Artykuły

"Balladyna" w sąsiedztwie Bazaru Różyckiego

"Balladyny" Juliusza {#au#126}Słowackiego{/#} nie oglądaliśmy w Warszawie od czasów słynnej inscenizacji Adama Hanuszkiewicza, kiedy to Bożena Dykiel jeździła hondą po scenie. W Teatrze Powszechnym tandem Kilianów - syn Jarosław, reżyser i - ojciec Adam, scenograf - wystawił "Balladynę" jako widowisko jarmarczne.

Scenę przyozdobiono w odpustowym stylu, naiwnymi malowidłami i kolorowymi żarówkami. Henryk Machalica wygłasza prolog we fraku i cylindrze, jako dyrektor wędrownej trupy. Po podniesieniu kurtyny ukazuje się las, namalowany na planszach w stylu jarmarcznych "monideł". W głębi toń jeziora Gopło, przez które przemknie sznur kiczowatych łabędzi. Drużyna rycerza Kirkora poluje tu na tekturowe - jak na ludowej strzelnicy - jelenie. Od bardzo zabawnych pomysłów scenograficznych w tym przedstawieniu aż się roi.

Przyzwyczailiśmy się traktować twórczość naszych największych poetów romantycznych (którzy, jak kpił Gombrowicz - "wieszczami byli") niezwykle serio i z nabożeństwem. Nie wydaje się jednak, by można dziś tak właśnie wystawić "Balladynę", która jest koktajlem motywów Szekspirowskich (z "Mackbetha", "Króla Leara" i "Snu nocy letniej"), potraktowanego bardzo swobodnie folkloru i ulubionego przez romantyków prehistoryzmu. Z zamierzenia samego Słowackiego sztuka pełna jest anachronizmów, czyli mieszają się tu czasy i epoki.

Publiczność w Powszechnym ma więc pełne prawo bawić się doskonale na widok Kirkora (Rafał Królikowski), pięknego jak malowanie, jakby z obrazu samego Kossaka, w stroju niemal ułańskim, tyle że z rękawami doszytymi jakby od sukni z epoki elżbietańskiej. Wdowa (Ewa Dałkowska), matka dwu pięknych córek, w swej biednej chatce zarabia szyciem na maszynie.

Pani jeziora, Goplana, Justyna Sieńczyłło, przypomina Kleopatrę z głośnego superfilmu, tyle że - jako rusałka - włosy ma niebieskie i okazały, błyszczący rybi ogon. Przemieniony w wierzbę Grabiec (Sylwester Maciejewski) łypie okiem przez dziurę po sęku. Uczta na zamku to rodzaj bankietu z tańcami. W finale superzabójczyni, która na samą siebie wydaje wyrok śmierci, zapada się pod scenę, a na widownię buchają kłęby dymu. I wszystko to naprawdę ma swój urok, a z największą wdzięcznością przyjmą na pewno tę "Balladynę" tłumy szkolnej młodzieży, które nawiedzą Teatr Powszechny. Całkiem dorośli także zabawią się tu dobrze.

Propozycja obu Kilianów jest godni uwagi, jako próba uratowania dla sceny sztuki Słowackiego, której nie sposób grać dziś "po Bożemu". Nie obyli się jednak bez ofiar i to dotkliwych. Pod ołówkiem inscenizatora skracającego drastycznie tekst, padło trupem piękno wiersza Słowackiego. Może te dlatego - poza Matką Ewy Dałkowskiej - nie ma w tym przedstawieniu wyrazistych ról. Aksamitną suknię Doroty Landowskiej pamięta się bardziej niż jej Balladynę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji