Artykuły

Jestem uskrzydlona

EWA DAŁKOWSKA - aktorka Wajdy, Zaorskiego, Majewskiego. Legendarna Gorgonowa i kobieta z prowincji. Telewizja nigdy nie rozpieszczała jej propozycjami, a mimo to zaskarbiła sobie sympatię widzów. Dzisiaj zbyt rzadko podziwiamy jej talent.

Pani dom wypełniają zwierzęta porzucone, odrzucone, znajdy przyprowadzane najczęściej przezsyna. Czy Pani także "zgrzeszyła" przygarnięciem zwierzaka?

- Pies Bubek jest z planu "Trędowatej". Kędzierzawy, czarny, o wielkim sercu, pętał się tam zaniedbany, przepędzany, ale bardzo cwany. Maż powiedział "dawaj go" i jest. Potem przyszedł kot Leon. Z Wojtkiem Pszoniakiem robiliśmy przedstawienie w starej kamienicy na ulicy Foksal i tam był Pan Kot Ekipa go podkarmiała, a on piął się z podwórka, na którym pomieszkiwał, coraz wyżej, czyli coraz bliżej planu filmowego. Gdy go osiągnął, powiedziałam do męża: "Tomek, tu jest taki kot..". - "Dawaj go"- powiedział. I w domu znalazł się Leon. Kot wielce wytworny, wręcz królewski - niestety już nie żyje. Poza tym mamy tchórzofretkę, kota kolegi syna, psy...

A Pani drugim domem jest warszawski Teatr Powszechny. Wasz mariaż trwa już ponad 30 lat...

- Dłużej niż moje małżeństwo.

Czego Pani szuka w kobietach, które gra?

- Każda postać jest fascynująca w inny sposób. Nie wnoszę do roli swojej prywatności, nie szukam podobieństw do Ewy Dałkowstóej. W im mniejszym stopniu rola jest zgodna z moim charakterem, tym jest ciekawsza.

Niemniej mówi się, że aktorstwo to pewnego rodzaju ekshibicjonizm...

- Nie lubię tego określenia w odniesieniu do mojego zawodu! Ekshibicjonizm jest określeniem pejoratywnym, a w pracy aktora nie ma niczego takiego. Oczywiście, w każdej roli obnażam jakąś część swojej duszy, ale to jest cecha tego zawodu. Nic więcej. Nie lubię mieszania swojej sfery nerwowej w postać, poddawania się jej w całości, handlowania sobą.

Wielu aktorów to robi bardzo często, choćby w telenowelach...

- A czemuż im się dziwić? Czasami nie wiedzą, jaki będzie koniec takiej telenoweli, nie wiedzą, w jakiej wodzie pływają, więc dają z siebie wszystko i wtedy właśnie powstaje wrażenie, że handlują sobą.

Pani ostro oddziela serial i telenowelę jako gatunki.

- Bo bardzo irytuje mnie ich mieszanie. Świat telenoweli to świat wymyślony, stwarzany niemal z dnia na dzień, bez plenerów, taki światek czterech ścian. Nasze telenowelę są jeszcze w powijakach. Serial ma swoją liczbę odcinków, treść z logicznym ciągiem zdarzeń, każdy następny odcinek jest kontynuacją poprzedniego - stanowi zamkniętą całość.

A ma Pani jakieś doświadczenia telenowelowe?

- Zaproponowano mi rolę w "Trzynastym posterunku". Myślałam, że jak zagram w takim serialu, to łatwiej przepchnę swoje projekty. Nie zagrałam, bo się bałam, że po tygodniu albo dwóch zwariuję. Zagrałam w "Trędowatej", bo uwielbiam Krzysia Jaroszyńskiego. Wymyślił, że Stefcia żyje, miało być śmiesznie. Spuśćmy zasłonę milczenia na to, jaka to była zabawa, skoro podczas pierwszego odcinka zasnęłam... Mówi się, że nie każdy aktor potrafi się znaleźć w serialu czy telenoweli. Krzyś był ze mnie zadowolony, a więc sprawdziłam się w tej konwencji i starczy. Zagrałam też w "Szpitalu na perypetiach".

Ale największą popularność daje aktorowi właśnie telenowela.

- Jak nie gram w telenoweli, to znaczy nie ma mnie. Tak to funkcjonuje wśród dziennikarzy.

Nie jest tak źle, skoro rozmawiamy...

- Światełko w tunelu? Być może. Jeżdżę sporo po Polsce z kabaretem "Pod Egidą" Janka Pietrzaka, przez ostatnie półtora roku regularnie co piątek graliśmy w jednym z hoteli w centrum Warszawy. Teraz też mamy stałą siedzibę w jednym z domów kultury w centrum stolicy i będziemy grali w każdy piątek. Ludzie przychodzą, recenzenci nie, nikt nigdzie o nas nie pisze. Publiczność dziękuje nam za prawdziwy śmiech. To bardzo dziwne zjawisko: publiczność nas lubi, a media skazują na niebyt Przed wieloma aktorami zamknęły się rynki zbytu: nie ma dla nas telewizji, radia, filmu. Bardzo dużo grałam w Teatrze Telewizji... Dużo rzeczy można było tam robić, których nie wypadało pokazywać w teatrze. A tam wypadało - nie mówię tego w negatywnym znaczeniu. To było nasze miejsce. Dzisiaj do szkoły teatralnej zdaje ogromnie dużo młodych ludzi. Pewnie myślą, że pracy nie ma, ale, będąc w Akademii Teatralnej, zagrają w telenoweli, reklamie, sitcomie i zdobędą te wille, samochody, wakacje w Miami... Świat i wartości mocno się pokręciły.

Aleksander Bardini powiedział, gdy Pani zaczynała: "biegnij i bądź jak w locie". Tak jest do dzisiaj w Pani życiu zawodowym i prywatnym?

- Ciągle szukam i żyję uskrzydlona, jestem w drodze do gwiazd. Dzisiaj wiele się zmieniło, ale to pozostało. W Teatrze Rozmaitości grałam w sztuce "Uroczystość". I dojrzałam coś niezwykłego, coś, co przypominało początki Teatru Powszechnego z czasów Hubnera: radość pracy, tworzenia, grania, szukania. Ta ożywcza chęć aktorów do grania... Coś fantastycznego!

Nie żyje Pani wspominaniem dawnych ról, nie czuje upływu czasu...

- Nie czuję zmęczenia swoim zawodem. Stale mam w sobie ciekawość dziecka przy doświadczeniu kobiety i aktorki w "pewnym wieku".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji