Artykuły

Teatr mnie wciągnął

- Legniccy aktorzy chcą pracować. Takiego zespołu, jaki macie w Legnicy, mogą wam zazdrościć wszyscy. Gratuluję Jackowi [Głombowi], że udało mu się zebrać taką grupę ludzi - mówi PRZEMYSŁAW WOJCIESZEK, autor i reżyser "Made in Poland".

Z Przemysławem Wojcieszkiem [na zdjęciu], reżyserem i scenarzystą "Made in Poland", kontrowersyjnej sztuki wystawianej przez legnicki teatr, rozmawia Paweł Jantura.

Premiera "Made in Poland" już za nami. Zaliczyłeś swój teatralny debiut. Jak go oceniasz? Osiągnąłeś to, co chciałeś?

- Tak. Maksymalnie wycisnęliśmy, co się dało z przestrzeni, jaką dysponowaliśmy. Myślę, że scenografia, światło, aktorzy i publiczność dobrze ze sobą współgrają. Jestem pod wrażeniem pomieszczenia, w którym gramy "Made in Poland". Tu należą się słowa uznania dla dyrektora Jacka Głomba. Za to, że zdecydował się wystawić "Made in Poland". Brawa za odwagę. Dziś Legnica ma więcej scen niż Wrocław. To dzięki Jackowi. Trochę się obawiam wyjazdu z "Made in Poland" na festiwal do Krakowa w "Nowej Łaźni". Tam przestrzeń będzie inna od tej, jaką mamy na Piekarach. Zobaczymy, jak to wyjdzie.

"Made in Poland" przygotowaliście dość szybko.

- Tak, ale mimo wszystko nie jest to tak ciężka praca jak przy filmie. Przy nim czas na kręcenie to zazwyczaj trzy tygodnie. Przy "Made in Poland" pracowaliśmy ciężko. Ale była to praca satysfakcjonująca. W teatrze więcej pracuje się z aktorem, a to przyjemne zajęcie. Szczególnie z takimi aktorami jak legniccy. Oni chcą pracować. Takiego zespołu, jaki macie w Legnicy, mogą wam zazdrościć wszyscy. Gratuluję Jackowi, że udało mu się zebrać taką grupę ludzi.

Tekst "Made in Poland" napisałeś pięć lat temu. Na potrzeby teatru znacznie go skróciłeś. Zmieniłeś zakończenie. Pierwotnie w ostatniej scenie Boguś, Monika oraz ich goście bawią się na weselu. W tle nagle pojawia się następca Bogusia, który kijem bejsbolowym tłukąc w samochody, wszczyna kolejną rewolucję. Dlaczego zrezygnowałeś z tej sceny, mogącej być swoistą klamrą całej historii?

- Chodziło o to, by opowieść nie zgubiła swojego rytmu. Kończy się ona jakąś kulminacją spajającą wszystkie wątki. Jest teatralna. Z kolei z czysto technicznych powodów stwierdziłem, że scena wesela nie doda nic nowego. W scenariuszu dokonuje się cud i z czoła Bogusia znika napis "fuck off". Trudno to sensownie zrobić w teatrze. Co do następcy Bogusia, to trzeba by wyprowadzić publiczność na zewnątrz. To też byłoby trudne technicznie. W przedstawieniu tym końcowym elementem niepokoju jest finałowe zachowanie się Wiktora - nauczyciela, który wraca do nałogu bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Film jest całkiem innym medium. Scenariusz do niego z pewnością ulegnie zmianom. Jakim? Zobaczymy.

Czy "Made in Poland" ma szansę stać się hitem?

- Nie myślałem o tym. Nic z tego, co do tej pory zrobiłem, nie stało się hitem. Obracam się w kręgach wyrobionej publiki. Nie jestem artystą ludowym. Mam nadzieję, że ludziom będzie się spektakl podobał i będą na niego przychodzić. Przyznaję, że jestem miło zaskoczony, że jest tak ciepło odbierany. Tym bardziej że jego wymowa jest pesymistyczna. Chociaż zakończenie daje nadzieję.

Czyli udany debiut w teatrze?

- No właśnie. Już kombinuję nad zrobieniem następnego spektaklu. Zdecydowanie teatr mnie wciągnął. Mam kilka gotowych tekstów. Czemu nie? Legnica to świetne miejsce. Doskonały zespół, odważny dyrektor. Jest tu odpowiedni klimat.

Kiedy doczekamy się filmu "Made in Poland"? Zatrudnisz w nim aktorów z legnickiego teatru?

- Chcę go zacząć kręcić jesienią przyszłego roku. Na razie mam połowę budżetu. Pieniądze pochodzą z komitetu kinematografii. Na pewno film powstanie przy współudziale Teatru im. Heleny Modrzejewskiej i będą w nim grali również aktorzy z Legnicy. Kręcił go będę we Wrocławiu. Z czysto finansowych powodów. Z Wrocławia jest większość ekipy, z którą współpracuję. Przy skromnym budżecie filmu to zrozumiałe.

Wcześniej jednak wracasz do realizacji swojego innego scenariusza. Niedoszłej trzeciej części trylogii Andrzeja Wajdy "Człowiek z ..."

- Tak. Biorę się za ten film w kwietniu. Tekst napisałem rok temu na zamówienie Andrzeja Wajdy, któremu niestety nie za bardzo się spodobał i odrzucił go. Udało mi się odzyskać prawa do niego. Mnie on się bardzo podoba i dlatego chcę nakręcić na jego podstawie film. Będzie nosił tytuł "Biegnij razem ze mną". Mam już skompletowaną obsadę aktorską i pieniądze. Bardzo mi zależy na tym filmie.

Co Wajdzie przeszkadzało w twoim tekście?

- Żeby było jasne. Bardzo cenię pana Andrzeja. Tylko że ja miałem inną wizję tego filmu. Mój tekst był dla niego zbyt młodzieżowy. Według mnie opowieść powinna z historii o silnym tle społeczno-historycznym pójść w stronę kameralnego dramatu dwójki dorosłych ludzi. Wajda wybrał jednak inną drogę.

Co znaczy dla takiego niszowego twórcy jak ty nagroda z gdyńskiego festiwalu?

- Bardzo się z niej cieszę. Po pierwsze, chodzi o pieniądze. Nie ukrywam. Jak każdemu, są mi bardzo potrzebne. Druga sprawa - cieszę się, że zostało zauważone to, co robię. Dzięki tej nagrodzie udowodniłem niektórym, że nie trzeba skończyć łódzkiej "filmówki", by robić dobre filmy. A niestety, w środowisku spotkałem się już z takimi opiniami. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że propozycję z legnickiego teatru co do wystawienia "Made in Poland" dostałem przed festiwalem w Gdyni.

Czy dziś można zarobić pieniądze na tzw. filmie niezależnym? Twój przypadek świadczy chyba o tym, że nie za bardzo.

- Mogę mówić tylko za siebie. Za to, że nie mam pieniędzy, mogę mieć pretensje tylko do siebie. Ja nie reprezentuję jakiejś grupy pokoleniowej. Jest tak mało pieniędzy do wzięcia w tej branży, że nie ma żadnej solidarności. Każdy twórca próbuje załatwić jakieś złotówki na swój film. A jest z tym ciężko. Więcej można zarobić dziś na dystrybucji filmu, niż na jego nakręceniu. Na "Głośniej od bomb" zarobiłem, bo miałem prawa do jego dystrybucji. Film obejrzało jak dotąd 20 tys. widzów. To dobry wynik jak na polskie warunki i na taki film. Nie są to jednak jakieś wielkie pieniądze, bo tego typu filmy nie wchodzą na ekrany multipleksów.

Na jakich filmach się wychowałeś, jakie dziś oglądasz?

- Ostatnio nie oglądam żadnych, bo odcięli mi kablówkę. A na chodzenie do kina nie miałem czasu. Generalnie wychowałem się na "kaszanie". W tym tej najgorszej, hollywoodzkiej. Amerykańskie kino mnie nudzi i go nie poważam. Między innymi dlatego, że "kaszaniaste" filmy blokują w polskich kinach miejsce dla takich obrazów jak moje. Co cenię? Na pewno filmy Macieja [chyba Jerzego?] Stuhra. Kiedyś lubiłem Juliusza Machulskiego. Lubię też kino brytyjskie i czeskie.

A Quentin Tarantino?

- Strasznie kiedyś mnie kręcił jego pierwszy film "Wściekłe psy". Późniejsze filmy Tarantino są już dużo słabsze. Ale on teraz robi szmelc. Wcale nie jestem fanem "Pulp Fiction". Myślę, że to przeciętny film.

Nakręciłbyś "kaszaniasty" film za duże pieniądze?

- Ja jestem na marginesie kultury masowej i dobrze w tym miejscu się czuję. Robię filmy dla publiki inteligenckiej, a nie takiej, która przychodzi do multipleksu nawpier.....się popcornu. Jeśli całe życie będę mógł robić to, co chcę, to super. Ale jak przestanę wyrabiać życiowo z ratami itd., to nie wykluczam. Tak naprawdę, żeby być twórcą całkowicie niezależnym, trzeba by było robić film za swoją kasę. A to jest dziś niemożliwe. Dotacja z ministerstwa czy TVP gwarantuje jednak sporą wolność. Gorzej, gdy sięgnie się po pieniądze od poważnych sponsorów. Gdybym tak zrobił, o budżet bym się nie martwił, ale czy mógłbym obsadzić w głównych rolach takich aktorów jak na przykład Bluszcz czy Chabior?

Dziękuję za rozmowę.

Przemysław Wojcieszek (30 lat) jest czołowym twórcą polskiego kina niezależnego. W 1998 roku na podstawie jego scenariusza Witold Adamek nakręcił "Poniedziałek", który odniósł spory sukces. Rok później Wojcieszek nakręcił swój pierwszy film "Zabij ich wszystkich". Ogłoszony anarchistycznym manifestem obraz zdobył nagrodę na Festiwalu Amatorskich Filmów Fabularnych "Kino poza kinem". Największy sukces odniósł jednak jego drugi film, "Głośniej od bomb". Nagrodzony został na amerykańskim festiwalu kina niezależnego "Slamdance". W kraju Wojcieszek dostał za ten obraz prestiżowy paszport "Polityki". Najnowszy jego obraz - "W dół malowanym wzgórzem" - otrzymał Złote Lwy na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Przemysław Wojcieszek jest outsiderem kultury masowej. Mówi, że nie pisze scenariuszy filmowych dla tych, którzy przychodzą do multipleksu najeść się popcornu, tylko dla ludzi myślących. Jest znanym w kraju filmowcem, laureatem gdyńskiego Festiwalu Filmów Polskich, ale na swoich dziełach się nie dorobił. Kocha to, co robi. Inaczej nie rzuciłby polonistyki dla posady w wypożyczalni kaset wideo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji