił w moich pytaniach nacisk na walkę z kobietami, dziećmi, rozstrzeliwanie bezbronnych. Nie tylko dlatego, że chcą się wykręcić od odpowiedzialności, ale że pragną siebie pamiętać w ogniu najcięższych walk, z groźnym, zaciętym i wykwalifikowanym przeciwnikiem - jako prawdziwych żołnierzy.

Mimo wszystko mam zarzut do postaci Stroopa. Stroop nie jest w pełni udany. Na tym polega absurd pisania recenzji z teatru faktu: Zaczyk ani Moczarski nie ponoszą za to winy. Gyby to na przykład Reinefarth był w rękach polskich, Moczarski miałby więcej szczęścia. Pasjonujący wątek informacyjny musiał w teatrze wypaść, została psychika Stroopa, a - jak wynika z zapisu Moczarskiego - potwierdza on stereotyp ograniczonego i tępego hitlerowca, w którym na cechy pruskiego żołdaka nabudowały się zbrodniczość i karierowiczostwo. W obliczu swojej potwornej zbrodni - likwidacji warszawskiego getta - wydaje się za mały, za nędzny, aż budzi rozczarowanie.

Najwięcej wątpliwości wzbudzał we mnie Schielke. Z tekstu Moczarskiego wynika, że reżyser i aktor mieli prawo ukazywać ewolucję Schielkego. Schielke jednak w interpretacji Kazimierza Kaczora w więzieniu polonizuje się, staje się polskim cwaniaczkiem i zawistniczkiem. Nawet cechy dodatnie Schielkego są polskie; w dodatku przypomina sobie, że był socjalistą.

Nie będąc pewny swojego sądu, zwróciłem się do Lecha Cergowskiego, znanego dziennikarza sportowego, który z powodów podobnych co Moczarski i po nim spędził w celi z Schielkem dwa lata.

Schielke - mówi Cergowski - Hannover, Scharperplatz 2. Żona Marta. "Marto, Marto tyś całym moim szczęściem" - śpiewał w celi. Akt oskarżenia opiewał na aresztowanie 25 osób, bez bicia, maltretowania, mordowania. Największym problemem Schielkego była kwestia jego kapusiów. Oficerowie śledczy chcieli wydobyć od niego nazwiska. Pytaliśmy dlaczego nie chce ich wydać. ,,Bo dla mnie pracowali" - odpowiadał Schielke.

Miał w Krakowie kochankę, córkę dyrektora więzienia na Montelupich, Austriaka, mieszkającego w Polsce, który po wkroczeniu Niemców stał się Reichsdeutschem. Ona, była studentka UJ, pracowała jako urzędniczka u Schielkego. Ciągle wyjednywała, żeby kogoś puścili.

Miał prawo podpisywać tzw. Entlassungschein. Wszedł w spółkę z gestapowcem, zajmującym się kartoteką, który niszczył kartę ewidencyjną i wszelki ślad nikł.

"Nie z miłości do Polaków to robiłem. Nic mnie nie obchodzili i nie obchodzą. Nie interesował mnie dobry uczynek - mówi Schielke - chciałem sobie dobrze pożyć". Robił to za skrzynkę wódki czy czekolady. Wojna była dla niego wielką okazją, by sobie pojeść, popić i pop... Na procesie nie powołał się na to, że tyle osób wypuścił.

Schielke mówił o Stroopie. Skarżył się, że traktował go jak psa, zmuszając by wrócił do roli ordynansa (Schielke od tego zaczął swoją karierę). Z paczek Schielkemu dawał okruchy na papierze z opakowania: - Na, Schielke. Stroop miał wszystko, Schielke nic nie dostawał i nie mógł tego wybaczyć Stroopowi. Stroop do ostatniego dnia był przekonany, że wymienią go Amerykanie. Gdy Stroopa i Schielkego rozdzielono - to był wielki dzień, chwila prawie wyjścia na wolność dla Schielkego. Mówił, że nigdy nie buntował się przy Stroopie, nie śmiał mu się

sprzeciwić. Nawet skargi do nas na Stroopa zaczął wylewać dopiero po jego egzekucji.

Nie było w Schielkem jowialności ani cwaniactwa. Metody podwójnego działania podał mu ktoś z ruchu oporu, posługując się córką naczelnika więzienia. Czasem zastanawiał się co się z nią stało. Myślał o niej i o żonie - to jego jedyne cechy ludzkie. Poza tym posłuszeństwo i tchórzostwo. Ograniczone jedynym motywem ryzyka: brzuchem. Uniżony i służalczy, był na naszej łasce. Sprzątał i zamiatał za cebulę, którą odgryzał jedynym zębem, który mu z przodu pozostał. Żadnej zmiany, bo taki człowiek nie może się zmienić.

Gdyby Stroop i Schielke obaj pozostali w sztuce niezmienni, nie podlegający żadnym ludzkim odruchom, byłoby lepiej czy gorzej: nie mnie osądzać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji