Artykuły

Boska Komedia. Śmierć w Alpach

Fajny niedźwiadek siedzący na dachu domku i wyjadający odpadki pana myśliwego może i byłby objawem symbiozy, gdyby nie uzależniający i zniewalający charakter tej współpracy. Tracący wolę przetrwania w środowisku naturalnym, przyzwyczaja się do swojego oprawcy - o spektaklu "Tęsknię za Alpami" prezentowanym podczas festiwalu Boska Komedia pisze Mateusz Tłok z Nowej Siły Krytycznej.

Z tureckim kebabem i amerykańską coca-colą rozlewaną w Warszawie pomknąłem krakowskim tramwajem, wyprodukowanym w Chorzowie, na kolumbijski spektakl "Tęsknie za Alpami" do łaźni, która stała się teatrem. Za sprawą reżysera, który pomógł mi odnaleźć dogodne miejsce na widowni, poczułem się jak u siebie. Krzesełka, ludzie, miła atmosfera, zamiast okna - rama sceny i olbrzymia firana. No i dwie plazmy. Zupełnie jak w domu.

Poczucie spokoju zniknęło wraz z pierwszymi dźwiękami. Przeciągające się, głośne i budzące grozę odgłosy, budowały nastrój zagrożenia, przestrzeń niedookreśloną i pełną echa. Na ekranach wyświetlano tekst, dopełniony wypowiedziami z offu i przeplatany z obrazami lotu nad dżunglą i frontalnym ujęciem zbliżającego się do kobiety wąskim korytarzem, między białą ścianą a firaną, aktora przebranego za białego misia. Gdy firana się odsłoniła, kobieta podeszła do stojącego teraz niedźwiedzia, pocałowała go, a ten zesztywniały, przewrócił się na plecy wraz ze ścianą z białego puchu. Zapala się światło odsłaniając kompletną scenografię. Pudełkowa scena obita dziurawym, białym materiałem i domek z dykty i folii, obłożony workami na śmieci. W tle kolczasty drut.

Tekst mówiony przez bohaterkę dotyczy uczuć. Przenosi w zupełnie inne miejsce. Najpierw jest to podnóże krajobrazu umarłych - pustka po horyzont, która jest bezkresem śmierci wyłożonym trupami, wystawiającym na nieznośny skwar, rozgrzanego i gęstego powietrza. Wizualizowane tropiki przywodzą na myśl dokumentalny lot nad światem zwierząt, światem, gdzie ludzie nie żyją, lecz w kompilacji odgłosami rodem z horroru, przypomina Czas Apokalipsy i Wietnam. Upał jest koszmarem, gorączka objawem śmierci. Ona chce ożyć, znów odetchnąć rzadszym powietrzem, być wyżej, lżejszą - jak się jednak okaże, to postulat nierealny. Jednocześnie jest w parnym mieszkaniu, ciasnej trumnie i na scenie. W jej świadomości Alpy są miejscem mitycznym, wyidealizowanym w pamięci, całkowicie odmiennym od obecnego, zimnym, lepszym, kojącym, tętniącym wolnością. Tęsknota za życiodajnym przeżyciem to wyraz chęci ucieczki od wzrastającej temperatury - to ona czyni piekło. Jest jednocześnie przekleństwem i więzieniem. Bezruch powietrza przełamywany sunącym powoli niedźwiedziem przenosi widza w Alpy.

To przemieszczenie nie daje jednak wyzwolenia. Zmiana narracji, nowa postać mężczyzny-śmieciarza-grabarza-myśliwego pogłębia pytanie: gdzie zaczyna się śmierć? Alpy okazują się jej przedłużeniem. Najbardziej doskwiera tu samotność i brak komunikacji. Rozpaczliwe próby nawiązania kontaktu z innymi zmarłymi to krzyk w pustkę. Aktor mierzy w publiczność nożem, lecz jakikolwiek akt przekroczenia granicy wytyczonej przez wycięte drzewa, nie miałby sensu. Bezsilność i brak odpowiedzi strąca go w samotnię i obojętność ogarniającej bieli. Czekanie na przyjaciela przypomina beckettowskie zniecierpliwienie, lecz bohaterowie "Tęsknoty" nie czekają na boga, czy bożka. To oczekiwanie na rozmówcę. Los tym bardziej tragiczny, że aktorzy zdają się siebie nie zauważać. Starzec wchodzi do chatki, wychodzi z workami na śmieci, wrzuca je na dach - wielokrotne powtarzanie tych czynności jest syzyfowym uporem, ale i zniechęceniem. Olbrzymim wysiłkiem jest zabijanie czasu.

Jedynym symptomem funkcji życiowej zdaje się być płytki oddech. Ruch bardzo spowolniony całkowicie zmienia percepcję czasu (przed spektaklem zapowiedziano, że trwa NIECO ponad godzinę) tak, że chwila zamienia się w wieczność. Kobieta siedząca na pieńku z bosymi stopami uniesionymi poziomo do mroźnej ziemi i plecami do publiczności, zastyga - jest jakby nieobecna, lecz somatyczne napięcie tego trwania przenosi się na widza. Ona czeka na buty. Ten leśmianowski obraz nędzy w kontekście spektaklu nabiera wielu znaczeń. Dotkliwość chłodu niegdyś utęsknionego, grozi szokiem termicznym, ale i egzystencjalnym. Świadomość wypaczenia marzeń i wspomnień wprowadza element zrozpaczenia i wyobcowania. Lęk przed mrozem jest też objawem posiadania zmysłów, empiryczne doświadczenie śmierci, paradoksalnie nosi znamiona życia.

Stan, w którym bohaterowie się znajdują jest nieoczywisty i niejednoznaczny. Mocno narzuca się skojarzenie życia wśród nie-życia, egzystencji rozkładu i stagnacji, zawieszenia, czyśćca, pokuty i jednocześnie kary. Spektakl kończy się powtórną śmiercią starca i wyniesieniem go na rękach przez misia. To ostateczne zagarnięcie przez naturę, możliwość odetchnięcia, spokoju, ale i przegranej. O ile pierwszą osią spektaklu jest przecięcie życia i nie-życia, o tyle równie ważną osią tematyczną jest zderzenie natury i kultury.

W warstwie polityczności "Tęsknoty za Alpami" otrzymujemy przejmujące, psychodeliczne świadectwo pogwałcenia natury. Rodem z coca-coli, fajny niedźwiadek siedzący na dachu domku i wyjadający odpadki pana myśliwego może i byłby objawem symbiozy, gdyby nie uzależniający i zniewalający charakter tej współpracy. Tracący wolę przetrwania w środowisku naturalnym, przyzwyczaja się do swojego oprawcy. Pokazanie aktora na sznurku, daremna próba wyrwania się jest może zbyt dosłownym i oczywistym skojarzeniem reżysera, lecz spełnia swoją rolę. Człowiek w mundurze polowym i rogami jelenia gra smyczkiem na drutach przeciągłe i kakofoniczne, fałszujące "krzyki", pojawiają się czarne balony ciężkiego i zatrutego powietrza. Al Gore byłby zachwycony dydaktyzmem tych scen.

W prosty i inteligentny sposób wykorzystano motyw życia na śmietnisku, obrazujący jak bardzo się zatruwamy, kopiąc sobie grób. Produkując masy odpadów, których nie utylizujemy, tylko wrzucamy "na dachy naszych domostw", prowadzimy do ich zawalenia. Nasza kultura zdaje się być daremną próbą przeciwstawienia się przemijalności natury, prowadzi do końca bardziej naszego niż jej. Oczywiście możemy mieć nadzieję, że Kurzwiel czy inny transhumanista, znajdzie sposób na nieśmiertelność, ale ekologiczne konsekwencje naszych zaniedbań mogą uczynić tę wieczność nieznośną.

Ponieważ ten interesujący spektakl, grany w ramach Boskiej Komedii, nie będzie gościć w najbliższym czasie w Polsce, pozostaje mi polecić wizytę w Kolumbii. Wizyta na plantacjach kokainy hodowanej dla coca-coli i skosztowanie tamtejszych cygar, mogą być ciekawym urozmaiceniem podróży.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji