Artykuły

Urywanie głowy "Lalce''

"Lalka" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Krzysztof Lubczyński w Trybunie.

Nieżyjący już wybitny aktor i teatralny pedagog krakowski Eugeniusz Fulde powiedział kiedyś, że ,,Hamleta'' można wystawić "nawet na goło i na strychu, tylko po co''.

Adam Hanuszkiewicz, którego dorobkowi teatralnemu poświęconą wystawę otwarto właśnie w Muzeum Teatralnym w Warszawie, miał przez lata opinię głównego obrazoburcy polskiej sceny. Miano mu za złe bezceremonialne postępowanie z tekstami klasycznymi i dzikie eksperymenty inscenizacyjne, jak ten ze słynną drabiną zastępującą Kordianowi górę Mont Blanc, czy ze słynną hondą, na której w inscenizacji "Balladyny'' jeździła Goplana w dorodnym ciele Bożeny Dykiel.

A przecież już wtedy widać było, a z obecnej perspektywy widać to szczególnie wyraźnie, że teatralny "awangardyzm'' Hanuszkiewicza był w swej myślowej istocie bardzo tradycjonalny, klasyczny, porządny. W najlepszym tych słów znaczeniu. Hanuszkiewicz nie deformował, nie zmieniał tekstów klasyków. On tylko nadawał im nowoczesne, soczyste, a w jego przypadku bardziej żywiołowe emocjonalnie brzmienie. Nie praktykował natomiast tego oburzającego, by nie rzec haniebnego procederu, jaki uprawiany jest przez młodych bezczelnych obecnego polskiego teatru.

Proceder ów polega m.in. na tym, że bierze się tekst sceniczny bądź prozatorski nieżyjącego, szacownego klasyka i realizuje się spektakl, który z klasyka zachowuje tylko jego nazwisko i tytuł utworu na afiszu. Uważam to za bezczelną kradzież i podszywanie się pod cudzą wielkość. Wielu ludzi teatru, także tych najstarszego pokolenia, zwykło mawiać, że nie mają nic przeciwko najdzikszym eksperymentom scenicznym, byle ich podstawą były oryginalne teksty współczesnych autorów, którzy godzą się na to, co reżyserzy z nimi zrobią.

Podpieranie się jednak nazwiskami Mickiewicza, Słowackiego, Wyspiańskiego, czy Prusa po to, by z ich tekstami wyczyniać najdziksze, a przy tym najgłupsze swawole, jest skrajną bezczelnością i hucpą.

Coś takiego uczynił we Wrocławiu z "Lalką'' Bolesława Prusa młody reżyser nazwiskiem Wiktor Rubin. Z "Lalki'', utworu osadzonego w bardzo konkretnym miejscu i czasie, a jednocześnie uniwersalnego i ponadczasowego bez potrzeby jakiejkolwiek ingerencji w tekst, zrobiona została żenująca zgrywa, jakieś potworne przedrzeźnianie powieści, które w miarę upływu czasu spektaklu przemieniło się w coś już w ogóle nic niemającego wspólnego z niby pierwowzorem spektaklu.

W tym spektaklu Wokulski to żałosny, rozedrgany, histeryczny młodociany pętak, a nastrój i koloryt spektaklu przypomina narkotykową prywatkę jakichś rozwydrzonych japiszonów. Co ma wspólnego z "Lalką'' ta rzekoma diagnoza naszej pośpiesznej i histerycznej współczesności? Chcecie, drodzy państwo, opowiadać o tym, co za oknem? To napiszcie własne teksty i odczepcie się od Prusa. A może chodziło o to, by wyżywając się głupio na scenie przy okazji zarobić na uczniach w nadziei - oby płonnej - że szkoły "pójdą'' na spektakl lektury z pozytywizmu. I - co najgorsze - jakim prawem jako tekst Prusa podaje się jakieś grepsy wymyślone przez Bóg wie kogo? I tylko szkoda wspaniałej aktorki Kingi Preis, która dała się namówić do udziału w tej hucpie. Jeśli warto go było zobaczyć, to dla niej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji