Artykuły

Eurypides i nasi współcześni

PRZENIESIENIE dzieła drama­tycznego w zupełnie odmienną konwencję teatralną nigdy nie było zadaniem łatwym i w dodatku nastręcza wiele pokus, którym re­żyserowi nie jest łatwo się oprzeć. Te prawdy stają się aktualne, ile­kroć mówimy o wystawieniu które­goś z dramatów starożytnych we współczesnym teatrze.

Tam wielkie przestrzenie teatrów na kilka tysięcy osób, odkryte niebo, maski, koturny, wieloosobowe chóry. W teatrach naszych czasów, często nieduże sale, bliskość widza i aktora, przyzwyczajenie ich obu do zupełnie odmiennych konwencji, innego tonu - wszak ton tragiczny właściwie zanikł - innego widzenie świata; współcześnie wiele miejsca poświęca się uwarunkowaniom, w jakich żyje bohater, zajmuje się odcieniami, szczegółami, w teatrze starożytnym zajmowano się generaliami: miłość, nienawiść, życie, śmierć, los. Nie mówiąc już o minimalnej choć­by wiedzy o starożytności, która jest potrzebna, aby zrozumieć w ogóle, o co chodzi. A ta wiedza u każdego nowego pokolenia widzów jest coraz mniejsza. To cywilizacja środków masowego przekazu, komputerów i kosmosu wypiera starożytność z ludzkich zainteresowań, oddzielając w ten sposób człowieka od korzeni naszego kręgu kulturowego. Dlatego wystawianie antycznej tragedii grec­kiej jest przedsięwzięciem niełat­wym. Piszę te słowa po obejrzeniu "Medei" w Teatrze Powszechnym. To bowiem dzieło Eurypidesa wy­stawił Zygmunt Hübner.

Najważniejsza sprawa dla każ­dego twórcy, to znalezienie od­powiedników, które pomogą prze­nieść dzieło w inny krąg wy­obrażeń. Wraz z autorką sceno­grafii Barbarą Hanicką reżyser prze­niósł grecką tragedię ze świata ka­mienia w świat połyskliwego meta­lu; ze światła w mrok, z bieli w szarość i czerń. To był śmiały i dobry pomysł. Chybiona była na­tomiast, wg mnie, muzyka Józefa Skrzeka. Było jej po prostu za dużo. Za bardzo operowała melodyką, za mało rytmiką. Szczególnie raziły pieśni chóru, bardziej kojarzące się z pieśniami kościelnymi niż z grec­kim chórem. Rytm to przecież pod­stawa tamtej sztuki, nawet w wier­szu.

Poważnym natomiast atutem przedstawienia był bardzo dobry przekład Macieja Słomczyńskiego. Bliski współczesnemu widzowi, ale bez nadmiernych uwspółcześnień.

Aktorzy też mieli niełatwe zada­nie. Pojęcie tonu tragicznego we współczesnej praktyce teatralnej prawie nie istnieje. Tragedie gra się bardzo rzadko, uznając je za zbyt patetyczne dla współczesnego widza, niewiarygodne, jeśli chodzi o praw­dę ludzką. Dlatego dziś niewielu ak­torów może sobie poradzić i się od­naleźć w tego typu repertuarze. Po­godzić wysoki ton tragiczny z ukazaniem prawdy o człowieku. Te trudności są widoczne już przy graniu tragedii Szekspira, a cóż dopie­ro mówić o starożytnych.

W przedstawieniu te aktorskie rozdarcia i bezradności też były wi­doczne. Raził Jerzy Przybylski jako Kreon, pokazując to, co dobrze zna­my z innych ról w jego wykonaniu, lecz w innego typu repertuarze. Ra­ziła Aniela Świderska swoim sen­tymentalizmem, Piastunka Medei, jak gdyby grała w mieszczańskiej dramie. Na szczęście odtwórcy in­nych ról potrafili, do spółki z re­żyserem, odnaleźć w swojej wrażliwości współczesne odpowiedniki, o których była mowa.

Zaczynając od ról drobniejszych, lecz przecież ważnych, jako tworzą­cych pejzaż całości widowiska teat­ralnego - głęboko zapada w pamięć relacja Gońca o krwawych wydarzeniach w pałacu korynckiego Kreona, wypowiedziana przez Witolda Dębic­kiego z robiącą duże wrażenie powściągliwością. Tę szlachetność tonu miał w sobie także Zygmunt Sierakowski, opiekun synów Medei i Jazona, przekonywający był także Tadeusz Włudarski jako król Aten, skuszony przez Medeę obietnicami rozwiązania życiowych problemów.

Wreszcie para głównych bohate­rów. Wyrazisty był Jazon Jerzego Zelnika. Aktor trafnie obnażył żądzę władzy i sukcesu jako głównych mo­tywów działania swojego bohatera. Akcentował też cynizm Jazona, sta­rającego sig przedstawić Medei po­rzucenie jako dowód troski o synów i o nią samą. Może w tym wszystkim przydałaby się szczypta chłodu. Tego jakby Zelnikowi nieco brakowało.

Wreszcie Krystyna Janda. W roli Medei znalazła tworzywo umożliwiające pokazanie pełni talentu. Janda świetnie rozumie, że środki wyrazu trzeba na scenie stopniować, aby robiły wrażenie, jakie chce ak­tor osiągnąć. Dlatego tragiczność swojej bohaterki buduje w sposób bardzo precyzyjny, stopniowy. Po­trafi dużą siłę dramatyczną osiągnąć mówiąc ściszonym głosem, wówczas widz ma wrażenie, że słucha spo­wiedzi postaci. Następujące później podniesienie i załamanie głosu traf­nie odtwarza szarpaninę wewnętrz­ną bohaterki. Tak oto Janda tworzy swoją drapieżną, współczesną Me­deę. Inna sprawa, że zastosowane w scenografii tworzywa utrudniły chyba warunki akustyczne, i arty­kulacja słów wypowiadanych z głębi sceny nie zawsze brzmi czy­sto.

Godna polecenia i głębszej uwagi jest ta przygoda ze starożytnością Zygmunta Hübnera i odtwórczyni roli tytułowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji