Artykuły

Gorycz zemsty spełnionej

Cóż, czytelniku jak głaz, nie ma ratunku - potwierdziło się raz jeszcze. Po prostu mam gust staroświecki. Spodobało mi się na przykład ostatnio przedstawienie w krakowskim Starym Teatrze. I co się okazuje? Reżyseria - klasyk, Zygmunt Hübner, muzyka - klasyk, Stanisław Radwan, scenografia - klasycy. Lidia Mintycz i Jerzy Skarżyński. No i najgorsze, autor - {#au#2333}Ajschylos{/#}, starożytność!!!

Zgryzota. Minęło jednak parę tygodni od wstrząsu, spróbujmy zracjonalizować nieracjonalne. A zatem dlaczego zachwyca, choć wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi nie powinno?

Po pierwsze - realizatorzy wykazali zgoła niedzisiejszą skromność i umiarkowanie. Wczytali się uważnie w tekst "Orestei" i zaufali Ajschylosowi, że może być interesujący, nawet Jeśli się nic mu nie będzie imputować ani amputować. Także śledząc didaskalia nie sposób wykryć najmniejszych uchybień. Prawda, że nie jest to dziś modne reżyserowanie. Do dobrego tonu należy raczej dodawanie znaczeń, krzyżowanie sensów, co w praktyce wcale nierzadko sprowadza się do tego. że nowego nie dowiadujemy się naprawdę nic, a nie dociera do widzów także to, co kazało autorowi sięgnąć oo pióro.

Być może Hübnerowi stosunkowo łatwiej było poświęcić własne ambicje i podporządkować maszynerię teatralną przekazaniu, jak najwierniejszemu, myśli dramaturga. Ajschylos przetrwał w końcu tysiąclecia, niezbyt często jest wystawiany, więc nie znudził się publiczności, a "Oresteja" - jedyny praktycznie utwór tego autora zachowany w całości - i dziś oprze się sądom najsurowszego krytyka, nawet jeśli ten zastosuje w ocenie kryteria służące zwykle do wartościowania westernów czy kryminałów Bo oto fabuła sensacyjna, umiejętnie opowiedziana, nieboszczyki - są, konflikt wartości - także. Więcej nawet - jest kilka, ról do zagrania, w tym jednaa - Klitemnestry - może największa w kobiecej literaturze dramatycznej. Powierzył ją Hübner Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej. I nie zawiódł się chyba. W tym wydaniu jest Klitemnestra i dumną, świadomą swych wdzięków panią Argos, i kwintesencją urażonej kobiecej próżności, i matką - szalejącą z rozpaczy po śmierci córki, a zdumioną do granic niewdzięcznością syna. Jest rzeczywiście - jak chce tego Ajschylos - tragiczną jednością kata-mściciela i ofiary. Morduje, triumfując i chełpiąc się bez skrupułów swoją przebiegłością.

Ginie z ręki syna szczerze zdumiona, bo nie potwierdziło się złudzenie, że śmierć Agamemnona zamknie łańcuch zbrodni, że zanurzywszy miecz w jego sercu, można będzie wypędzić z królewskiego domu ducha zemsty Alastora.

Nie wyrokujmy, czym była "Oresteja" dla starożytnych Greków, choć przekazy dowodzą, że tak jak dla nas dziś - przede wszystkim tragedią zemsty spełnionej.

Akt zemsty dokonuje się w czasie scenicznym dwukrotnie, wielokrotnie o nim słyszymy. To przecież zniszczenie świątyń Troi i zniesławienie bóstw przez rozbieranych butą zwycięzców stało się przyczyną gniewu bogów. Aigistos, ręką Klitemnestry, kontynuuje rozgrywkę rodzinną, mszcząc się za upokorzenia swego ojca Tiestesa, których ów doznał właśnie w Argos, w domu Atrydów. Piękna królowa uzasadnia swój czyn względami sprawiedliwości - karze męża za śmierć córki Ifigenii, za zdrady, za zbezczeszczenie świątyń. Sam słodki Apollo, wielkoduszny wobec matkobójcy - Orestesa, zna również rozkosze zemsty. Odtrącony przez Kasandrę sprawił w odwecie, że ludzie przęsła ją wierzyć jej przepowiedniom, co z kolei staje się przyczyną nowych nieszczęść, bo ani Trojanie, ani poddani Agamemnona - zamienieni w sceptyków - nie są zdolni do reagowania w porę na niebezpieczeństwa.

Słowem, odwołań jest wiele. Uprawniają więc skłonność widza do traktowania historii jako ciągu wydarzeń napędzanych ślepym mieczem mściciela, tragicznego splotu krzywd i odwetów. Każdy wykonawca wyroku miał przy tym swoje racje i mógł, jak Klitemnestra, powtarzać - oto już sztych ostatni, "nie chcę czynić więcej zła".

Czy były szanse w istocie? Dziś ośmielamy się wątpić. Ajschylos z pewnego punktu widzenia również raczej problem zredukował, unieważnił niż go rozwiązał. Ludzką sprawę oddał mianowicie w ręce bogów; niech nas nie zmyli dopuszczenie śmiertelników do orzekania o winie Orestesa. I wybaczyli bogowie. Zdjęli z człowieka cały ciężar winy, uwalniając go nawet od wątpliwości, wyrzutów sumienia, niespokojnych nocy.

Bogatsi o myśli współczesnych filozofów i doświadczenia obozów koncentracyjnych możemy żachnąć się na naiwność i idealizm Ajschylosa. Jako się rzekło na wstępie, Hübner zachował iście olimpijski spokój - nie dopisał dramaturgowi ani katolicyzmu, ani egzystencjalizmu. Złośliwy recenzent mógłby wprawdzie chwycić się ostatniej deski ratunku - skąd w takim razie w III akcie tyle błękitów, kadzideł, obłoków? Toć rekwizytornia kojarząca się bardziej z siwobrodym Bogiem Ojcem chrześcijaństwa niż miejscami kultu Apollina i Ateny, dokąd podążamy wraz z Orestesem ściganym przez Erynie. Ten delikatny synkretyzm drażnić może dogmatyków, przyznać trzeba jednak, że jest bardzo funkcjonalny, poprawia sugestywność scenicznej akcji, jest chyba najmocniejszym akcentem w przedstawieniu, a opowiada się w tym momencie wszak o sprawach bardzo ważnych - o powrocie pełnej harmonii, pogodzeniu ludzi, herosów, starych i nowych bogów. Po zabójstwie Orestesa zawrzało przecież w naturze - poruszyły się nawet ciężkie głazy wiszące od początku nad głowami bohaterów. Teraz, po bezkrwawej pokucie, po trudnej decyzji sędziów mogą znów znieruchomieć, prawdziwy ład moralny został przywrócony.

Niewiarygodne to dla współczesnego sceptyka-ponuraka, lecz czy nie dlatego właśnie oczyszczające, świeże, wzruszające? Wszak i rozwiązania we wspomnianych wyżej westernach, tych dramatach naiwnych XX wieku przyciągających miliony, dokonują się poniekąd deus ex machina. Tyle że to człowiek urasta do rozmiarów herosa i już bez pomocy bogów zdolny jest przywrócić poszanowanie dla abstrakcyjnych przecież zasad - honoru, uczciwości, ludzkiego życia.

I takim oto sposobem zabrakło miejsca, by wypominać Jerzemu Bińczyckiemu (Agamemnon), że był zbyt krótko na scenie, jego rydwanowi - że miał w sobie coś jarmarcznego. Deliberować nad naiwnością starożytnych, którzy uwierzyli w "macierzyństwo" Zeusa i na tej podstawie pozwolili Atenie (Izabela Olszewska) wybaczyć matkobójstwo

Orestesowi. Docinać Jerzemu Radziwiłowiczowi (Orestes), że zafiksował rolę człowieka z żelaza, a damskiemu chórowi towarzyszącemu Elektrze (Anna Dymna), że brzmi znacznie mniej melodyjnie i zachwycająco niż męski i pozwala właśnie w II części odczuć twardość teatralnego fotela. I dobrze, że zabrakło. Nie są to przecież uchybienia odbierające spektaklowi wartość i zniechęcające do wizyty w teatrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji