Artykuły

Żywy teatr w Trójmieście

Ostatnie zamieszczone w "Nurcie" omówienie poznańskich przedstawień teatralnych podpisane moim nazwiskiem zatytułowałem "Smutek teatralnego Poznania". Żadna to - wbrew pozorom- satysfakcja dla krytyka pisać źle i tylko łajać, i chyba na skutek tego postanowiłem zajmować się poznańskim teatrem z dwóch ostatnich sezonów.

Teatrem ,,Wybrzeże" warto zająć się nie tylko z powodu wyjałowienia teatralnego Poznania, które stanowi spadek po poprzedniej dyrekcji, lecz może przede wszystkim dlatego, że rdzeń zespołu w Trójmieście stanowią byli Poznaniacy. I tak: kierownikiem artystycznym jest tutaj - Marek Okopiński, kierownikiem literackim - Stanisław Hebanowski, żywa legenda poznańskiego teatru, a w ponad sześćdziesięcioosobowym zespole aktorskim spotkać można m.in. Halinę Winiarską, Irenę Maślińską, Jerzego Kiszkisa. Wszyscy oni szczególnie oczywiście dwaj pierwsi, odgrywają tu - wspólnie z dyrektorem Antonim Biliczakiem, stałym scenografem Marianem Kołodziejem (współpracującym ponadto z warszawskim Teatrem Narodowym i znanym z głośnych przedstawień reżyserowanych przez Adama Hanuszkiewicza, takich jak: "Nie-Boska komedia", "Kordian", "Hamlet") - wiodącą rolę. Teatr "Wybrzeże" dysponuje dwoma budynkami: pierwszy - z dużą sceną i świetnym zapleczem znajduje się w Gdańsku przy Targu Węglowym, drugi - kameralny, w Sopocie. Ze względu na dużą ilość przepływowej widowni, co dotyczy w szczególnym stopniu rzeszy turystów w sezonie letnim, obowiązuje tutaj zasada zmiennego repertuaru. Na obydwu scenach gra się aktualnie od dziesięciu do dwunastu pozycji. Gra się zresztą niekiedy wymiennie tę samą pozycję repertuarową na obu scenach, co pociąga za sobą konieczność opracowania dwóch wariantów jednego i tego samego przedstawienia: na dużą i na małą scenę (np. głośne już dzisiaj w Polsce przedstawienie "Ulissesa" grane było zarówno w Gdańsku jak i w Sopocie). Zmusza to z kolei zespół aktorski do znajdowania się w stanie ciągłej gotowości zawodowej. Kierownictwo Teatru "Wybrzeże" chwali sobie tę praktykę, uważając ją za swojego naturalnego - i dzięki temu: rzeczywiście skutecznego - sprzymierzeńca w walce ze skłonnością aktora do łatwizny i rutyny występującą wówczas, kiedy ten ostatni gra w kolejnym pięćdziesiątym czy setnym przedstawieniu tej samej sztuki. Sytuacja taka pociąga jednak za sobą - i musi za sobą pociągać; jeśli weźmiemy pod uwagę konieczność liczenia się z bardzo różnorodną publicznością (w zakresie ujawnianych przez nią gustów, przygotowania teatralnego i ogólnoartystycznego) - pewien eklektyzm w zakresie doboru repertuaru. Toteż skala repertuaru prezentowanego na obydwu scenach jest ogromna: od "Żołnierza królowej Madagaskaru" (bo to także ludziom potrzebne) poprzez "Grę" napisaną przez współczesnego gdańskiego autora - Wojsława Brydaka, aż po wielkie pozycje narodowej i światowej literatury, takie jak: "Zemsta" Fredry w reżyserii Zbigniewa Bogdańskiego i scenografii Ali Bunscha, "Rewizor" Gogola w reżyserii Okopińskiego i scenografii Jadwigi Pożakowskiej, "Czekając na Godota" Becketta w reżyserii Hebanowskiego i scenografii Pożakowskiej, czy wreszcie - głośną już polską prapremierę "Ulissesa" Macieja Słomczyńskiego według Jamesa Joyce'a w reżyserii Zygmunta Hubnera, scenografii Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego, z muzyką Stanisława Radwana. A obok tego grane są jeszcze: "Morze dalekie - morze bliskie", zaadaptowane dla potrzeb sceny pamiętniki nadesłane na konkurs ogłoszony przez miesięcznik "Litery" i Związek Zawodowy Marynarzy, sztuka Michel de Gbelderode "Dlaczego mnie budzą?", "Wilki w nocy" Tadeusza Rittnera, adaptacja "Przedwiośnia" Żeromskiego, "Apetyt na czereśnie" Osieckiej, "Lato" Weingartena, barokowe misterium Anonima gdańskiego "Tragedia o Bogaczu i Łazarzu". W tym -nieuniknionym- eklektyzmie wyraźne jest jednak preferowanie przez kierownictwo Teatry wybitnych pozycji literatury polskiej i światowej, zarówno klasycznych jak i współczesnych. Podobnie wyglądają zresztą plany na najbliższy sezon 1970/71, gdzie przewiduje się m. in. wystawienie: "Peer Gynta" Ibsena w reżyserii Henryka Tomaszewskiego, "Termopile polskie" Tadeusza Micińskiego w adaptacji Hebanowskiego, reżyserii Okopińskiego i scenografii Kołodzieja, "Światła cyganerii" hiszpańskiego dramaturga Valle-Inclana (autora granych w Poznaniu "Słów Bożych"), współczesnej sztuki węgierskiej "Trzymaj się malwinko, bo zakręt!" Irme Kerekesa. W próbach znajduje się już pozycja dwóch miejscowych autorów - Lucyny Legut i Michała Misiornego "Piękne ogrody".

Nie tutaj miejsce na wnikliwą analizę przedstawień, które miałem możliwość zobaczyć w Gdańsku i Sopocie. Fachowy ich opis byłby pożądany - z natury rzeczy - raczej w specjalistycznym piśmie teatrologicznym. Warto jednak przynajmniej w kilku zdaniach przekazać ogólne wrażenie z takich przedstawień, jak "Ulisses" i "Czekając na Godota", które zdają się w pierwszym rzędzie zapewniać Teatrowi "Wybrzeże" jego wysoką aktualnie pozycję.

"Ulisses" - jak wiadomo - jest przedstawieniem głośnym już w Polsce. Może zdopingowana tym faktem dyrekcja Estrady Poznańskiej wspólnie z nową dyrekcją Teatru Polskiego zechciałaby ściągnąć "Ulissesa" do Grodu Przemysława i pokazać go na scenie Opery? Powinno się to z całą pewnością opłacić. Będzie zapewne kiedyś tematem obszernego studium, w jakim stopniu gdańskie przedstawienie stanowi - i może stanowić - ekwiwalent teatralny prozy Joyce'a? Bez takiej wszechstronnej szczegółowej analizy bardzo trudno jest udzielić odpowiedzi na to pytanie. Można natomiast z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że na scenie Teatru "Wybrzeże" powstało ważne, rzeczywiście liczące się w polskim teatrze przedstawienie, które - obok wcześniejszych: "Zbrodni i kary", "Szewców" i "Mizantropa" - stanowi jedno z najpiękniejszych dzieł reżyserskich Zygmunta Hubnera. Tekst przygotowany do spektaklu przez Macieja Słomczyńskiego nie jest tylko zwyczajną sceniczną adaptacją powieści, ale - że przytoczę własne słowa tłumacza "Ulissesa", z jego artykułu zamieszczonego w programie - nową sztuką teatralną, "której związek z powieścią polega na przechwyceniu, choćby części urody i prawdy dzieła dla przetransponowania ich na scenę przy pomocy zupełnie innej organizacji nadrzędnej. Krótko mówiąc, aby powiedzieć w teatrze to samo, co zostało powiedziane w powieści, trzeba powiedzieć w pewnym stopniu co innego: dokładnie w tym stopniu w jakim powieść różni się od dramatu". I dalej: "Wydaje mi się, że jest to jedynie sensowny stosunek do transponowania powieści na scenę i dlatego właśnie wybrałem tę drogę". W rezultacie powstało autonomiczne dzieło stworzone dla teatru, dla tego konkretnego Teatru. Dzieło, które pod względem zarówno stylu jak i ideowo-tematycznym jest wprawdzie powiązane z powieścią Joyce'a, lecz może być odbierane także jako twór samodzielny, tłumaczący się już przede wszystkim w kategoriach logiki sztuki teatralnej, a nie w kategoriach logiki powieściowej. Hubner podjął się niewiarygodnie odpowiedzialnego zadania, próbując poprzez swoje przedstawienie - przy pomocy aktorów, scenografii i muzyki - zademonstrować to, co najtrudniejsze: współczesną i teatralną wymowę myśli Joyce'a. Trzeba przyznać, że w znacznym stopniu się to udało, i to właśnie jest chyba najbardziej intrygujące w całym przedstawieniu. Rewolucyjne środki w zakresie techniki powieściowej, zastosowane w tym dziele, które "zabiło i pogrzebało wiek XIX" znalazły w przedstawieniu ekwiwalent w dziedzinie sposobu posługiwania się materią teatralną. Toteż Hubner odwołał się do możliwie wielu konwencji znanych współczesnemu teatrowi i próbuje czynić z tworzywem sztuki teatru to samo, co Joyce robił kiedyś wobec języka. Zwyczajny teatr psychologiczny wymienia się tu z teatrem okrucieństwa, z teatrem masek i cieni, dosłowność sąsiaduje ze szlachetną umownością o funkcji uogólniającej metafory, aktorstwo przeżywania z aktorstwem dystansu, wulgarność z retoryką i patosem. W całości przedstawienie odznacza się precyzją konstrukcji, czystością w przeprowadzaniu zarówno poszczególnych ról jak i scen zbiorowych, rzetelnością warsztatu całego zespołu. Obok ról dobrych i bardzo dobrych - że wymienię: Stanisława Igara (Leopold Bloom), Jana Sieradzińskiego (Stefan Dedalus), Stanisława Michalskiego (Buck Mullingan), a można by w ten sposób postępując przepisać po prostu całą obsadę, aż do maleńkich epizodów Żołnierzy - jest w tym przedstawieniu jedna aktorka, której dokonanie sąsiaduje z czymś nieomalże genialnym. To Halina Winiarska jako Molly Bloom. W przedstawieniu reprezentuje ona wiele kobiecych postaci, przemieniając się na oczach widzów - we wdowę po Paddy Dignamie, w zmarłą matkę Stefana, w młodziutką Gerty MacDowell, w rodzącą Minnę Purefoy, w właścicielkę burdelu, Bellę Cohen, nie przestając być jednocześnie w tych wszystkich wcieleniach sobą, tzn. śpiewaczką i żoną Leopolda Blooma. W każdym momencie przedstawienia i w każdej z tych inkarnacji Winiarska napromieniowuje spektakl - łącznie z widownią - wielką siłą swojej osobowości. Grając bardzo prostymi w zasadzie środkami jest ona przez cały czas fascynująca, toteż nie można oderwać od niej oczu i uszu. Zamykający przedstawienie wielki monolog w jej wykonaniu czyni jakby namacalnymi słowa Sartre'a, który powiedział kiedyś, że wielka technika w sposób naturalny przechodzi w metafizykę. Nie wiem, czy Winiarska realizuje swoją Molly absolutną techniką czy też znajduje się w jakimś aktorskim królestwie niebieskim (nie znam się na tym po prostu); wiem natomiast, że stworzyła tutaj świetną, niezapomnianą kreację. Może taką rolę gra się tylko raz w życiu? Poprzez tę jedną rolę całe to świetne zresztą przedstawienie osiąga nieoczekiwana głębię i perspektywę, bliskie chyba twórczemu zamiarowi.

()

Wszystko to - a dodać tu jeszcze trzeba rzetelne w zakresie reżyserii i aktorstwa przedstawienie "Rewizora", świetnie zresztą odbierane przez publiczność - wskazuje na to, Teatr "Wybrzeże" w bardzo szybkim tempie awansuje do ścisłej czołówki polskich teatrów. Jest w nim liczny i sprawny zespół aktorski, jest świetnie wyposażony gmach teatralny, jest życzliwa opieka i pomoc miejscowych władz partyjnych i miejskich, jest doświadczone i pełne energii twórczej kierownictwo artystyczne, jest dobra i wrażliwa publiczność. Ważny problem stanowi jednak tutaj - przy dużej ilości premier przygotowywanych w każdym sezonie i bardzo rozległej skali repertuaru - zapewnienie Teatrowi stałej współpracy czołówki polskich reżyserów. "Ulisses" w reżyserii Hubnera, zapowiadany na sezon bieżący "Peer Gynt" w reżyserii Henryka Tomaszewskiego oraz usiłowania, jakie czyni w tym zakresie dyrekcja i kierownictwo Teatru świadczą o tym, że robi się w tym zakresie możliwie wszystko. Jeśli te zamierzenia się powiodą, będzie w Polsce coraz głośniej o Teatrze "Wybrzeże".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji