Artykuły

Widnokrąg intymnej samotności

"Widnokrąg" w reż. Bogdana Toszy w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Bogdan Tosza przeczytał - i wystawił na scenie Teatru Osterwy - "Widnokrąg" Wiesława Myśliwskiego jako wielki poemat o samotności i przemijaniu.

Mimo że Bogdan Tosza 600-stronicową powieść Wiesława Myśliwskiego opowiada w teatrze zaledwie przez trzy godziny, pozostaje jej wierny. Jak u Myśliwskiego, bohater odtwarza w pamięci czas swego dorastania, przede wszystkim kolejne inicjacje, ale jego pamięć przywołuje z przeszłości równocześnie kadry zdawałoby się bez znaczenia, banalne; wszystkie układają się w afabularną, meandryczną i nieciągłą całość. Wprawdzie Tosza nie dodaje do tekstu żadnego słowa, to z drugiej strony pilnie wyrzuca poza adaptację to, co mogłoby nadmiernie skupić uwagę widza wyłącznie na dosłownościach, zresztą tak smakowicie oddanych przez pisarza, realiów czasu i miejsca akcji. Wiemy, że dojrzewanie bohatera przypada na okres wojny, która wydaje się jednak daleko (kilkuletni Piotr zaprzyjaźnia się z żołnierzem Iwanem, rzeźnikiem niemieckich krów), że potem zaczyna się stalinizm (na urodziny Stalina Piotr, aby odkupić swe przewinienia, zostaje wysłany jako agitator do fabryki), lecz historia, od której wprawdzie uciec nie można, pozostaje wszakże tylko tłem, podobnie jak drugorzędny jest fakt, iż bohater żyje gdzieś na granicy wsi i miasta. Tosza stara się radykalnie zerwać z obrazem "Widnokręgu" jako prozy tzw. nurtu chłopskiego, wydobyć i przenieść na scenę to, co w powieści uniwersalne. Nie wnika, dlaczego bohater rekonstruuje swoje życie takimi a nie innymi kalkami pamięci, chociaż jego los, pełen symbolicznych wydarzeń i zagadek, w sekwencjach niezależnych scen znakomicie rekonstruuje. Sprawia natomiast, że na scenie zbiegają się dwa porządki czasu - bohater przygląda się sam sobie i innym postaciom, które przywołuje z pamięci, a które go przecież w istocie ukształtowały, bo przez nie poznawał świat i siebie. Powoli, powoli i my - tak jak Piotr - zdajemy sobie sprawę z tego, że oglądamy to, czego już nie ma, że za naszym życiem nieustająco ciągnie się od zawsze smuga cienia, spowijająca w mgłę osoby, które kochaliśmy, które coś znaczyły, z których się zrodziliśmy. Że po ojcu pozostaje wspomnienie garnka z krupnikiem, którego nie chciał jeść w szpitalu i ulubione ojca opowieści o bitwach starożytności, a po pannach Ponckich, dystyngowanych nauczycielkach męskości, wspomnienie kakao, którymi karmiły małego chłopca i krawat, jaki podarowały mu, gdy dorósł, na pierwszy gimnazjalny bal. I że tak samo będzie z bohaterem...

Jest to spektakl o przejmującej samotności, która znamionuje ludzką kondycję i wrażliwość, a jest samotnością bardzo osobistą i intymną. W tę samotność wpisane są i te cudowne chwile, jakie zdają się być jej zaprzeczeniem, czas, kiedy rodzi się miłość albo kiedy jak najgłośniej chce się śpiewać, że "szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie".

W innym planie jest to spektakl o zmierzchu tego wszystkiego, co odeszło, mówiąc symbolicznie, razem z wiekiem XX, co symbolizuje tradycyjna rodzina oraz dziedzictwo i - mówiąc banalnie - łączność pokoleń. Choroba wydziedziczenia pogłębia samotność i jest torturą pamięci. Zatem, oglądamy requiem dla pewnej formacji kulturowej i jej wartości. Lecz nic nie zostaje na scenie powiedziane wprost, gdyż jak słyszymy od jednej z postaci: w końcu wszystkie uczucia i wszystkie myśli prowadzą do złudzeń.

Nie ma w "Widnokręgu" kreacji aktorskich, bo nie ma wiodących ról, zaś główny bohater, aczkolwiek na scenie jest obecny niemal ciągle, mówi niewiele. Niemniej Tosza prowadzi aktorów po ostrzu noża, szczególnie postać Piotra. Jak zagrać bowiem kogoś, kto właśnie przypomina sobie to, co akurat widzimy na scenie? Mikołaj Roznerski porusza się jakby naprawdę był w innym czasie i w innej przestrzeni niż pozostałe postacie na scenie, jak w zwolnionym filmie, niezauważalny dla innych, zastygając w zapatrzeniu, zasłuchaniu i oczekiwaniu.

Integralny wkład w spektakl ma znakomita, oszczędna i ascetyczna, zarazem bardzo plastyczna scenografia Jerzego Kaliny i świetne ustawienie świateł, dzięki którym tak znakomicie przenikają się ze sobą te dwa światy, dwa porządki czasowe. Kalina wprowadził ekrany, szare i półprzezroczyste oraz barwne, budujące jednolite tło na całą szerokość sceny, za którymi domyślamy się jakiejś stacji kolejowej albo wielkiej hali. Postacie, ludzie - jak w życiu - cyrkulują między pierwszym planem a zagubieniem się w oddali.

Jest i coś zarazem przejmująco dramatycznego i wzruszającego, a także uwodzicielsko kuszącego w atmosferze kreowanej przez ten spektakl, który - jak się rzekło - choć grany bardzo mięsiście i wyraziście, ma raczej poetycką a nie fabularną naturę, a tym samym, podobnie jak proza Myśliwskiego, jest zupełnie w poprzek tego, co dominujące w kulturze i co wystawiane jest dziś na teatralnych scenach tak często dotkniętych pręgierzem doraźności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji