Artykuły

Zasadzki "Don Juana"

Teatr Telewizji sięgnął ostatnio po repertuar klasyczny. Po "Hamlecie" w reżyserii Gustawa Holoubka, spektaklu, który wzbudził szeroką dyskusję (za najciekawszy głos w tej sprawie należy uznać wypowiedź znakomitego reżysera angielskiego Lindsaya Andersona w telewizyjnym "Pegazie", głos pełen zdumienia i osłupienia) obejrzeliśmy w poniedziałkowym Teatrze Telewizji Don Juana w reżyserii Zygmunta Hübnera.

Don Juan jest w dorobku {#au#84}Moliera{/#} pozycją dość szczególną. Boy umieszcza tę sztukę w krytycznym tryptyku Moliera, obejmującym poza tym "Świętoszka" i "Mizantropa". Jest to sztuka, która nosząc podtytuł "komedia" w istocie komedią nie jest, ale zawiera elementy krytyki, sięgającej problemów filozoficznych i społecznych swojego czasu. Jednakże w "Don Juanie" już od samego początku, w samym tekście sztuki tkwi coś, co w odbiorze współczesnego zwłaszcza widza odczytane być musi jako pęknięcie czy też - pozorna przynajmniej - niekonsekwencja. Molier napisał swego "Don Juana" - jak zapewniają o tym wszyscy interpretatorzy - jako krytykę czy też satyrę na postawę dworskiego wykwintnego młodzieńca, gardzącego innymi ludźmi, nie powstrzymującego się w swej pysze przed obrazą nieba i ziemi; coś w rodzaju prekursora schillerowskiego "Don Karlosa", a więc konfrontacja zgniłego, dworskiego libertynizmu z moralną i zacną postawą rodzącego się mieszczaństwa. Jedynie bowiem z tej pozycji - albo też z pozycji obłudy, którą przecież autor odrzuca - można zdobyć się na potępienie wolnomyślnego młodzieńca w jego postępowaniu z Elwirą i innymi paniami, które padły jego ofiarą.

Boy - żeby jeszcze raz się nań powołać - pisze: "Z chwilą rozbrojenia Francji typ junaka-rycerza, zdolnego zadziwić świat swoimi czynami, degeneruje. Bujna energia wyradza się w zło, inteligencja w przewrotność; nawyk do rozkoszy połączony z poczuciem bezkarności rodzi drapieżną nudę szukającą zaprawy w ludzkiej krzywdzie, bólu. Jest w tym Molierowskim "Don Juanie" poprzednik Valmonta z "Niebezpiecznych związków''.

Wszystko to prawda, ale jest przecież również i coś więcej, albo też coś całkiem innego, co także zresztą zauważają wszyscy interpretatorzy. Oto bowiem ten zgniły niewątpliwie i rozpustny ponad wszelkie miary młodzieniec jest równocześnie jedynym w tej sztuce, który broni racjonalizmu. Jego wiara w "dwa plus dwa jest cztery'' występuje tu jako zaprzeczenie wszelkich innych wiar, zabobonnych i bałamutnych. Nie tylko bowiem na tle ludzi swojej sfery - szlachetnego ojca lub spełniających absurdalny w dzisiejszych kryteriach obowiązek honoru, braci Elwiry - ale także na tle zacnych i moralnych ludzi z klas niższych Molierowski Don Juan jest człowiekiem światłym, rozsądnym, o niebo od tamtych nowocześniejszym. Jest on również człowiekiem nie tylko inteligentnym, ale i odważnym. Jego nieustraszona postawa wobec świata nadprzyrodzonego, jego - przecież z góry przegrany - pojedynek z widmem Komandora stawia go w rzędzie poprzedników innej, przez Hebbla właściwie dopiero zinterpretowanej postaci - postaci Holofernesa.

Jest więc w tym "Don Juanie" zagadka. Zagadka, która od reżyserii wymaga, by zastosować wobec niej jakiś zdecydowany, ale także i tendencyjny klucz, jakiś odważnik, który przechyliłby szalę na jedną z dwóch możliwych stron - potępienia lub poparcia dla Don Juana.

Zygmunt Hübner w rozmowie ze Stefanem Treuguttem, przeprowadzonej przed spektaklem, powiedział, że widzi w Don Juanie "playboya" ówczesnej epoki i że w końcu, traktuje tę sztukę jako pokaz tezy, że nie wolno pomiatać innym człowiekiem, że pycha i samowola muszą zostać ukarane. Tym samym jednak wpadł w zastawioną przez sam tekst zasadzkę. Jakkolwiek bowiem starać by się dowodzić tej tezy na tekście Moliera, zawsze stanie się wobec tej oczywistości, że w zestawieniu z Don Juanem wszyscy inni - a więc Sganarel, pan Niedziela, nawet ów słynny żebrak - to albo zwyczajni głupcy, albo w najlepszym razie poczciwcy, tkwiący w utartej koleinie myślowego konwenansu i zbyt słabi, aby zdobyć się na podjęcie ryzyka myślowego, na które Don Juan się zdobywa. Nie wzruszy bowiem współczesnego widza porwana z klasztoru i niecnie uwiedziona Elwira, nie przejmie dreszczem grozy potok bluźnierstw, wypowiadanych przez bohatera sztuki, nie przerazi go wreszcie nawet scena kary piekielnej, jaka czai się u kresu tej dramatycznej komedii. Wszystko to - w dzisiejszym odbiorze - są sprawy umowne i mało przekonywające, podczas gdy postawa Don Juana przekonuje swoim co najmniej racjonalizmem.

Piszę o tym dlatego, aby na tym - jak myślę, bardzo dobrym - przykładzie pokazać po jakich w istocie manowcach naiwności błądzą ci wszyscy, którzy nawołują, aby klasykę pokazywać - zwłaszcza w telewizji, tym najbardziej masowym środku przekazu - "jak Pan Bóg przykazał", "zgodnie z intencją autora", "tak jak było". A więc właśnie Hübner, mimo że usunął cały drugi akt sztuki, co jest zresztą w tym wypadku praktyką stosowaną od dawna, rzeczywiście pokazał "Don Juana" - "tak jak było", to znaczy tak, jak można było jeszcze grać tę sztukę przed stuleciem. Ale dzisiaj już nie można. Nie można dlatego, że myślimy inaczej, odczuwamy inaczej, cenimy co innego i boimy się czego innego. I z owego grania "jak Pan Bóg przykazał", recepty, którą podsuwa "Tygodnik Powszechny" piórem swego felietonisty, wynika wcale nie "wierność Molierowi, wielkiemu pisarzowi swojej epoki, lecz właśnie sprzeniewierzenie się Molierowi, zagubienie przed wielomilionową widownią tego, co w Molierze było myślową odwagą, a pozostawienie tego, co jest starzyzną i ramotą.

Spektakl wyreżyserowany został starannie, być może z pewnym nadużyciem filmu na niekorzyść sceniczności, do czego telewizja prowokuje, ale nie zmusza przecież, a zagrany znakomicie zwłaszcza przez Wojciecha Pszoniaka w roli Sganarela. Tę rolę, którą w premierowym przedstawieniu tego spektaklu grał sam Molier, Pszoniak zagrał z siłą, potwierdzającą nieprzeciętną miarę jego talentu. Englert jako Don Juan był być może dobry, być może zły, a być może przeciętny. Trudno doprawdy powiedzieć cokolwiek wiążącego o kreacji aktora, który dosłownie nie schodzi z telewizyjnego ekranu i aż dziw, że ma czas na zmianę kostiumów pomiędzy spektaklami. Publiczność przestaje już w tej sytuacji oceniać poszczególne role, mając jedynie przed oczami Englerta. Odnosi się wrażenie, jakby reżyserzy telewizyjni i telewizyjni programowcy nie zdawali sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządzają aktorowi i sobie przez swój brak obsadowej wyobraźni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji