Artykuły

Teatralne ogrodnictwo

"Sen wujaszka" to jeden z wczesnych utworów Dostojewskiego. Kiedy go pisał, "Biesy", "Idiota" czy "Zbrodnia i kara" należały do dalekiej przyszłości. Teraźniejszością była chęć pisania w stylu Gogola, tyle że - oczywiście - znacznie lepiej. I właśnie z autorem "Rewizora" kojarzy się zaadaptowana na potrzeby sceny tragikomiczna opowiastka o intrydze prowincjonalnej matrony, pragnącej wydać córkę za bogatego i z książęcym tytułem, ale kompletnie zdziecinniałego starca. W podobieństwie tym tkwi zarówno siła, jak i pułapka, w którą - jak się okazało - wpaść można bardzo łatwo.

Takiego niebezpieczeństwa nie ustrzegła się Małgorzata Boratyńska. Jej godna uwagi i niewątpliwie interesująca adaptacja nie znalazła bowiem przełożenia na sceniczne działania. Górę wziął Gogol (nawet w niektórych kostiumach), a zagubił się Dostojewski. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że stało się tak głównie za sprawą komediowo-farsowej gry aktorów. I chociaż rola Księcia grana przez Jana Matyjaszkiewicza dopracowana jest w najmniejszym szczególe i niemal zasługuje na odrębne omówienie, trzeba traktować ją jedynie jako pozytywny wyjątek. Niemal wszyscy pozostali czytają tekst zbyt powierzchownie, w konsekwencji wydobywając głównie elementy komiczne, czyli te, które mogą liczyć na aplauz widowni.

Na tym tle wyróżnia się jeszcze jedna rola. Sylwia Zmirtowicz jako swatana Zina gra całkowicie serio, odwołując się do najwyższych emocji. Być może w założeniu taka koncepcja roli miała stanowić przeciwwagę dla wszystkich pozostałych, w rzeczywistości wywołuje zupełnie nienaturalny efekt, brzmiąc dziwacznie i fałszywie. W konsekwencji otrzymujemy wręcz groteskowe pomieszanie konwencji prowokujące pytanie - w jakim celu zrealizowano to przedstawienie? Czy tylko po to, by rozbawić spragnionych śmiechu widzów? Czy może jednak sens miał być głębszy, tylko sytuacja wymknęła się z rąk młodej reżyserce? Mam wrażenie, że zaszła tu druga z wymienionych możliwości, chociaż winą za zaistniałą sytuację trudno obarczać jedną osobę. Na przykładzie "Snu wujaszka" widać bowiem wyraźnie, jakie niebezpieczeństwa może kryć w sobie tzw. teatr aktorski, w sytuacji gdy zabraknie reżysera potrafiącego bezwzględnie egzekwować swoje koncepcje. Nie myślę tu oczywiście o żadnym z rodzajów tyranii, ale o konieczności panowania nad spójną koncepcją całego przedstawienia. Gdy kogoś takiego brakuje, a na scenie znajdzie się paru dobrych aktorów (bo złych ta teoria nie dotyczy), każdy usiłuje wywalczyć jak najwięcej dla siebie, np. mniej lub bardziej śmiesznymi gierkami zdobyć przychylność widzów. Tak też dzieje się na "Śnie wujaszka". Nawet Anna Seniuk w roli Marii Aleksandrowny Moskalewej jest tylko... bardzo dobrą Anną Seniuk - i to dokładnie taką, jaką chce widzieć publiczność. W takiej sytuacji, zamiast twórczego teatru, otrzymujemy interesujący pokaz teatralnego ogrodnictwa. I jeśli nawet są to ogrody na wzór wersalskiego, na dłuższą metę ich podziwianie staje się nużące. A nuda zabija wszystko. Teatr także.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji