Artykuły

"Ulisses"

Nieczęsto zdarza się, aby zbiegły się w czasie tego typu dwa wydarzenia dużej rangi kulturalnej ukazanie się tłumaczenia przełomowego dla literatury światowej dzieła i wejście na afisz scenicznej adaptacji tegoż dzieła, dokonanej przez tłumacza. W wypadku Wybrzeża wydarzenia te zbiegły się w czasie niemal co do dnia.

"ULISSES" Jamesa Joyce'a, dzieło wielowarstwowe i polifoniczne, wieloznaczne i kalejdoskopowe, zawierające Summę wiedzy autora o świecie i sobie samym. Książka o ludzkiej samotności i wiecznym - pełnym rozczarowań - poszukiwaniu pocieszenia, spokoju, zrozumienia u innych. Dzieło o odyseuszowej wędrówce człowieka przez życie, zawsze w poszukiwaniu wymarzonej Itaki, spełnienia, szczęścia, rekompensaty.

Jest u Joyce'a scena narodzin i scena śmierci: dwa punkty, pomiędzy którymi zamyka się ludzkie życie, dwa wyznaczniki losu człowieka. 18 godzin wędrówek akwizytora ogłoszeniowego Leopolda Blooma po Dublinie - to całe ludzkie życie w jego złożoności i skomplikowaniach, w przecinaniu się wydarzeń zewnętrznych i faktów życia psychicznego, z nieustannym przenikaniem się teraźniejszości i przeszłości oraz tego, co nastąpi, a co już jest przez nas w wyobraźni antycypowane.

Lęki, obsesje, poczucie przemijania czasu i złudzenia, że życie jest jedną wielką teraźniejszością, odbicie ludzkiego losu w pozornie nieciekawej, codziennej egzystencji, niezliczone aspekty rzeczywistości - tej zewnętrznej i - przede wszystkim- wewnętrznej, subiektywnej i podświadomej, nie dającej się nawet ująć - to przeogromny świat "Ulissesa", dziejący się na wielu planach czasowo-przestrzennych, zawikłany i skłębiony jak ludzka egzystencja, jak ona często tragicznie prosty.

Ale przy wszystkich klęskach osobistych "istnień poszczególnych" niezmiennie trwać będzie, jak rzeka, życie zbiorowości, wiecznie odradzające się, prące niepowstrzymanie naprzód. Akceptacja tego życia skończy swój wielki monolog Molly, kobieta-matka, symbol płodorodnej Ziemi, potężnych biologicznych sił natury. I w tym zawiera się trudny optymizm Joyce'a.

Ta nastręczające najwyższe trudności translatorskie książka (dziesiątki stosowanych przez autora konwencji stylistycznych, olbrzymia słowotwórcza inwencja, zalew neologizmów, dialektów, slangu i pojęciowych zbitek), po mistrzowsku przełożoną przez Macieja Słomczyńskiego, została przez autora przekładu zaadaptowana na scenę. Tę właśnie adaptację oglądaliśmy na sobotniej wybrzeżowej prapremierze.

Ogromny sukces na festiwalu Teatrów Narodów w Paryżu odniosła przed 11 laty przeróbka dramaturgiczna "Ulissesa" (Mariorie Barkentin) wystawiona przez londyński Arts Theater pt. "Ulysses in Nighttown" ze świetnym Zero Mostelem w roli Leopolda Blooma. Autorka adaptacjl wybrała kuszące swą formą dramaturgiczną sceny snu Blooma, sceny Nocy Walpurgi. Widziałem to przedstawienie. Był to ciekawy spektakl, ale z satysfakcją mogę stwierdzić: adaptacja Słomczyńskiego, reżyseria Zygmunta Hubnera i gra całego zespołu złożyły się w Teatrze "Wybrzeże" na całość dystansującą swą rangą artystyczną "Ulissesa w Nocnym Mieście" M. Barkentin.

(Na marginesie: z "Ulissesem", na skutek jego stosunkowo późnej u nas recepcji jest chyba trochę tak, jak - w innych nieco proporcjach - z odrodzeniem dramaturgii S. I. Witkiewicza na naszych scenach. To, co przed kilkoma dziesiątkami lat było rewolucyjnie nowatorskie, dziś już - poznane przez nas z twórczości innych autorów, naśladowców i kontynuatorów - jest dobierane jak rzecz nieco już spatynowana, uładzona w swoich formalnych pomysłach i drastycznościach).

W wypadku adaptacji scenicznej "Ulissesa", dokonanej przez Macieja Słomczyńskiego, mamy do czynienia z samoistnym, autonomicznym utworem scenicznym. Dochowując w tekście adaptacji, w warstwie znaczeniowej wierności oryginałowi, Słomczyński przemieszcza wątki, tworzy własną konstrukcję dramaturgiczną, wiążąc całość słynnym monologiem wewnętrznym Molly, przez cały niemal czas obecnej na scenie, wprowadzając następnie nieustanne transformacje postaci, zmiany zmiany ich osobowości. Ta kondensacja stwarza dodatkowe trudności dla reżysera, który winien przekazać czytelnymi środkami teatralnymi współistnienie kilku "czasów subiektywnych" bohaterów sztuki z czasem obiektywnym - przy jednoczesnym operowaniu na scenie kilkoma "przestrzeniami": subiektywną Blooma i Molly oraz obiektywną, realną przestrzenią. Zadanie inscenizatorskie o krańcowym chyba współczynniku trudności.

Zygmunt Hubner w pełni sprostał temu zadaniu. Wybrzeżową prapremierową inscenizację sztuki Słomczyńskiego "Ulisses" według Joyce'a uznać trzeba za jedno z najwybitniejszych teatralnych osiągnięć artystycznych w skali krajowej..

Swą twórczą reżyserią Zygmunt Hubner podkreśla to wszystko, co w "Ulissesie" jest nam współczesne, co stanowi zapładniającą intelektualnie propozycję. Duża inteligencja, intuicja i doświadczenie teatralne inscenizatora spotkały się tu jak najszczęśliwiej z odkrywczością autora "Ulissesa" i inwencją adaptatora.

Trzeba od razu stwierdzić: jest to bardzo trudna sztuka, wymagająca wysiłku ze strony widza, zakładająca jego współpracę. Tak zresztą, jak lektura oryginału. Jeśli więc pewne partie spektaklu wydają się trudno czytelne, znak to, że zapomnieliśmy o konieczności współdziałania z autorem i reżyserem, że nieopatrznie pozwoliliśmy sobie na relaks.

Zygmunt Hubner to reżyser sztuk trudnych, sztuk "o wysokim napięciu" intelektualnym, zarazem sztuk poszukujących, kontrowersyjnych, w których przełamuje się nasza współczesność. W "Ulissesie" pociągnął Hubnera jeszcze jeden aspekt tego utworu: możność operowania skrótem, błyskawicznymi (przypominającymi technikę filmowego montażu) przeskokami myślowymi, syntetyzującymi odległe zjawiska skojarzeniami. Wydaj mi się, że dla wyrażenia ogromnej różnorodności świata dublińskiej odysei Leopolda Blooma, dla przedstawienia świata jego myśli, Hubner znalazł właściwy - choć miejscami niełatwy w odbiorze - język sceniczny.

Kilka przykładów hubnerowskiej reżyserii. W tej sztuce, gdzie "każdy jest każdym", gdzie bohaterowie zmieniają swoją osobowość czasami w połowie zdania, aby swymi transformacjami potwierdzić jedność ludzkiego losu - Hubner w scenie pogrzebu Paddy Dignama kilkoma zdaniami tekstu obdziela cały tłum żałobników, każde ze słów wypowiadane jest przez inną osobę: od dzieci do dorosłych z wychylającym się z trumny Dignamem. Tłum staje jednością, integruje się, zmienia w jednolitą, wieloczłonową osobowość.

"Ulisses", to dziesiątki stosowanych przez Joyce'a literackich stylów (w jednym tylko rozdziale znajdziemy kilka "języków", od epoki Chaucera aż do współczesnego slangu), pastiszów tych stylów, dialektów i parodii. Te zbitki różnych stylistyk literackich z sytuacjami scenicznymi tworzą nowe jakości, przynoszą niezwykłe teatralne efekty.

Najwyraźniej stosuje to Hubner w scenie szpitalnej: młodzi medycy w kitlach i pielęgniarki mówią swój współczesny tekst w tonacji, jaką stosuje się w tradycyjnych, klasycznych sztukach, w innym aktorskim "rejestrze". I na tym tle świetnego aktorskiego pastiszu, pieszczącego ucho śpiewnymi kadencjami celebrowanych fraz zdaniowych o przesadnej artykulacji - nagle daje się słyszeć normalnie, "z innej sztuki", wypowiedziana kwestia Blooma).

Inna "zbitka": oparty o pobocze sceny Bloom mówi swój poetycki, natchniony w tonacji monolog, punktowany odgłosami pijackiej rozmowy rozbawionych medyków. Znów nie spotykane dotychczas (chyba tylko w niektórych studenckich kabaretach?) zderzenie, zmiksowanie różnych konwencji, przynoszące nową, teatralną jakość.

Cała wreszcie, świetnie poprowadzona scena - pandemonium Nocy Walpurgi, kompensacyjnych rojeń Blooma na przemian wywyższanego i oskarżanego. To wewnętrzne piekło Blooma, piekło każdego z nas, pokazał Hubner w sposób niezapomniany. W czym zasługa znakomitego aktorstwa Stanisława Igara.

(W jednym tylko wypadku język sceniczny nie oddaje w pełni klimatu oryginału: myślę o scenie z Gertie Mac Dowell. Nastrój tej sceny tworzy w "Ulissesie" słowo swymi "rozkwitającymi" kadencjami oddające przebieg zdarzeń zewnętrznych i przeżyć Blooma i Gertie. W scenicznej sekwencji zabrakło tego słowa, zostało dość banalny szkielet akcji).

O grze Stanisława Igara w wielokondygnacyjnej roli Leopolda Blooma - z najwyższym uznaniem. Była to jedna z tych kreacji, które cytuje się w historii teatru, przypominająca słynną kreację Mostela w scenach w Nocnym Mieście, ale bogatsza, głębsza, o większej skali środków aktorskich, bardziej zróżnicowana i wielotonowa - przy jednej tonacji zasadniczej: głęboko ludzkiej, wzruszającej, w której jednoczymy się we wspólnym losie z poszukującymi sensu swej egzystencji bohaterem joyce'owskiej odysei.

Z trudnej, "wielopostaciowej" roli Molly wywiązała się z pełnym powodzeniem Halina Winiarska. Wspaniale mówi, na wznoszącej się tonacji, jak gdyby wstępując na stopnie wysokich zamykające zsztukę frazy swego monologu. Nie zawiódł Jan Sieradziński Stefan Dedalus-Telemach, poszukujący swego duchowego ojca. Sieradziński znalazł najwłaściwsze, proste środki aktorskie (takich właśnie wymaga ta sztuka, w której demaskują się jako sztuczne, wypróbowane aktorskie "sposoby") dla nakreślenia sylwetki intelektualisty i poety- doskonale też rozegrał końcową sekwencję spotkania z żołnierzami.

I dalsze udane role: Buck Mulligan Stanisława Michalskiego, Zoe- Jadwigi Polanowskiej, Menton - Lecha Grzmocińskiego, Dignam- Stanisława Dąbrowskiego. Z powodzeniem wystąpili Henryk Bista (Power), Tadeusz Rosiński (S. Dedalus), Henryk Abbe (Martin), Jerzy Kiszkis (Dixon), Zofia Bajuk (Cissy), Leon Załuga (Starzec), Grzegorz Minkiewicz (Lynch), Joanna Bogacka (Flossy), Elżbieta Goetel (Kitty) - jednocześnie asystentka reżysera, Edward Ożana i Wojciech Kaczanowski (żołnierze). "Uniwersalistyczna" scenografia Lidii Minticz{?#} i Jerzego {#os#6509}Skarżyńskiego. Muzyka Stanisława Radwana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji