Artykuły

"Lalka" zmasakrowana pilą mechaniczną

"Lalka" w reż. Wiktora Rubina w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

Najgorsze w Lalce" z wrocławskiego Teatru Polskiego nie jest to, że przedstawienie Wiktora Rubina prawie nic nie ma wspólnego z powieścią Bolesława Prusa. Problem w tym, że z absurdalnej kakofonii obrazów i dźwięków nie rodzi się żaden teatr.

O "Lalce" na scenie przebąkiwało swego czasu wielu reżyserów. Pamiętam, że o własnej adaptacji powieści Prusa myślała choćby Agnieszka Glińska. Celu dopiął Wiktor Rubin w Teatrze Polskim, ale o jego spektaklu można powiedzieć tylko tyle, że powstał i wykorzystuje tytuł książki. Dla przyszłych inscenizatorów nie powinien mieć żadnego znaczenia. Dla myślenia o przełożeniu książki Prusa na język sceny widowisko Rubina nie jest jakimkolwiek punktem odniesienia.

Przed kilkoma laty w krakowskim Starym Teatrze Krystian Lupa rozpoczynał próby do "Mistrza i Małgorzaty" od poinformowania aktorów, że się z książką Bułhakowa fundamentalnie nie zgadza i zamierza przygotować inscenizację w kontrze do powszechnie uznawanego arcydzieła. Wydaje się, że Wiktor Rubin ma do powieści Bolesława Prusa stosunek podobny. Co prawda wyznaje w programie, że "Lalka" chodzi za nim przynajmniej od trzech lat, ale w innym miejscu dzieli się z przyszłymi widzami ocenami dość kontrowersyjnymi. "Postacie w "Lalce" są niewyraziste - to bezbarwne kukły, które mają przenieść na barkach ogólną cechę społeczną. Trzeba było tchnąć w nie życie, wyostrzyć konflikty, przepisać język" - wyznaje niezrażony Rubin. A w innym miejscu wypomina Prusowi, że napisał rzecz o strukturze podobnej do telewizyjnego serialu, w dodatku z mdłymi, nic nieznaczącymi dialogam.

Reżyser więc do spółki z Jolantą Janiczak nie "dramatyzują" powieści zgodnie z obowiązującą dziś jak Polska długa i szeroka modą. Oni piszą na bazie "Lalki" całkiem nowy "utwór sceniczny" z pełnym słabości oryginałem niemający nic wspólnego. Za to inkrustowany jest bogato "do smaku autorów dzieła" a to "Strachem" Grossa, a to "Dziadami" Mickiewicza. Dla ciekawych są jeszcze ułamki "Traktatu o manekinach" Schulza, a za moment "Na skalnym Podhalu" Tetmajera. Można odnaleźć w tym jeszcze fragmenty z Moravii i Kazana, a że twórcy są wyczuleni na społeczne krzywdy i typowo polskie sprawy - cytaty z portali internetowych. Dlaczego wybrano akurat te tytuły - zapyta ktoś naiwnie. A dlaczego nie - odpowiem bezczelnie. Choć budują one przedstawienie Rubina, nie mają dla niego żadnego znaczenia. Równie dobrze można by było w ich miejsce wstawić cokolwiek innego. Z chaosu bowiem żadną miarą nie da się stworzyć scenicznego ładu.

"Lalka" Rubina stoi na nieprawdopodobieństwach i niezgodnościach z powieściowym oryginałem. Dlatego nie ma starego subiekta, a jest Rzecki 30-letni - prawdopodobnie aktywista Młodzieży Wszechpolskiej. Co nie przeszkadza mu mówić o wojskach napoleońskich - reżyser nie widzi w tym najmniejszej sprzeczności. Wokulski (Bartosz Porczyk) jest w jego wieku, co dla inscenizacji również nic nie znaczy. Przybywa znikąd i donikąd zmierza. Rubin wymyślił go sobie jako współczesnego everymana, a wyszedł jemu i aktorowi człowiek bez właściwości. Kocha się w Izabeli, tym razem od niego starszej. W tej partii oglądamy Kingę Preis i jest to jedna z niewielu ról, których ta wybitna aktorka zagrać nie może. Nic więc dziwnego, że właśnie w taki sposób obsadził ją Wiktor Rubin.

Wrocławski spektakl jest zatem feerią niedorzeczności. Czego tu nie ma? Telewizory i rewie mód, starsze panie w rolach małych dzieci i figura konia na scenie. Wszystko to jednak w żaden żywy sposób nie składa się w całość, którą dałoby się bez bólu przełknąć. Skoro już przedstawienie Rubina jest tak bardzo niemądre, niechby było przynajmniej atrakcyjne - myślałem sobie podczas premiery. Nic z tych rzeczy. Rubin zamierzył się z motyką na słońce. Wyszedł z tego pokaz reżyserskiej bezradności - i to trwający niemal trzy godziny.

W kulminacyjnej scenie - trwa ona chyba z pół godziny - Wokulski przytacza w założeniu wstrząsające dane o polskich zarobkach. Mieczysław z Wrocławia jeździ tirem i zarabia 1000 zł, Anna z Kielc ma jeszcze gorzej. Oto teatr, znów zgodnie z dzisiejszymi kanonami, pokazuje swą wrażliwą społecznie twarz, obsadza się w roli jedynego sprawiedliwego. A mnie na widowni robi się nieswojo. I to bynajmniej nie dlatego, że tak dotyka mnie ta wyliczanka krzywd. Powód jest inny - Wiktor Rubin bowiem ma się, zdaje się, całkiem nieźle, a więc gest podszyty jest czystą pychą i jest z gruntu fałszywy. Z "Lalką" też zresztą nijak się nie zgadza. W cytowanym już programie reżyser wyznaje, że nie obchodzi go, czy ktoś uzna jego spektakl za zgodny z Prusem. Po tym, co zobaczyłem, wcale mnie to nie dziwi. Choć Wiktor Rubin lekceważy zapewne także głosy krytyków, muszę powiedzieć, że takiego humbugu jak wrocławska "Lalka" dawno nie widziałem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji