Artykuły

Sztuka musi być sztuczna

- Po ukończeniu szkoły teatralnej, jeszcze jako gówniarz, zauważyłem, że jestem lepiej przygotowany do mojego zawodu, niż ten, który siedzi po drugiej stronie rampy i jest tak zwanym reżyserem. Zajmuje czas ludziom nie tylko młodym, bo ci chcą robić karierę, lecz także starszym, którzy mają żony i dzieci, a którym taki reżyser mógłby co najwyżej herbatę przynosić - mówi warszawski aktor MICHAŁ ŻEBROWSKI.

Ewa Sułek: Podobno nie lubi pan komercji. Dlaczego?

Michał Żebrowski: - Spodziewałem się raczej pytania, dlaczego lubię komercję...

A lubi pan?

- Mówię to trochę z przekory i trochę prowokacyjnie, ale tak. Czasami nieumiejętności reżyserskie lub braki warsztatowe różnych artystów są tłumaczone głębia ich sztuki i tym, że coś nie jest komercyjne. Oglądamy beznadziejny film i mówimy, że ma prawo, a wręcz powinien taki być, bo nie jest komercyjny. To mnie doprowadza do szału. Uważam, że sukces artystyczny powinien być wpisany w sukces komercyjny. Sztandarowym przykładem jest dla mnie "Amadeusz" w reżyserii Milosa Formana, który jest genialnym, przepełnionym sztuką filmem, a jednocześnie spełnił wszystkie wymogi komercji - zdobył osiem Oskarów, zgromadził miliony ludzi na widowniach kin całego świata i zapewne zarabia pieniądze do dzisiaj. Jestem za tego typu komercją.

Komercja komercji nie równa, a w Polsce nadal kojarzy się z czymś pejoratywnym. Krytycy najbardziej kochają ciężkie, przygnębiające, męczące filmy. Film, w którym ostatnio zagrałem - "Senność" - w reżyserii Magdy Piekorz, zdobył najcenniejszą według mnie nagrodę - Złotego Klakiera na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. lstotą funkcjonowania kina czy teatru jest zadowolony widz. Jeżeli ludzie przychodzą do kina czy teatru i biją brawa na stojąco, jest to dla reżysera największy i najważniejszy wyraz uznania. Gdybym był reżyserem, wolałbym nie dostawać nagród na festiwalach, ale żeby na moje filmy przychodziły tłumy. Możno oczywiście połączyć te dwie sytuacje - tak było w przypadku "Pręg" -pierwszego filmu Piekorz - zobaczymy, czy z "Sennością" będzie podobnie.

Uważa pan, że "Senność" to ambitne kino?

- Nie lubię takich klasyfikacji. Na przykład wszystkie filmy Woody'ego Allena są trudne, a mają opinię filmów rozrywkowych, lekkich komedii. Fakt, że jest to śmieszne i nośne, zawdzięczamy geniuszowi Allena i temu, jak prowadzi aktorów.

O roli w "Pręgach" Magdy Piekorz powiedział pan, że na taka czeka się kilka lat. Minęły cztery...

- Cierpliwie czekałem na kolejny film Piekorz, w którym, jako nagrodę za "Pręgi", miałem możliwość wybrania sobie roli. Wybrałem postać drania i skurwiela, co, jako aktorowi, sprawiło mi wielką frajdę. I wydaje mi się, że widzom również.

Czy wszystkie role przynoszą satysfakcję?

- Jedne przynoszą, inne nie. Pewna pani redaktor jednego z pism tabloidowych powiedziała mi kiedyś: panie Michale, pan się już nie pojawia na okładkach, bo pana twarz ich nie sprzedaje. Odpowiedziałem jej: co jest uczciwsze - chodzić do pracy z radością, nie móc się doczekać przedstawienia, mieć wrażenie, że człowiek z każdym sezonem, krok po kroku, pomału, się rozwija, czy mówić: ja p******ę, idę do tej j*****j fabryki robić kolejny odcinek serialu. Zajmować się tylko dostarczaniem pieniędzy. Sprzedawać okładki. Na pewnym poziomie jest to sprawa świadomego wyboru, a nie tego, że ktoś umie lepiej, czy gorzej. Zdobyłem chyba wszystkie nagrody, które istnieją w showbiznesie. I fajnie. Ale jest jeszcze coś ponadto.

Jednak aktor nie zawsze jest panem swojego losu - często unosi się nad nim groźny i bezwzględny palec reżysera...

- Dlatego postanowiłem sam produkować przedstawienia do reżyserii których zapraszam kolegów lepszych od siebie. Płacę własnymi pieniędzmi i nie pozwalam na to, żeby muzyka, scenografia, czy jakikolwiek inny element sztuki był finansowany z kieszeni podatnika. Dzięki temu nie usprawiedliwiam dyskomfortu, który mogą odczuwać widzowie faktem, że i tak państwo za to zapłaci. Dużo ryzykuję, ale mam ogromną satysfakcję, gdy bilety na moje przedstawienia robione i produkowane wraz z reżyserem Eugeniuszem Korinem są wyprzedane na pół roku do przodu, a ludzie biją brawo na stojąco. Potrzebowałem reżysera, który wyciśnie ze mnie wszystko, co najlepsze. Po ukończeniu szkoły teatralnej, jeszcze jako gówniarz, zauważyłem, że jestem lepiej przygotowany do mojego zawodu, niż ten, który siedzi po drugiej stronie rampy i jest tak zwanym reżyserem. Zajmuje czas ludziom nie tylko młodym, bo ci chcą robić karierę, lecz także starszym, którzy mają żony i dzieci, a którym taki reżyser mógłby co najwyżej herbatę przynosić. Uważam, że taki system jest wysoce krzywdzący dla aktora, który nie wie, co będzie robił za rok i ile przedstawień zagra. Wszystko jest zawieszone w próżni i oparte na wątpliwym guście jakiegoś człowieka, który z ramienia towarzysko-społeczno-urzędniczo-partyjnego dostał jakieś tam stanowisko. To jest chore. Więc facet, który ma dwie ręce i nogi oraz głowę na karku, chce się od tego uwolnić.

Jak wygląda współpraca z reżyserem, którego pan szanuje i który jest dla pana autorytetem?

- Można o to zapytać wielu aktorów, którzy mieli przyjemność pracować z Eugeniuszem Korinem. Jest to reżyser po wspaniałej szkole petersburskiej (ukończył wydział aktorski Instytutu Teatru Muzyki i Kina w Petersburgu, E.S.) oraz polskich uczelniach. Podobnie jak Jerzy Jarocki, zna rzemiosło aktorskie i reżyserię w każdym calu - ma tak zwany słuch absolutny. Człowiek taki jak ja, który jest w prostej linii spadkobiercą tradycji teatru literackiego reprezentowanego przez najwybitniejsze sławy polskiej sceny, dobrze się czuje w takich warunkach. Stojąc na scenie wiem, że on tak mnie prowadzi, aby opowiedzieć historię, która jest zapisana między wierszami. I to jest w tym zawodzie najciekawsze, a nie suche relacjonowanie tekstu, jak to się dzieje w 95 procentach przedstawień.

Lubi pan stać na scenie?

- W złym przedstawieniu nienawidzę. Dlatego założyłem swoją firmę z Eugeniuszem Korinem.

Czy znaleźli już panowie miejsce na teatr?

- Tak, ale jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Jeśli znajdzie się jakiś gentleman z kilkoma milionami euro, to niech się do nas zgłosi.

Czy znając historię prywatnych teatrów w Polsce nie boją się panowie ruszać z własną działalnością?

- Absolutnie się nie boję, ponieważ teatr to nie budynek, tylko ludzie. Krystyna Janda, która mimo tego, że prowadzi oblegany w Warszawie teatr, który ufundowała za własne pieniqdze, i w którym ciężko pracuje, miała jeszcze czas, żeby przyjść na "Ucho van Gogha", nasze przedstawienie w teatrze Bajka. Poświęca czas, aby przyjść do nas za kulisy, porozmawiać, wymienić się merytorycznymi uwagami. Docenia to, że próbujemy zrobić podobną rzecz. Wsparcie takich osób jest budujące. Dzięki nim człowiek rozumie, że zmierza w dobrym kierunku.

A nie straszą pana po nocach wszystkie sprawy formalno-prawno-finansowe?

- Tych spraw kompletnie się nie boję, ponieważ skończyłem zarządzanie.

Powiedział pan, że chce pan tworzyć "teatr klasyczny, literacki". Co to znaczy?

- Mam na myśli Szekspira oraz utwory współczesne - genialne farsy, ale również parodie operetki, fenomenalną literaturę amerykańską - to wszystko, co jest literaturą najwyższej próby. Z repertuarem jest najmniejszy kłopot.

A z czym największy?

- Z tym, co zawsze - pieniędzmi. Więc jeszcze raz zachęcam każdego gentlemana, który chce przejść do historii biznesu jako mecenas obleganego przez lata przez tysigce widzów teatru, żeby do nas zadzwonił. Na pewno ten dzień uzna za istotny w swoim życiu.

Jest pan bardzo pewny siebie...

- Nie lubię tego słowa. Powiedziałbym raczej - śmiały. Nie jestem człowiekiem pewnym siebie, tylko człowiekiem, który wierzy w to, co robi. Ale nie jest to wiara w to, że podskoczę i znajdę się w kosmosie, lecz wiaro oparta na tym co widzę, słyszę i czuję będąc artysta i stojac na deskach teatru. Moja filozofia sprowadza się do tego, że chcę robić teatr, który sam chciałbym oglądać.

Prywatnie na jakie sztuki pan chodzi?

- Bardzo lubię chodzić do Teatru Współczesnego.

Czyli lubi pan się pośmiać?

- Uwielbiam.

A nie wyglqda pan na to.

- Tak to już jest z aktorami. Zbigniew Zapasiewicz też nie wyglqda na człowieka, który lubi komedie, a proszę mi wierzyć, jest wielkim aktorem komediowym.

Ma pan więc poczucie humoru?

- Niech pani nigdy się nie zadaje z ludźmi bez poczucia humoru.

Co pana śmieszy?

- Humor angielski i Waldemar Malicki.

A co wprowadza pana w zażenowanie?

- Chamstwo i głupota.

Sztuka powinna odzwierciedlać życie, czy być od niego odskocznią?

- Ani jedno, ani drugie. Sztuka jest formą, która ma pokazywać jakie jest życie i wzruszać bądź śmieszyć, nakłaniać do przemyśleń. Nie nudząc. Ale nie ma być odzwierciedleniem życia, bo nie po to się chodzi do teatru, żeby oglądać życie. Sztuka musi być sztuczna, żeby być sztuką.

Czyli należy do niej podchodzić estetycznie? Czy to jest zte określenie?

- Złe określenie.

A jakie jest dobre?

- Śmieszyć nie błaznując, wzruszać nie popadając w ckliwość i zmuszać do myślenia nie nudąac.

Jakie jeszcze formy sztuki pana interesują?

- Literatura.

Klasyka czy "zabili go i uciekł"?

- Nie czytam tego, co nakazują poradniki i gazety, bo to wszystko było już napisane 200 lat temu tylko lepszym piórem.

"Ucho von Gogha" i "Fredro dla dorosłych mężów i żon" to sztuki mówiące o współczesnym mężczyźnie. Jaki on jest?

- Nastały ciężkie czasy dla mężczyzn.

Dlaczego?

- Kobiety mają więcej pieniędzy i mają ekonomiczne prawo powiedzenia: spieprzaj dziadu. Jak im się dziad nie podoba, to mówią: dziadu, zarabiam wiecej od ciebie, zabieram dzieci i odchodzę. To stwarza pole do załamań nerwowych mężczyzn, którzy nie dają sobie z tym rady, ale także pole do tego, aby prawdziwi mężczyźni byli jeszcze bardziej męscy.

Lubi pan tradycyjne podziały ról?

- Lubię mądre podziały, to znaczy takie, które odpowiadają dwóm stronom. Nie jestem w tym przekonaniu fanatyczny - ktoś może lubić żyć otoczony wyłącznie kotami i też być wspaniałym człowiekiem. Na pewno w oczach kotów. Wydaje mi się z resztą, że ten schemat, który ja lubię jest dziś totalnie nowoczesny. To, że to kobieta poluje a mężczyzna je to, co ona przynosi, dziś jest już klasyką, więc nie ukrywam, że jest to naprawdę ciężki czas dla mężczyzn.

Panu też jest ciężko?

- Nie, bo ja prezentuję ten drugi typ myślenia.

Jest pan gadżeciarzem?

- Absolutnie nie. Nie noszę zegarka, komórkę mam najprostszą z możliwych, bo dla mnie służy ona tylko do dzwonienia. Samochody lubię niezawodne - mocne, szybkie kiedy chcę, a komfortowe i ciche kiedy potrzeba. Bardziej mnie podnieca ziemia, drzewa i rzeczy, których nie można kupić za pieniądze, czyli zdrowie, miłość, przyjaźń i autorytetu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji