Artykuły

Każde spotkanie to deal

- Dziś - i jest to dla mnie odkrycie - mógłbym powiedzieć, że "Wujaszek Wania", którego znam od lat, jest najlepszym utworem Czechowa. W niezwykłej pigułce pokazuje cały kosmos człowieka. Dlatego moje prywatne spotkanie z tą sztuką i bohaterem jest bardzo cenne - mówi MARIUSZ WOJCIECHOWSKI, aktor Teatru Polskiego w Warszawie.

Od 15 stycznia na afiszu Teatru Polskiego w Warszawie "Wujaszek Wania". W roli tytułowej Mariusz Wojciechowski - wybitny aktor, do tej pory związany z krakowskim Teatrem Słowackiego.

Jacek Wakar: Reżyser "Wujaszka Wani" jest wybitnym specjalistą w zakresie metody Stanisławskiego. Czy zatem pracę nad tą rolą traktujesz jako powrót do tej metody? Z jakich elementów budujesz swego bohatera?

Mariusz Wojciechowski: Wieniamin Filsztyński bez reszty hołduje tej metodzie. Jest jej szczerym - podkreślam: szczerym - wyznawcą. Wierzy w nią z pełną uczciwością i twierdzi, że metoda Stanisławskiego jest wciąż niezwykle nowoczesna. I ja się z nim zgadzam...

O tę nowoczesność za chwilę chciałem pytać.

- Oczywiście, jak każdy spektakl, tak i ten, musi zostać uformowany. Zatem Filsztyński zwraca uwagę na rytmy, sytuacje sceniczne, ruch aktorów. I wtedy może się wydawać, że to wbrew Stanisławskiemu. Liczy się jednak proces dochodzenia do tego efektu. I wiedza do zdobycia, kiedy wracamy do jego metody. Nazywam to wejściem do biblioteki - każdy ma własną. Teraz - powiedzmy - są w niej nie tylko książki, ale i DVD, płyty. Ale to wciąż ta sama biblioteka. I powrót tam jest zawsze bardzo potrzebny. Biblioteka to źródło. Kiedy reżyser mówi, że Wania przez 25 lat pracował, trzeba to sobie wyobrazić. Jak wstawał, ubierał się, jak wyglądały jego dni. Żył w przyrodzie i wobec przyrody. Gdy mówi się o rzece albo lesie, trzeba spróbować zobaczyć je własnymi oczami.

Tego rodzaju praca była dla ciebie czymś nowym?

- W takim wymiarze niewątpliwie tak. Podobnie wspominam pracę z Walerym Fokinem. Filsztyński to wykładowca szkoły teatralnej, a Fokin reżyser bardziej "praktykujący", lepiej znał także polski teatr, pracował w Polsce wiele razy..

Fokinowi w większym stopniu idzie o efekt...

- On po prostu lepiej wyczuwa potrzeby i przyzwyczajenia publiczności, a więc próbuje się do nich dostosować. Filsztyński jest bardziej bezkompromisowy. Przez to mniej efektowny, ale bardziej prawdziwy, wierny sobie. Szczery do bólu.

Wymieniłeś Fokina. A polscy reżyserzy nie idą w tym kierunku?

- Nie wprowadzałbym takich podziałów. Filsztyński stawia na wspólną, wręcz laboratoryjną pracę podczas prób. Wielu reżyserów zostawiłoby aktora z zadaniem, każąc mu przygotować je w domu. Oczekują efektu. Próby z Filsztyńskim są jak trening. Na przykład tzw. nagawory. Przez pół godziny mówiliśmy do siebie, dzieląc się swymi związanymi z rolą wyobrażeniami. Nie wiem, czy w spektaklu będzie to widać. Liczy się jednak proces dojścia. Wspólnego przejścia tej drogi.

Ta praca na tyle cię wzbogaca, że pewne elementy z niej chciałbyś przenieść do własnego reżyserowania?

- Z aktorami, z którymi dotąd pracowałem, zawsze byłem blisko, darzyliśmy się wzajemnym zaufaniem, znaliśmy się, byłem ich kolegą z zespołu. Dziś widzę, że coś z tej metody, nie nazywając w ten sam sposób, w moich pracach było. A teraz chciałbym z tego doświadczenia na własny sposób skorzystać. Myślę o rodzaju skupienia, zajrzenia w siebie samego, pobudzenia wyobraźni. Filsztyński mawia: "zaskocz samego siebie". Ale nie idzie mu o efekt, ale sam moment odkrycia w sobie czegoś nowego. Ta chwila jest największą wartością. Nie wprost i nie w skali 1:1 chciałbym coś z tego przenieść do kolejnych moich projektów.

Wasz spektakl trwa trzy i pół godziny, idzie o zrównanie rytmu teatru i rytmu życia. Piekielnie trudne zadanie. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe.

- Jedno zastrzeżenie - to wciąż jest teatr. Przy budowaniu roli czerpiemy z życia. Ale w określonym momencie rzecz zyskuje formę. Staje się teatrem właśnie. Jednak nasze aktorskie działania są jakby wbrew teatrowi. Nie chodzi o efekt, aby coś zagrać, coś osiągnąć. Tylko stworzyć coś, odczuwać tu i teraz. Reżyser mówi "bądź prawdziwy, nie spiesz się, poczuj i zaskocz siebie". Teatr ma bardzo wiele barw. Nie twierdzę oczywiście, że każdy inscenizator musi iść tą drogą i tylko taka mnie interesuje. Po prostu cieszę się, że mogłem właśnie teraz zaznać tego doświadczenia.

W przedstawieniu nie został skreślony nawet wielokropek.

- Reżyser mówi: Bo Czechow był lepszy od nas. Trudno chcieć zastępować lepsze gorszym. Każdy ekwiwalent oryginału będzie od niego gorszy. Dziś - i jest to dla mnie odkrycie - mógłbym powiedzieć, że "Wujaszek Wania", którego znam od lat, jest najlepszym utworem Czechowa. W niezwykłej pigułce pokazuje cały kosmos człowieka. Dlatego moje prywatne spotkanie z tą sztuką i bohaterem jest bardzo cenne.

Zdarza się w chwili dla ciebie szczególnej. Zaczynasz pracę w nowym teatrze.

- Zostawiając Kraków, poczułem się jak dziecko. A wujaszek też chyba jest dzieckiem. Dzieckiem pragnącym szczęścia . Ono nie przyjdzie znikąd - nie da go los, nie przyniesie nikt z zewnątrz. Zmiana miejsca pracy - i co bardzo ważne - miejsca życia to ważny moment.. Ale nie traktuję go jak niezwykłego kroku, osiągnięcia kolejnego etapu. Bardziej dotyczy to zresztą prywatności niż zawodu. Dlatego spotkanie z wujaszkiem było tak bliskie. Jest w Wani bardzo wiele ze mnie. Granica między wujaszkiem a Mariuszem Wojciechowskim jest bardzo płynna. Reżyser to zresztą akceptuje i zachęca do tego rodzaju poszukiwań.

Mówisz, że wujaszek to dziecko. A ty chcesz poczuć się jak dziecko na scenie?

- Bardzo bym chciał, żeby tak było. Bardzo. To on, Filsztyński, mi to zaproponował. A ja cieszyłem się z tego, co się rodzi - bez wstępnych założeń. Mam ogromną nadzieję, że choć przez chwilę powiemy ze sceny coś szczerego o sobie.

Grałeś Marata, który pod kunsztownie zbudowaną formą był samym bólem. Zawsze łączyłeś formę z emocjami. W wujaszku są same emocje? Ból wujaszka Wani zostaje odarty z formy Marata? Praca aktora może polegać na redukcji, dążeniu do samoograniczenia?

- Uważam, że redukcja to ogromna wartość. Sądzę, że aktorzy często myślą w taki właśnie sposób, ale zatrzymują się w pół kroku, nie decydują się na tę redukcję. Stajemy wobec widzów i często korzystamy z tego, co sprawdzone. Może decyduje niepewność, czasem brak chęci wysiłku, czasem okoliczności. Mówisz, że Marat był zbudowany z bólu. Ja o wujaszku Wani, powiedziałbym, że to dziecko wierzące, że jeszcze spotka go szczęście. Dziecko goniące za szczęściem. Z powiewu wiatru, deszczu albo czyjegoś uśmiechu buduje szczęśliwy świat. Ale za chwilę deszcz przestaje padać, uśmiech znika, kwiat więdnie, przyroda obumiera. A jednak w tym obumieraniu znów szuka czegoś, co pozwoli mu przez chwilę być szczęśliwym. Jak dziecko.

Chciałbyś odrzucić wiedzę, na nowo się uformować na oczach widzów?

- Wiedzy nie można całkowicie odrzucić, trzeba potrafić ją wykorzystywać. Jednak w momentach dla mnie szczególnie ważnych - gdy coś mnie boli, dotyka albo raduje - na pewno nie myślę o wiedzy. Nie ona uruchamia moje emocje, one działają niezależnie. Dopiero potem mogę próbować skorzystać ze swej wiedzy, umiejętności. Ale to właśnie często zabija emocje. Emocjonalność dziś nie popłaca, ludzi, którzy kierują się emocjami, traktuje się niczym dziwaków. Każe im się uporządkować, a to jest przecież niemożliwe. Gdy Dostojewski pisał "Biesy", nie był w komfortowej sytuacji. Przeciwnie - był po strasznych doświadczeniach. Gdyby nie był na skraju życia, nie napisałby tego wszystkiego mądrego, co wynikało z emocji. Z lęku i strachu. Z bólu.

Mówisz, że wujaszek Wania po części będzie tobą. Czy w jego wizerunku ma znaczenie fakt, że przychodząc do Teatru Polskiego, zaczynasz jednak nowy etap w zawodowym życiu?

- Nic z tego nie było planowane. Tak się po prostu zdarzyło. I fantastycznie, że w tym uczestniczy Czechow i "Wujaszek Wania".

Zaczynasz w Teatrze Polskim i inaczej myślisz o sobie jako aktorze?

- Jest inaczej, podwójnie ciekawie. Jestem znów czystą kartą, a wszystko co się z tym wiąże, jest dobrodziejstwem. Mogę na nowo ją zapisywać. Teraz każde spotkanie naprawdę jest dealem - jak w "Samotności pól bawełnianych" Koltesa. Bywają momenty, że kolejne spotkania przestają być dealami, bo stają się przewidywalne. A teraz są znowu kompletnie nieprzewidywalne - autentyczne jak to Klienta z Dealerem u Koltesa.

Co kupujesz, a co sprzedajesz?

- Kupuję prawdę tego miejsca, którego nie znam. W zamian daję własną.

Myślisz o roli albo tekście, na które wcześniej się nie decydowałeś, a teraz w nowym miejscu to stanie się możliwe?

- Raczej o tekstach, a nie rolach. Zostawiając coś za sobą, mam wrażenie, jakbym stał nad brzegiem morza. Patrzę na wodę i zostawiam za sobą wszystko, a przed sobą nie mam niczego. Tylko horyzont i wodę. I wtedy myślę, że czystość i wyrazistość tego obrazu jest niezwykłą wartością. W "Wujaszku Wani" mówię: "Żeby można było przeżyć tę resztę życia jakimś nowym sposobem, zbudzić się pewnego spokojnego łagodnego poranka i zacząć żyć na nowo. Zacząć nowe życie".

Właśnie o tym myślisz?

- Dokładnie tak, choć nie znam tego sposobu. Nie definiuję siebie, niczego nie nazywam. Chcę spokojnie i wolno zapisywać tę czystą kartę - zdanie po zdaniu, akapit po akapicie, dzień po dniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji