Artykuły

Bajka za trzy grosze

Redukcja symboli trafnie pokazuje, jakiemu przekształceniu w kulturze ulegają wzorce. Liczy się błyszczący produkt, za którym mimo wszystko - jak za animowaną lalką - wciąż stoi człowiek jako główny sprawca - o "Operze za trzy grosze" w reż. Waldemara Wolańskiego w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi pisze Marta Olejniczak z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr lalkowy w Polsce jest najczęściej kojarzony z teatrem dziecięcym. I trudno zmienić pogląd, gdy spoglądamy na repertuar. Propozycje dla dorosłych stanowią w nim rzadkość, a proporcje zdają się przesądzać o sprawie. Takim teatrem zdaje się być również Teatr Arlekin w Łodzi. Jednak gdy spojrzymy na jego historię, wybór sztuki otwierającej działalność tej sceny, zdaje się przesądzać o linii reperowej, w której do dziś przynajmniej raz w roku pojawia się spektakl dla starszej publiczności.

30 grudnia 1948 roku wystawiono tu sztukę "Dwa Michały i świat cały" Grzegorza Franta i Henryka Ryla, który był jej reżyserem i pierwszym dyrektorem teatru. Dziś Arlekin obchodzi swoje 60-lecie istnienia. Z okazji jubileuszu na afiszu pojawia się "Opera za trzy grosze" Bertolta Brechta w reżyserii Waldemara Wolańskiego, trzeciego dyrektora w historii teatru. Historia zatoczyła koło.

"Opera za trzy grosze" należy do najbardziej znanych utworów Brechta, a muzykę Kurta Weilla i songi, będące wykładnią poetyki dramatów niemieckiego dramatopisarza, potrafi zanucić niemal każdy. Połączenie tekstu z lalką jest posunięciem doskonałym, bo czy można znaleźć lepszy przedmiot, który dzięki swojej materii zbuduje poczucie dystansu?

Wszystkie lalki powstały w pracowni teatru, a każdą z nich trudno jest w sposób jednoznaczny przyporządkować do znanego nam rodzaju. Jonatan Peachum (Mieczysław Dyrda) i Celia Peachum (Maria Sowińska) to twory na kółkach. Bogacz został przedstawiony jako biznesmen przywiązany do biurowego krzesła i komputera. Choć informacje konfrontuje z cyberprzestrzenią, to majątku dorobił się na wyzyskiwaniu żebraków. Ich figury są niezwykłe. Lalki przybierają formułę kostiumów starego kombatanta czy niepełnosprawnego, które nakłada na siebie aktor. Dopiero jego działanie pokazuje, że to zderzenie martwej materii z ciałem pozwala na zbudowanie efektu obcości. Ludzie stają się lalkami, którym łatwo jest "nałożyć" tożsamość, później ją zmodyfikować według wypreparowanego przez komputer wzorców. Notabene komputer Peachuma zajmuje miejsce brzucha.

Jakże przewrotne są słowa Brechta, zamykające się w maksymie: "najpierw żarcie, później moralność". I jakże dobrze lalka oddaje obraz współczesnego społeczeństwa. Znajomi plastikowego świata supermenów noszą ciała gangsterskich wizerunków (Anna Zadęcka, Tomasz Pieczątkowski, Maciej Piotrowski, Waldemar Presia), a Celia i Polly Peachum (Joanna Stasiewicz) to cycate babki. Mackiego Majchera (Pavel Kryksunou) wystylizowano na cyrkowego czarodzieja, któremu w ostatniej scenie udaje się w magiczny sposób sprowadzić Gońca (Patryk Steczek). Gadająca głowa ze szklanego ekranu niesie wieść o ułaskawieniu i materialnym zadośćuczynieniu za straty moralne. Aż chce się dodać numer kodeksu prawnego. Czyż nie cudowny, współczesny Deus ex machina?

A zatem szczególne miejsce w inscenizacji znajduje koncepcja prawa, którą zminimalizowano do kilkakrotnie powiększonej odznaki Browna (Adam Godlewski), przekupnego policjanta. Redukcja symboli trafnie pokazuje, jakiemu przekształceniu w kulturze ulegają wzorce. Liczy się błyszczący produkt, za którym mimo wszystko - jak za animowaną lalką - wciąż stoi człowiek jako główny sprawca. W głębi sceny przygrywa mu znakomity zespół. Głos aktora brzmi, jakby opowiadał dużym dzieciom piękną bajkę, skłaniającą chwilami w swej opowieści raczej do snu niż do zadumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji